wtorek, 13 marca 2018

Przysługa


Zaczyna się jak zwykle od telefonu - ten akurat od znajomej fundacji - w czwartek 2018.03.01 - pani Aniu, chory kot, futro odpada płatami, rany na skórze, u nas interwencje albo grypa, nie jesteśmy w stanie, niech pani pomoże…

Wyposażona w telefon osoby zgłaszającej jadę wieczorem na Chojny - wieczorem, bo łatwiej przejechać przez całe miasto, no i dopiero po pracy mogę. Teren ogrodzony, zamknięty, koty zza płota raczej nie wychodzą, karmione - sądząc z ilości misek - przez wszystkich z okolicy. Część wycięta przez ową fundację jakiś rok temu - miejmy nadzieję, że z nacinaniem uszu. Jednym słowem - „wymarzone” warunki do łapania.
Na miejscu jest pani H. która dla tego łysego kota szuka pomocy. Kota nie ma, ciemno, mało widać, umawiany się, że pani H. postara się o możliwość wejścia na teren, przyjadę wieczorem, postawimy klatki-łapki, pojadę spać, pani H. będzie je sprawdzać co jakieś dwie godziny, jak się zapełnią - da znać, przyjadę, zabiorę do lecznicy. W nocy, bo wg obserwacji pani H. michy napełniane są przed południem, więc w nocy koty już głodnawe, no i w dzień nie mamy kiedy łapać - obie pracujemy Wywiesić kartkę z prośbą o niekarmienie - wolę nie, z doświadczenia wiem, że wywołuje skutek odwrotny od oczekiwanego.

Zdjęć z samej akcji nie ma - moja głupioróbką nocne nie wychodzą…
Piątek - jest kluczyk, są dwie klatki-łapki, nastawiamy, sprzątamy pełne michy, czekamy. Tzn ja w domu próbuję drzemać, pani H. w uzgodnionym czasie zagląda do klatek.
Około 22giej lapie się pierwszy - czarny. Zgodnie z umową czekamy do północy na zainteresowanego drugą klatką - nic. Więc jadę przez śpiące miasto, zabieram delikwenta - ucho nie nacięte, z pysia i zapaszku - kocur, i do całodobowej lecznicy.

Lecznica po remoncie, w trakcie przeprowadzki, witają mnie z „entuzjazmem” - ale pomocy nie odmawiają - kocur zostaje, wytną.
Sobota - akurat obie pracujemy, więc znów wieczorno-nocna łapanka. Białego łysego jeszcze nie widziałam, za to widziałam - i mam na pamiątkę - płat wielkości dłoni - filc jego futra. Pani H. rano widziała i jego, i inne koty - jeszcze dwa czarne, pingwina, burobiałe, bure w białych skarpetach i bure coś. Czy wycięte - nie wie. Wg niej rok temu złapano pięć, trzy wycięto, dwa wypuszczono, bo były za małe na zabieg. Jeśli będziemy mieć szczęście - to z tych sześciu + biały trzy mogą być ciachnięte. Byłby to dobry wariant, bo znajoma fundacja białego na leczenie weźmie, ale jeśli złapie się inny - wypuści, bo na kastrację / sterylizację nie mają środków. Czyli musielibyśmy sfinansować tylko trzy zabiegi.
Więc sobota wieczór, a raczej noc - analogicznie jak w piątek, o 22giej w klatce coś czarne, do północy już nic. Czarne ma cale uszy, z twarzy wygląda na kotkę, zdecydowanie grubą. Może tylko gruba, może w ciąży. Nie wypuszczę - sterylki miejskie ruszą może w kwietniu, jeśli w ciąży - nie doczeka, a jeśli nie w ciąży - drugi raz trudno złapać - i kot mądrzejszy, i czas ponownie tracić… Sama się „wypuściła” - uciekła przy przekładaniu do kontenerka. Na szczęście robiłyśmy to w zamkniętym pomieszczeniu, i po krótkiej gonitwie udał się pannę złapać i zapakować. W lecznicy przeprowadzki ciąg dalszy, nieszczególnie ucieszyli się z pacjentki, ale… Na nich zawsze można liczyć.

Niedziela - właściwie to samo, potężny bury kocur. Jestem już tak zmęczona brakiem snu, że nie zauważam rozwalonego ucha - z lecznicy dzwonią z pytaniem o zgodę na amputację.

Na szczęście w poniedziałek ma łapać osoba ze znajomej fundacji - ale po chwili rozmowy okazuje się, za ma tylko godzinę rano, we wtorek nie może, potem nie wiadomo kiedy…
Trzy koty w lecznicy, nie będą się pętać przy łapankach, uzgadniamy z panią H, że pociągniemy nocami dalej. Ile wytrzymamy - nie wiem. Jazda na Chojny o północy, potem do lecznicy, a potem normalna pobudka o 6tej i aktywny dzień… Spróbujemy.
Poniedziałek - już tradycyjnie, o 22giej kocur, dla odmiany pingwin, potem już nic. Czwarty. No i miałam szczęście zobaczyć białego - piękny ogon, kadłub łysy.

Za każdym razem sprzątamy ogromne porcje karmy, zaczynam dzwonić po znanych mi karmicielach z okolicy, dostaję numer to pani tam karmiącej. Pani rozumie problem, obiecuje nie karmić. Może zawiadomi innych, jeśli spotka, nie zna ich, wszyscy karmią…
Wtorek - o 22giej wielki czarnobiały, potem nic. Wypuszczamy, bo wykastrowany i  ewidentnie domowy wychodzący - czyściutki, łagodny, tłuściutki.
Środa, czwartek - zaczynam się podpierać nosem, ale mobilizuje mnie pani H. Na szczęście koty okazały zrozumienie, nie złapał się żaden. Tzn ślady - wyjedzone z klatki - wskazują, że jakiś się złapał, ale ktoś wypuścił. Nie tylko my mamy klucz od furki… O północy usypiam, zamiast gdzie tam lecieć.
Piątek - tradycyjnie coś o 22giej, potem nic. Bura kotka z naciętym uszkiem - nacięcie eleganckie, niewielkie, kotka nieuprzejma - pani H. zwyczajnie nie zauważyła. Wypuszczona.
Cały czas michy pełne - czyli widomość do karmicieli nie dotarła, Zaczynam się irytować, ustalamy, że w sobotę przyjadę świtem, może zdążę przez napełnieniem mich - i w końcu złapię łyska.

Sobota 6.15 - stoją nowe miski… Kolejne wiszą na płocie - już puste, wyjedzone. Na pewno nie było ich wcześniej. Czyli stały scenariusz - zacznij łapać, na czas łapanek uaktywnisz tych, którzy w normalnych warunkach koty z trudem zauważają…
Odsiedziałam do 12tej, przyjrzałam się białemu dokładnie, czarnemu nieco mniej, burego w skarpetach nie było. Odgoniłam dwie karmicielki z miskami…. Biały i  czarny wdzięczyły się do karmicielek zza płotu, białego nawet dotknęłam, ale nie tak, by złapać… Czarny podobno przychodzi do karmicielki pogłaskać się.

W niedzielę przyjechałam na 5.30.
Ustawiłam klatki-łapki, zamknęłam furtkę, przestawiłam samochód pod drugą część ogrodzenia w miejsce obserwacyjne - i zobaczyłam białego w klatce. Nie uwierzyłam własnym oczom - tydzień czekania i teraz w kilka minut? Odczekałam, upewniłam się, że klatka zamknięta - biały kręci się w kółko.
Podjechałam do furtki, zabrałam kota i klatki, i o 6.30 zostawiłam kota w lecznicy. Podejrzenie nużycy, kastracja.
Czarnego i burego w skarpetkach mają złapać karmicielki - już na sterylki miejskie. Bo za tę akcję musimy zapłacić 559zł - sterylka, cztery kastracje, jedna amputacja ucha, jedno leczenie. Plus odpchlenie i odrobaczenie. Plus konieczne pobyty w szpitaliku…

Wczoraj - 2018.03.12 - odwiozłam i wypuściłam burobiałego z  amputowanych uchem - wygląda całkiem nieźle, myślałam, że straci całe uszko. Półłysy biały siedzi w przechowalni - leczenie co najmniej kilka tygodni.

Dziś odwożę czarnego do domu tymczasowego - może uda się znaleźć mu dom? Pingwinek też ma szansę na dom. Czarną kotkę dziś wypuszczamy.
Więc jeśli chcecie i możecie pomóc - konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 
Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - przysługa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz