Zaczyna
się jak zwykle od telefonu - ten akurat od znajomej fundacji - w
czwartek 2018.03.01 - pani Aniu, chory kot, futro odpada płatami,
rany na skórze, u nas interwencje albo grypa, nie jesteśmy w
stanie, niech pani pomoże…
Wyposażona
w telefon osoby zgłaszającej jadę wieczorem na Chojny -
wieczorem, bo łatwiej przejechać przez całe miasto, no i dopiero
po pracy mogę. Teren ogrodzony, zamknięty, koty zza płota raczej
nie wychodzą, karmione - sądząc z ilości misek - przez
wszystkich z okolicy. Część wycięta przez ową fundację jakiś
rok temu - miejmy nadzieję, że z nacinaniem uszu. Jednym słowem
- „wymarzone” warunki do łapania.
Na
miejscu jest pani H. która dla tego łysego kota szuka pomocy. Kota
nie ma, ciemno, mało widać, umawiany się, że pani H. postara się
o możliwość wejścia na teren, przyjadę wieczorem, postawimy
klatki-łapki, pojadę spać, pani H. będzie je sprawdzać co jakieś
dwie godziny, jak się zapełnią - da znać, przyjadę, zabiorę
do lecznicy. W nocy, bo wg obserwacji pani H. michy napełniane są
przed południem, więc w nocy koty już głodnawe, no i w dzień nie
mamy kiedy łapać - obie pracujemy Wywiesić kartkę z prośbą o
niekarmienie - wolę nie, z doświadczenia wiem, że wywołuje
skutek odwrotny od oczekiwanego.
Zdjęć
z samej akcji nie ma - moja głupioróbką nocne nie wychodzą…
Piątek
- jest kluczyk, są dwie klatki-łapki, nastawiamy, sprzątamy
pełne michy, czekamy. Tzn ja w domu próbuję drzemać, pani H. w
uzgodnionym czasie zagląda do klatek.
Około
22giej lapie się pierwszy - czarny. Zgodnie z umową czekamy do
północy na zainteresowanego drugą klatką - nic. Więc jadę
przez śpiące miasto, zabieram delikwenta - ucho nie nacięte, z
pysia i zapaszku - kocur, i do całodobowej lecznicy.
Lecznica
po remoncie, w trakcie przeprowadzki, witają mnie z „entuzjazmem”
- ale pomocy nie odmawiają - kocur zostaje, wytną.
Sobota
- akurat obie pracujemy, więc znów wieczorno-nocna łapanka.
Białego łysego jeszcze nie widziałam, za to widziałam - i mam
na pamiątkę - płat wielkości dłoni - filc jego futra. Pani
H. rano widziała i jego, i inne koty - jeszcze dwa czarne,
pingwina, burobiałe, bure w białych skarpetach i bure coś. Czy
wycięte - nie wie. Wg niej rok temu złapano pięć, trzy wycięto,
dwa wypuszczono, bo były za małe na zabieg. Jeśli będziemy mieć
szczęście - to z tych sześciu + biały trzy mogą być
ciachnięte. Byłby to dobry wariant, bo znajoma fundacja białego
na leczenie weźmie, ale jeśli złapie się inny - wypuści, bo na
kastrację / sterylizację nie mają środków. Czyli musielibyśmy
sfinansować tylko trzy zabiegi.
Więc
sobota wieczór, a raczej noc - analogicznie jak w piątek, o
22giej w klatce coś czarne, do północy już nic. Czarne ma cale
uszy, z twarzy wygląda na kotkę, zdecydowanie grubą. Może tylko
gruba, może w ciąży. Nie wypuszczę - sterylki miejskie ruszą
może w kwietniu, jeśli w ciąży - nie doczeka, a jeśli nie w
ciąży - drugi raz trudno złapać - i kot mądrzejszy, i czas
ponownie tracić… Sama się „wypuściła” - uciekła przy
przekładaniu do kontenerka. Na szczęście robiłyśmy to w
zamkniętym pomieszczeniu, i po krótkiej gonitwie udał się pannę
złapać i zapakować. W lecznicy przeprowadzki ciąg dalszy,
nieszczególnie ucieszyli się z pacjentki, ale… Na nich zawsze
można liczyć.
Niedziela
- właściwie to samo, potężny bury kocur. Jestem już tak
zmęczona brakiem snu, że nie zauważam rozwalonego ucha - z
lecznicy dzwonią z pytaniem o zgodę na amputację.
Na
szczęście w poniedziałek ma łapać osoba ze znajomej fundacji -
ale po chwili rozmowy okazuje się, za ma tylko godzinę rano, we
wtorek nie może, potem nie wiadomo kiedy…
Trzy
koty w lecznicy, nie będą się pętać przy łapankach, uzgadniamy
z panią H, że pociągniemy nocami dalej. Ile wytrzymamy - nie
wiem. Jazda na Chojny o północy, potem do lecznicy, a potem
normalna pobudka o 6tej i aktywny dzień… Spróbujemy.
Poniedziałek
- już tradycyjnie, o 22giej kocur, dla odmiany pingwin, potem już
nic. Czwarty. No i miałam szczęście zobaczyć białego - piękny
ogon, kadłub łysy.
Za
każdym razem sprzątamy ogromne porcje karmy, zaczynam dzwonić po
znanych mi karmicielach z okolicy, dostaję numer to pani tam
karmiącej. Pani rozumie problem, obiecuje nie karmić. Może
zawiadomi innych, jeśli spotka, nie zna ich, wszyscy karmią…
Wtorek
- o 22giej wielki czarnobiały, potem nic. Wypuszczamy, bo
wykastrowany i ewidentnie domowy wychodzący -
czyściutki, łagodny, tłuściutki.
Środa,
czwartek - zaczynam się podpierać nosem, ale mobilizuje mnie pani
H. Na szczęście koty okazały zrozumienie, nie złapał się żaden.
Tzn ślady - wyjedzone z klatki - wskazują, że jakiś się
złapał, ale ktoś wypuścił. Nie tylko my mamy klucz od furki…
O północy usypiam, zamiast gdzie tam lecieć.
Piątek
- tradycyjnie coś o 22giej, potem nic. Bura kotka z naciętym
uszkiem - nacięcie eleganckie, niewielkie, kotka nieuprzejma -
pani H. zwyczajnie nie zauważyła. Wypuszczona.
Cały
czas michy pełne - czyli widomość do karmicieli nie dotarła,
Zaczynam się irytować, ustalamy, że w sobotę przyjadę świtem,
może zdążę przez napełnieniem mich - i w końcu złapię
łyska.
Sobota
6.15 - stoją nowe miski… Kolejne wiszą na płocie - już
puste, wyjedzone. Na pewno nie było ich wcześniej. Czyli stały
scenariusz - zacznij łapać, na czas łapanek uaktywnisz tych,
którzy w normalnych warunkach koty z trudem zauważają…
Odsiedziałam
do 12tej, przyjrzałam się białemu dokładnie, czarnemu nieco
mniej, burego w skarpetach nie było. Odgoniłam dwie karmicielki z
miskami…. Biały i czarny wdzięczyły się do
karmicielek zza płotu, białego nawet dotknęłam, ale nie tak, by
złapać… Czarny podobno przychodzi do karmicielki pogłaskać się.
W
niedzielę przyjechałam na 5.30.
Ustawiłam
klatki-łapki, zamknęłam furtkę, przestawiłam samochód pod drugą
część ogrodzenia w miejsce obserwacyjne - i zobaczyłam białego
w klatce. Nie uwierzyłam własnym oczom - tydzień czekania i
teraz w kilka minut? Odczekałam, upewniłam się, że klatka
zamknięta - biały kręci się w kółko.
Podjechałam
do furtki, zabrałam kota i klatki, i o 6.30 zostawiłam kota w
lecznicy. Podejrzenie nużycy, kastracja.
Czarnego
i burego w skarpetkach mają złapać karmicielki - już na
sterylki miejskie. Bo za tę akcję musimy zapłacić 559zł -
sterylka, cztery kastracje, jedna amputacja ucha, jedno leczenie.
Plus odpchlenie i odrobaczenie. Plus konieczne pobyty w szpitaliku…
Wczoraj
- 2018.03.12 - odwiozłam i wypuściłam burobiałego
z amputowanych uchem - wygląda całkiem nieźle,
myślałam, że straci całe uszko. Półłysy biały siedzi w
przechowalni - leczenie co najmniej kilka tygodni.
Dziś
odwożę czarnego do domu tymczasowego - może uda się znaleźć
mu dom? Pingwinek też ma szansę na dom. Czarną kotkę dziś
wypuszczamy.
Więc
jeśli chcecie i możecie pomóc - konto 71 1020 2313 0000 3802
0442 4040
Fundacja
For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4,
dopisek do wpłat - przysługa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz