niedziela, 14 września 2014

I kto tu mruczy?: Mamrotkowe zwierzenia.


Wspomnień czar.

Wróciliśmy do Łodzi. Siedzimy w domu bardzo dla nas bezpiecznym. Słońce oświetla spanka, jest bosko, ale nam brak wiatru na futerkach, grających na blaszanym dachu  kropli deszczu, owadów i jak mi Dusia dopowiada myszy.
Ty, głupia jesteś z tymi gryzoniami. Niech sobie żyją w spokoju.

Koty mają zjadać myszy.- odpowiada moja koleżanka.
A kto niby kotom nakazał takie obiadki jeść? - pytam.
Dusia zamyśliła się, zmrużyła oczy i zaczęła mówić coś o instynkcie. Przerwałem jej i miauknąłem.
Kultury. Proszę trochę. Kultury choćby tej kuchennej. Jak tak jeść bez talerzyka i towarzystwa.
Na działeczce to sobie leżałem w pościeli i południowy posiłek przynosiły mi na górę wnuki moich opiekunów. Ja jadłem, a oni siedzieli i zachwycali się moją osobą. Tak zjedzony posiłek to jest rozkosz nie tylko dla podniebienia. Hm... tu w Łodzi nikt uprzejmy taki nie był. Postawili mi miseczkę i czekali kiedy przyjdę jeść. Nie, nie, nie będę latał za kąskiem. Lubię przecież w łóżku pojadać. Już mieli mnie na badania brać. Wizje różnych groźnych chorób snuli i dobrze, że na pogrzeb się nie szykowali. W związku z moją bliżej nieokreśloną zdrowotną niedomogą Halinka zaczęła przynosić mi mięsko na poduszeczkę, a że kobieta ciekawa to siedziała i sprawdzała jak jem. Szemrząc cichutko - Jedz Mamrociu, jedz. Spojrzałem na nią, po wylizaniu naczynka dość wymownie. Dreszcz po plecach jej przebiegł z wrażenia, że taka mało bystra jest i kocich potrzeb nie rozumie. Ja ci tu kochany wmawiam ciężkie przypadłości ciała, a ty psychicznego wsparcia potrzebowałeś.
Psychiczne wsparcie jest bezcenne.  Któregoś dnia na działkę za "latawicą" ( Dusią) wkroczył wiejski kocur. Ja akurat  leniwie wąchałem trawki, wieczór był sielski i anielski, a tu nagle przed moimi oczyma stanął  potwór syczący i szczerzący zęby.  Jęknąłem z samego dna duszy. Byłem sam. Ja i wieczność można powiedzieć. Psy w domu, ludzie na tarasie. Przyjaciele nie zawiedli. Pies Miły zerwał się z kanapy i wyskoczył na dwór. Opiekunowie zamarli na tarasie. Stojąc na baczność nakazali trójce szczekaczy pozostanie koło nich. Ale  Miły już był w akcji ( on jest czwarty  przygarnięty), najeżył się , zawarczał, garnitur zębów pokazał , nieznajomy mruczek w odpowiedzi napuszył się jeszcze bardziej. W tym czasie do domu wpadł najszybszy kot świata, czyli ja, Mamrotek. Przyznam się, że nie myślałem nigdy, że jestem w stanie tak biec. Mam jednak predyspozycje sprinterskie. Potem opowiadali jak to Dusia stała obok Miłego i pokazywała swoją siłę. Jaką siłę pytam ma trzykilogramowa kruszyna. Taką to jedną łapą można przewrócić. Może te myszy co je zjada coś w sobie mają. Zioło jakieś lub coś chemicznego. Wiadomo czym te zboża nawożą, aby rosły bujnie. Nie. Mysz się naje dziwnych związków wraz z ziarnem , a potem kot ma psychikę rozchwianą. Nieprzyjaciel syczał, mruczał, ale tyłem wycofał się na z góry upatrzone pozycje poza ogrodzenie. Ludzie odsapnęli. Nie chcieli, aby pies zrobił krzywdę wiejskiemu kocurowi. Taa, pewnie zaraz gdyby coś się stało to pognaliby do lekarza i ten okropny kot zostałby na zawsze. Tego to już sobie nie będę wyobrażał. Koszmar byłby.

1 komentarz:

  1. Mamrotku, jakiś Ty dzielny :)))
    a może raczej rozsądny, ze się w konflikty nie wdajesz:)

    OdpowiedzUsuń