sobota, 1 lutego 2014

Nie tylko Bezik - ja to mam szczęście

Znów o adopcjach będzie. O tych szybkich, szczęśliwych. I trochę o dwóch dziewczynach, bez których nie byłoby to możliwe.
Zresztą, wiele rzeczy bez nich nie byłoby możliwych.
Środek stycznia 2014 - zbierałam skarbonki - skończyło się zezwolenie, trzeba zamknąć zbiórkę. Jedna ze skarbonek stoi w sklepiku Państwa, którym ciągle ktoś podrzuca koty. I zgadało się, że od niedawna mają kolejnego maluszka. Sami nie wyadoptują,
zaproponowałam, że zabiorę. Kiedyś w podobnej sytuacji wzięłam od nich małą kotkę-krówkę, znalazła fajny dom - tą samą drogą, którą właśnie opisuję.
No więc Państwo mają kolejnego maluszka, zgodzili się dać mi do adopcji. Pani przynosi burasię, mała śliczna, przemiła, przytula się do wszystkich mruczy, ale ma gila. Jadę z nią przez lecznicę - jak zresztą z każdym nowym kotem, zbadać trzeba, odpchlić trzeba, odrobaczyć, książeczkę zdrowia założyć. W lecznicy wetka kiwa głową, wyciąga małej gile z noska, i proponuje, że ją zostawi do przeleczenia - bezpieczniej w lecznicowym boksie niż do domu tymczasowego wlec katar, więc z wielką wdzięcznością się zgadzam. Po kilku dniach telefon - małą już możesz odebrać, ale są fajne osoby zainteresowane adopcją, więc może? Więc, ponieważ domek faktycznie fajny, znany lekarkom, bo już zakocony i stały pacjent lecznicy - mała prosto z lecznicy jedzie już do stałego domku. Nawet jej porządnych zdjęć nie zdążyłam zrobić…
Mam szczęście.
Latem 2011 była wielka kocia akcja na Wschodniej - łapanie i sterylizacja kotów z ruiny, ratowanie maluszków, potem wyciąganie chorych i umierających z głodu kociaków z głębokiej piwnicy - naprawdę spora akcja z Mariją i Ewąmrau - może kiedyś któraś z nas opisze…
W każdym razie jedno z kociąt z ruiny, malutką biało-dymną Annikę, zaadoptowali państwo z Dąbrowy. Było trochę problemów, bo mała chowała się po kątach, państwo pożyczali od nas klatkę pobytową dla niej, ale w końcu zaufała rodzinie.
Oto Annika - obecnie Wandeczka - zdjęcie z sierpnia 2011 i ze stycznia 2014. Urosła hmmm, trochę. Obcych boi się nadal, nie chciała mi pozować do zdjęcia, dla domowników jest najukochańszym kotem świata.

No i w końcu stycznia rodzina Wandzi-Anniki znalazła na klatce schodowej (wieżowiec, po kilka mieszkań na klatce) kociaka. Wzięli do domu, wywiesili ogłoszenia, napisali na FB - cisza. Znaczy gwiazdkowy prezent komuś się znudził…. Może zostanie? Ale Wandzia siedzi w kącie, nie je, nie wychodzi, zestresowana. Dzień, drugi, tydzień - coraz gorzej…. Więc państwo zadzwonili z prośbą o pomoc. Akurat mój ulubiony dom tymczasowy wyadoptował drugą z koteczek ze szpitala przy Drewnowskiej (też trzeba opisać i zdjęcia pokazać, bo kotki wyjątkowo piękne), przyjmie malca.Jadę na Dąbrowę po kociaka, potem przez zapchanie miasto do lecznicy - mały drze się prawie całą drogę. Lecznica - 3,5mca, zdrowy, szczepienie, książeczka zdrowia, zaraz zrobimy zdjęcia i ogłaszamy. Będzie wielkim kotem - ma wysokie łapki, długaśny ogon i dużą główkę. Poza tym jest piękny niesłychanie. I miły.
Dzwonię do Moni, obiecuję zaraz wysłać zdjęcia (jak zrobię), gdyby ktoś pytał o maluszka do adopcji, niech go wysyła.
W lecznicy łapie mnie telefon od pracownicy szpitala (gdzie łapałam w grudniu) - ten oswojony czarny kot z białymi łapkami zamarza!!!! W  nocy rozpaczliwie płakał, był lodowato zimny, panie wpuściły go do jakiegoś pomieszczenia, ale rano wyszedł!!! Ratunku!!! Nieco zdezorientowana mówię, że dobrze, wezmę, gdzie mam podjechać? Ano nie wiadomo, gdzie kot, a pani w pracy będzie dopiero w poniedziałek, to go poszuka. Trochę mnie zatyka z wrażenia - jest piątek, mrozy poniżej -10 stopni, kot ostatniej nocy zamarzał, i  ma czekać do poniedziałku? Jadę, może go znajdę, mały w koszyku zakopał się w  polarowy koc, chyba zasnął zmęczony wrażeniami, wytrzyma trochę w samochodzie.

Te zdjęcia zrobiłam 28 grudnia 2013 na terenie szpitala - złapałam i wysterylizowałam tam 4 koty, w czasie łapanki pingwin trochę siedział ze mną w samochodzie, pracownicy mówili, że wszyscy go lubią i karmią, że ma opiekę…
No więc latam po terenie szpitala, kiciam, zaczepiam ludzi. Dzwonię do tej pracownicy z pytaniem gdzie on może być, mało się gdzieś tam nie włamuję….. Już późno, ciemno, kota nie widać, nikt nic nie wie. Zimno mi… Idę do ochroniarzy - oni podobno nie lubią kotów, ale ślepi ani głusi nie są.
Bingo.
Jakaś pacjentka przychodni zwróciła uwagę na płaczącego kota, gdzieś dzwoniła, pewnie szukała pomocy, w końcu zdecydowała się go zabrać. Rozmawiała o tym z panią E. ze szpitala, ta pani już skończyła dyżur, ale wersję ochroniarzy potwierdza inna przechodząca właśnie pani. Podaje trochę szczegółów, wszystko brzmi wiarygodnie. Dzwonię jeszcze do tej pani od poniedziałku, mówię, że kota najprawdopodobniej zabrano, żeby to jakoś sprawdziła. Jak nie - niech go złapie i zawiadomi mnie, zabiorę.
Nie ukrywam, że na razie kamień spada mi z serca - byłby spory problem ze znalezieniem miejsca dla tego kota….
Mam szczęście.
Mały milczy w koszyku, pewnie śpi. Minęła 19.30. Jedziemy do domu tymczasowego. Telefon:
-  Pani Aniu, u nas w piwnicy do kilku dni jest nowy rudy kot, ma pani może klatkę? Bo by go złapią trzeba…  
- Jestem niedaleko, zaraz podrzucę.
Jadę, podrzucam, uzgadniam, że jak złapie się coś innego niewyciętego jeszcze, to niech nie wypuszczają, zabiorę do lecznicy, jest trochę darmowych miejskich sterylek, a to rude koniecznie trzeba zabrać z piwnicy, na 99% domowe, w tym rejonie nie ma dzikich rudych.. Swoją drogą nikt nie szuka tu zagonionego rudaska, nie ma ogłoszeń, na stronie schroniska też nie ma… Czyżby kolejne potwierdzenie mojej teorii dotyczącej amatorów pięknych kotów? Ciekawie ubarwionych, długowłosych, rasopodobnych? Teorii, że dla większości z nich kot jest dla nich tylko zabawką, która przy pierwszych problemach wyrzuca się na śmietnik? Może dlatego w rozmowach adopcyjnych przy takich kotach pierwsze pytanie to czy kot jest za darmo?
Dochodzi 20.00. Jedziemy w końcu do domu tymczasowego. Telefon:
- Ania, masz jeszcze tego kociaczka?
- Mam.
- Bo są u mnie państwo, szukają dla siebie maluszka, zresztą porozmawiajcie sami.
- Dobry wieczór, chcielibyśmy kotka poznać, gdzie i kiedy możemy?
Jestem akurat blisko mojego domu, nie jest daleko do lecznicy.
-  Jeśli państwo mogą, to zaraz - podaję adres.
Malec w mieszkaniu ciekawie zwiedza, przechadza się po krawędzi monitora (nie mam zdjęcia) włazi na lampę antystresową, przegląda się w lustrze. Sprawdził zawartość miseczek, obadał kuwety, obejrzał śpiącą Szarotkę, wziął po głowie od Pusiuni, osyczał Bajeczkę, lekko zdębiał na widok Pufffcia - jednym słowem intensywnie i dogłębnie badał mieszkanie.

Są goście - przyszedł się przywitać, pokazał ze wszystkich stron, elegancko usiadł otaczając łapki ogonkiem - jednym słowem, patrzcie, jaki jestem piękny. Jeszcze parę popisów - przybiegam, jak mnie wołasz, mruczę, jak głaszczesz, umiem strzelać baranki, delikatnie dotykać miękką kocią łapka twarzy. Kilka skoków boczkiem, z grzbietem wygiętym w  pałąk, głośne pchy-pchy na zbyt zainteresowaną malcem Bajeczkę - mistrz autoprezentacji.

Usiedliśmy, próbowałam coś gadać, ale nie bardzo zwracali na mnie uwagę - dużo ciekawsza była obserwacja kociaka - wpadł za kąt za telewizor, wygramolił się, sprawdził, czy mieści się w doniczce.

W końcu zmęczony wcisnął się na grzejnik i zasnął. A my mogliśmy porozmawiać. Pani miała w domu rodzinnym dwa koty, pan na punkcie kotów ma lekkiego bzika, podobnie jak ich 8letnia córeczka. Kotek ich zachwycił od pierwszego momentu, te białe łapki jak w gipsie, miała być co prawda koteczka - Beza - ale będzie Bezik.
Chcą go zabrać zaraz, natychmiast - zdążą jeszcze do sklepu przed 21szą kupić karmę, żwirek, kocią wyprawkę. Więc już szybciutko podpisaliśmy umowę adopcyjną i  cała trójka - via sklep zoo - pojechała do domu. Kot w moim kontenerku, odbiorę za kilka dni - umówiliśmy się na wizytę poadopcyjną
Mam wrażenie, że sklep był zadowolony z zakupów - coś słyszałam o zabawkach, przysmaczkach, obróżkach.
Dość późno wieczorem dostałam smsa „kotek ma się dobrze, wariuje i biega, robi do kuwety i wydaje się być szczęśliwy. To będzie długa noc. Pozdrawiamy”.
Miałam szczęście.
A może to nie szczęście, tylko takie dwie zwykłe - niezwykłe dziewczyny?
Bo w sumie dzięki nim mogłam to opowiadanko napisać - i dla nich zdjęcie ślicznego Bezika - szczęśliwego w nowym domu.

2 komentarze:

  1. Bardzo się cieszę, że kotek którego znalazłam ma wspaniały dom. Dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  2. Śliczne te Twoje kociaki... Prawdziwa kociara z Ciebie.... :) Tez lubię koty, ale ze wzglęgu na częste wyjazdy nie mogę ich mieć w domu.
    Pomysłowy blogspot!
    Zapraszam do rewizyty

    OdpowiedzUsuń