czwartek, 29 października 2020

Decyzje - cz.1

 


Tytułem wstępu - pisałam ten tekst napędzana przykrymi uczuciami rozżalenia i  złości. Ale widać pisanie ma moc uzdrawiającą emocje, bo jakoś koło 10tej strony doszłam do wniosku, że to może być raczej tekścik ze wskazówkami dla zwierzolubów. Rozstanie ze zwierzakiem - każdym, nie tylko swoim - jest bardzo smutnym i silnym przeżyciem. Bardzo trudno taką decyzję podjąć, zawsze gdzieś kołacze się cień nadziei… Przeważnie złudnej… Po kilkunastu latach doświadczeń żałuję tyko jednej decyzji - nie uśpiłam kociaka z pp mimo wyraźnej sugestii lekarki. Po kilku godzinach leciałam do niej na sygnale, by przestał się męczyć. Czegoś przez te lata się nauczyłam - np. tego, że nie wolno przedłużać cierpienia. Lepiej skrócić je o dzień za wcześnie, niż minutę za późno…

Z racji długości - bo coś mi pióro, a raczej klawiatura - rozpędziła się - podzielę na kilka części - bo kilkunastu stron drobnym drukiem nie przeczytacie.


Oto CZEŚĆ PIERWSZA

Pomagam kotom sporo lat - jakoś od 2013. Dużo ich było, może nawet bardzo dużo. Nie piszę, by się pochwalić - po prostu mam jakieś doświadczenie. Dlaczego piszę ten tekst? Dlatego, by wytłumaczyć, że często uśpienie to jedyna pomoc, jaką można zaproponować. Takich decyzji nigdy nie podejmuję ot tak sobie, zawsze po badaniach, po konsultacji z lekarzami weterynarii. Z tymi samymi lekarzami weterynarii, z którymi udaje mi się inne trudne przypadki ratować - dać im choć miesięcy bezpieczeństwa, ciepła i pełnego brzuszka.

Piszę też dlatego, że ostatnio zostałam kilkakrotnie zaatakowana przez osobę, która wydaje się być dobrze zorientowana w kociej biedzie, od lat mnie zna, wie, co robię, kiedyś pomagałam jej łapać koty spod jej bloku. Komentarze na FB szybko zniknęły - pewnie dlatego, by zniknęła także moja odpowiedź… Zabolało, bardzo.

Zabolało dlatego, że nie usypiam chorych kotów dla własnej wygody - by uniknąć np. uciążliwej opieki czy dodatkowych kosztów. Jeśli zwierzak ma możliwość w miarę komfortowego dla siebie funkcjonowania - staram się mu taką możliwość dać.

Myślę, że tyle wstępu. Teraz o kotach - nie chronologicznie. Skrótowo, jeśli jesteście zainteresowani szczegółami - zapraszam na bloga I KTO TU MRUCZY, o części z nich pisałam tam więcej, o części planuję napisać, więc zaglądajcie.


Letni „nabytek” - lipiec 2020 - Buraś Drutek, za kilka dni o nim więcej. Kot kilkunastoletni wolnożyjący ze zdeformowaną szczęką i nieistniejącą trzustką. Jeden kieł, dolna szczęka wysunięta do przodu o centymetr albo więcej - zjada mniej więcej 1/3 chrupek z miseczki, kolejna 1/3 jest rozwalona dookoła, kolejna 1/3 zostaje w miseczce sklejona - ślini się mocno. Dieta - po wielu próbach zostaliśmy na suchym royalu i gotowanym kurczaku, do kurczaka dostaję pankratynę. Wtedy ma mniej więcej przyzwoite kupska, a nie śmierdzącą trzustkową breję. Kuwety ma dwie osobiste, często sprzątane - do użytej nie wejdzie, ale jest przecież podłoga… Kurczaczka gotuję z marchewką, miksuję i robię „”wecki” w gerberkowych słoiczkach - gotować mu codziennie jednej pałki z plasterkiem marchewki ni e dam rady.

Kilka dni temu pojawił się problem - kurczaka nie, surowego mięska nie, suchego nie. Puszka, gerberek, animonda - to będzie jadł. Ale po puszce śmierdzące kałuże - bez względu na ilość podanej pankratyny…



Żeby ktoś nie pomyślał, że to jedyny wymagający indywidualnego traktowania kotek w tym okresie, to codziennie muszę rano i wieczorem złapać dwa dzikuski i zapakować im tabletki do zębatych ryjków, kilku „normalnym” kotom podać leki, dwóm w uszkach pogrzebać, jedną oswojoną, ale przerażoną nakarmić - je tylko u  mnie na rękach. Dwa dni łapałam kotkę z kociakami, udało się, ulokowane w dt, z  Borkiem do weta, kuleje mocno, po kilku dniach Jaskier do weta - też kuleje i  ogólnie nie podoba mi się. Po rtg - wiem, że to kolejne problemowe koty, pewnie napiszę o nich, a przynajmniej mam taki zamiar. O pracy etatowej, obowiązkach rodzinnych i codziennych czynnościach typu karmienie i sprzątanie nie piszę, są oczywiste.

Czarna z czerwoną obróżką - o niej pisałam, ale na blogu chyba tekstu nie ma. Oswojona, przerażona, wyszła szukać pomocy za późno… Kilka dni walczyliśmy z  lekarzem, uparłam się, mimo że lekarz szans nie dawał. Miał rację…. To był październik 2008, mało wtedy jeszcze wiedziałam i widziałam…. Teraz nie męczyłabym jej.

Lipiec 2019 - kocur z Limanowskiego 78 - zaalarmowała mnie Natalia Turek, widziała go z autobusu... Byłam w pobliżu… Domowy stary i skrajnie zaniedbany kot, chwiejnie szedł przez jezdnię… Nie dyskutowałam z lekarzem…



Jesień 2016 - kociak koleżanki trafił do meliny, poszłam go odbierać, przy okazji zabrałam Kalinkę. Na cmentarzu żydowskim bytowała trikolorka Esterka, pisał o niej pan mieszkający w Łodzi, działający w jakiej pozałódzkiej fundacji. On nie ma gdzie zabrać, dobrze, wezmę, niech przywiezie - godziny pracy moje i cmentarza nie zgrywały się. Pan miał zabrać dziś, jutro, pojutrze, w przyszłym tygodniu - nie doczekałam się. Pojechałam sama. Ciągle myślę, że te kilkanaście dni zwłoki zabrały jej szanse…

Kalinka znalazła dom, rozkwitła, po dwóch latach odeszła na PNN. Esterka była u mnie dwa miesiące - po początkowej poprawie zaczęła gasnąć… Dziś też ratowałabym obie.



Znów lipiec 2019 - Małgosia zauważyła wychudzonego kota w centrum miasta… Kilka kolejnych weekendów próbowałyśmy łapać, udało się we wrześniu. Żołądek jak balon, tydzień w lecznicy, w miarę ustabilizowana, stareńka, zwapnienia kręgosłupa, uciski na nerwy - stąd źle funkcjonujących układ pokarmowy. Gabi - zaokrągliła się, wyglądała jak kot. Ostatnie zdjęcia mam z maja 2020. Przestała jeść, kroplówki, leki… W tym samym czasie była oswojona podwórkowa Skarpetka - chyba 10 dni w  lecznicy, kupa badań łącznie z gastroskopią i chyba laparoskopią… Nie udało się.



Fundację Azyl wszyscy znacie - czasem dzwonią, bo do Łodzi mają daleko, a ja na Bałutach mogę coś zrobić. Ten ostatni - wrzesień 2020 - rudy z Jana z nowotworem ucha - dziki kot, który nie był już w stanie uciec, ucha brak, za uchem dziura… Rozpadający się nowotwór. W lipcu 2019 - Kryształowa, kot leży pod samochodem…



Historia jeszcze ciepła - 2020.10.08 - kot w tragicznym stanie na działkach. AP nie przyjedzie, jakby był powypadkowy, to ewentualnie, chorych nie biorą. Z UMŁ pani dostaje dwa prywatne numery kocich wolontariuszy, w tym mój… Kotka nie waży nic, nie reaguje, nie mam miejsca, w desperacji wysyłam smsa do osoby, która mnie ostatnio skrytykowała. „Skoro wzięłaś, to lecz”. Usg pokazuje zanik nerek, zmiany w  całej jamie brzusznej… Już nie ma czego leczyć..





Justynian - piękny długowłosy kot na działkach poza Łodzią. Widywała go moja przyjaciółka, może czyjś - nie łapała. Wynędzniał - nie było na co czekać. Tydzień w  lecznicy - umarł…. Miał wadę serca… Czerwiec 2014…



Nie byłabym sobą, gdybym nie poprosiła - bo część z nich jest, ciągle potrzebuje opieki - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - łódzkie koty.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz