czwartek, 28 listopada 2013

Tośka - być „tymczasem”

opowiada Lucynka
Zadzwonił telefon. To Ania z prośbą o przeczytanie maila, którego do mnie wysłała. Wchodzę na pocztę, czytam. Maluszek 5-6 tygodni pilnie potrzebuje domu - na razie tymczasowego. Co mam robić? Kilka dni temu wydałam Witusia przywiezionego do mnie też przez Anię - przemiłego czarno-białego 3-miesięcznego kocurka.

Będzie dotrzymywał towarzystwa ok.40 letniej „babeczce”. Córka się wyprowadziła a ona czuła się samotna. 
Dzwonię do Ani, że wezmę to maleństwo i spróbuję znaleźć mu dobry dom. Umawiamy się na jego przejęcie od osoby, która go znalazła lecz ze względu na stan zdrowia nie może się nim zaopiekować. Jedziemy poza Łódź po „mojego” maluszka. Potem wizyta u weta - odrobaczenie, czyszczenie uszek, odpchlenie, określenie płci i do domu. Tam czeka cały orszak powitalny - pies Fuks i koty. Co zwierzę - to inna, nie zawsze wesoła historia.
Fuks - 7 lat temu przybłąkał się i został. Świetnie się sprawdza jako oswajacz kotów.
Rina - 8-letnia trójkolorowa kocica wzięta w wieku 5-6 miesięcy z podwórka po śmierci mojego poprzedniego kota, Bambi - kotka, która miała być wydana, ale z powodu dużej zażyłości z Riną została. No bo 2 koty to prawie tyle samo co jeden.
Rudy - kotek 3 razy wyadoptowywany i z powodu ludzkiej niewiedzy, braku cierpliwości i niezrozumienia kociej natury przywożony z powrotem lub, jak było w przypadku trzeciej adopcji, po tygodniu usłyszałam ultimatum, że „jak za godzinę go nie zabiorę, to mąż wywiezie go tam gdzie wywiózł poprzedniego kota” (podczas rozmowy adopcyjnej kobieta twierdziła, że wszyscy zgadzają się na zwierzaka, potwierdziła to również w umowie adopcyjnej). Jechałam w wielkich nerwach, odebrałam mocno chorego…. No i został u mnie. Niech sobie nie myśli, że nikt go nie chce i że wszyscy ludzie są źli. Miał pecha do adopcji, ale w ostateczności jestem pewna że u mnie jest szczęśliwy. Rudy jest rudy i piękny, a takich kotów często szukają ludzie potrzebujący ślicznej maskotki-zabawki, a nie żywego stworzenia. Rysio - 2-letni kotek który trafił do mnie na „tymczas” i leczenie (też od Ani). Po kocim katarze miał chore oczka. Leczenie pozwoliło uratować jedno, drugie trzeba było usunąć. Nie było to przeszkodą w szukaniu domu, ale zauważyłam powiększone węzły chłonne przyuszne. Wizyta u weta, badanie krwi i diagnoza - chora tarczyca i konieczność przyjmowania do końca życia hormonów. Ja po operacji tarczycy, on z chorą tarczycą - jemy te same leki tylko różne dawki. Został u mnie. Ryś „pochodzi” z EC4.
Kropeczka - 3-letnia kocica spod kościoła. Trójka jej dzieci znalazła domy, a ona po sterylizacji wróciła na stare miejsce. Nadeszła zima, mrozy, dokarmiałam, postawiłam ocieploną budkę, do której nie chciała wchodzić - bała się innych kotów. Nie wytrzymałam. Zabrałam do domu. Miałam wydać, ale im dłużej była tym bardziej zżywałyśmy się ze sobą. Jest przemiłą koteczką nie opuszczającą mnie na krok. Czyli wróciłam do domu z kociakiem. Wszystkie zwierzaki były bardzo zainteresowane nowym lokatorem przyniesionym w kontenerku. Najbardziej Fuks. To on pierwszy musi przywitać „nowego”. Fuks to jest pies całkowicie zdominowany przez koty. Pozwala im na wszystko - jeść ze swojej miski, bawić się swoim ogonem.
Tosia - bo okazało się że maluszek jest dziewczynką - na początku bardzo się go bała. Robiła koci grzbiet, stroszyła ogon żeby wydać się większa, groźniejsza. Umieściłam ją w dużej klatce z miękkim domkiem do schronienia i spania, kuwetą i zabawkami. Po zjedzeniu kolacji i krótkiej zabawie piłeczkami i myszkami usłyszałam ciche miauczenie. Tosia chciała wyjść. Raz kozie śmierć. Wypuściłam. Poznawanie nowego domu trwało krótko - już pierwszej nocy spała słodko ze mną w łóżku obok innych kotów, a rano przykładnie skorzystała z kuwety. Wzięcie malucha na „tymczas” to spore wyzwanie. Niepewność - jakie zwierzątko do mnie trafi, dzikie czy udomowione, duże czy maleństwo, zdrowe czy takie, o które trzeba nieraz długo walczyć. Biorąc do domu różne zwierzaki nauczyłam się podawać im tabletki, czyścić uszy, robić zastrzyki, podawać kroplówki. Potem następuje czas obserwacji malucha - czy wszystko w porządku, czy nie kaszle nie kicha, jak i co je, czy załatwia się do kuwety? Gdy znamy już odpowiedzi na te wszystkie pytania, nadchodzi najtrudniejszy (przynajmniej dla mnie) moment. Decyzja o daniu ogłoszenia o adopcji kociaka. Wiadomo, biorę zwierzę po to, aby znaleźć mu stały dom. I tu leży pies pogrzebany. Znalezienie domu, koniecznie dobrego domu z odpowiedzialnymi opiekunami, którzy to „moje” maleństwo będą kochali co najmniej tak jak ja i będą się o nie troszczyli, nie jest proste. . Daję ogłoszenia, czekam na telefony od potencjalnych opiekunów i jednocześnie boję się. Zastanawiam się, jak przeprowadzić rozmowę, aby w krótkim czasie dowiedzieć się jak najwięcej? Jak podczas krótkiej rozmowy zdecydować, czy oddam im kociaka, za którego czuję się odpowiedzialna? Przyjmuję do mojego domu koty „na tymczas” od kilku lat. Wyadoptowałam kilkadziesiąt kotów, lecz przyjęcie każdego nowego zwierzaka to dla mnie zawsze duże wyzwanie, udomowienie go to wielka radość ale wydanie go to zawsze olbrzymi stres. Teraz właśnie przeżywam ten stres. Dałam ogłoszenia o poszukiwaniu domku dla Tosi, czekam na telefony i jednocześnie boję się ich. Najszczęśliwsza jestem wieczorem po 21. O tej godzinie nikt już chyba nie zadzwoni i spokojnie możemy obie iść spać. Wiem jednak, że kiedyś zadzwoni ta osoba, której oddam Tosię. Taka jest kolej rzeczy. Będę się denerwować przed spotkaniem z jej nowymi opiekunami, stać w oknie i z niecierpliwością i obawą ich wypatrywać. Potem pożegnanie i zamartwianie się, jak zaaklimatyzowała się w nowym domu, czekanie na telefon że wszystko w porządku. Radość z przysłanych zdjęć i pozytywnych wiadomości…. Taki los tymczasowych opiekunów. Jak mówi Ania - wydajemy jedno zwierzątko aby pomóc następnemu. Racja, ale to nie jest łatwe. A propos następnego. Odebrałam dziś telefon. Dzwoniła pani, że na naszym osiedlu znalazła malutkiego, chudego, brudnego kotka (mój numer jest na ogłoszeniu o adopcji Tosi w sklepie zoologicznym). Nie może go zatrzymać, bo córka ma alergię. Umówiłam się na popołudnie. Będzie następny kot, dla którego będę szukać domu - jak zacznie wyglądać jak kot…..

3 komentarze:

  1. rzeczywiście, jak wydać maluszka, którego się wyleczyło, oswoiło i pokochało?
    Czekamy na ciąg dalszy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odedzwali się opiekunowie Tosi. Kotka została zaakceptowana przez opiekunów. Spełniateżich oczekiwania. Jest towrzyszką zabaw ich 3letniej córki. Córka podobno spokojna - kotka szatan. myślę, że to dobre miejsce dla niej.
      Co do koteczki, któtą wzięłam "na tymczas" podczas pobytu Tosi to jej losy opisałam w opowiadanko "Brzydkie kociątko". lada momemt będzie można je poznać.

      Usuń
  2. Ciężko na pewno. Nawet bardzo.
    Ale chyba ciężej patrzeć na kolejne, którym trzeba pomóc czyli mieć miejsce.

    OdpowiedzUsuń