Tuż
przed 20tą zawiozłyśmy do lecznicy trzy kotki z Żeromskiego. Te,
które były obrzucane kamieniami...
Podjechała
po mnie Ania autkiem, na siedzeniu pasażera stał kontener – co
było robić – wzięłam na kolana z nadzieją, że nie będzie
przeciekał... Nie przeciekał.
Zawartość
grzechotała cicho, co mnie nieco zdziwiło... Okazało się, że
Pani Karmicielka złapawszy kociaki nie mogła zdzierżyć, że one
tam głodne siedzą i wstawiła im miseczkę z wodą i drugą z
żarciem... Czyli słusznie się bałam, że może przeciekać...
Kociaczki
siedziały cichutko i starały się być jak najmniejsze,
niewidoczne.
Śliczne
maleństwa.
Ogórek
jest najmniejszy, jasny burasek. Walczył jak lew, wrzeszczał,
machał pazurzastymi łapkami... Zaropiałe oczka, świerzb w
uszkach, wyraźna niedowaga i wydawało się, że nic więcej, dopóki
przy badaniu nie zawiesił się Pani doktor Asi na palcu. Okazało
się, że reaguje bólem na dotknięcie boczku. Nie wiemy, czy dostał
kamieniem, czy z czegoś spadł.
Drugi,
Kabaczek jest duży; wydaje się wiele większy od rodzeństwa,
chociaż waga pokazała różnicę zaledwie 100g. Oczka ma śliczne,
oczywiście świerzb i okazało się, że kuleje na łapkę.
Trzecie
to czarna baba, więc Cukinia. Ma zaropiałe oczka, świerzb i
chyba nic więcej.
Wszystkie dostały lekarstwa na koci katar, psika
na pchły, tabletki na robaki i to na razie wszystko, co można dla
nich zrobić .
Mamy
nadzieję, że za parę dni będzie można je zaszczepić. Na razie
trafiły do bardzo awaryjnego domu tymczasowego.
A
w międzyczasie jedna karmicielka mocno podniosła nam ciśnienie,
potem prawie zabrakło nam benzyny, potem ja wróciłam do domu, a Ania pojechała na Retkinię kłuć chore z Rybnej. Potem pewnie
też wróciła do domu…
I
ciągle gadała o pięciu kociakach z Wrocławskiej - że nie ma co
z nimi zrobić..
I
nawet nie pomyślała, że mogłaby nie zrobić nic..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz