czwartek, 18 lipca 2013

Jak to z mięskiem było...

Mini nie dobra, pogryzła dziś Ewcię, jak ta próbowała ją złapać, bo malutka musi dostać kolejną szczepionkę na grzyba... Kolejne podejście w środę.

... no tak, zgadza się, ale:
- to nie Mimi jest be, tylko ja, bo źle ją złapałam,
- to nie Mimi jest be, bo ja zrobiłabym to samo na jej miejscu w momencie kiedy jakiś łysy potwór próbował by mnie wyciągnąć z łóżka łapiąc za... tyłek.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo:
- Jola zrobiła mi opatrunek
Jola poświęciła pakuneczek z morożonym kocim mięsem na mój lodowy okład (koty na szczęście nie skumały!).
Jola uraczyła mnie opowieściami i filmami i śpiewem Placido Domingo (znaczy: Placido śpiewał, oczywiście)
Jola, bardzo cierpliwe tłumaczyła mi co znaczą, pojawiające się w jej opowieści o PD, trudne słowa, np legato.
I rano, po wyśnieniu miliona snów z PD, jak nowo narodzona, wstałam o własnych siłach!
--------------------------------------
Wczoraj, chodząc z tym mięsnym okładem, przypomniałam sobie opowieść o tym, jak to moja koleżanka zrobiła sobie okład z surowej wołowiny na wieelkiego siniaka:
To było jakoś tak dość dawno.
Jakieś siedem kotów temu.
Umówiłyśmy się z Małgosią, że pojedziemy na jeden dzień do Gdańska co by obejrzeć wielkie żaglowce.
Jakiś zlot był tam wtedy, czy coś tam innego.
Nie pamiętam już, bo było to dość dawno.
Jakieś siedem kotów temu.
Małgosia przyjechała do mnie wieczorem.
Mijauł'a przenocować, bo ode mnie było bliżej na dworzec.
Jak tylko zamknęły się za nią drzwi, uraczona zostałam opowieścią jak to potrącił ją samochód.
Jak tylko opowieść, jak to potrącił ją samochód się skończyła, uraczona zostałam widokiem siniaka o średnicy sporego słonecznika na udzie.
Jak tylko siniak na udzie o średnicy sporego słonecznika zniknął pod nogawką spodni, Małgosia wyjęła z plecaka wielki kawał świeżutkiej wołowiny.
Świeżutka wołowina pokrojona była w plastry lekko już rozbite (wypisz, wymaluj jak kotlet schabowy przed usmażeniem).
Usłyszałam lekki ruch w pokoju obok.
Pojawił się pierwszy kot, potem następny i następny...
Na pyszczkach zaobserwowałam zainteresowanie.
Mówię do Małgosi:
nie możesz zrobić sobie okładu na noc, bo mogą razem 
z wołowinką odgryść Ci nogę przy samej doopie
Na co Małgosia:
e tam, chyba żartujesz!
W czasie tej naszej krótkiej wymiany zdań, jeden z kawałków wołowiny został porwany i przewleczony przez kuchenną podłogę, znikając w ciemnym pokoju.
Małgosia:
!
Ja:
... qrwa!
Z pokoju dobiegły nas pomruki i mlaskanie stada.
Na szczęście Małgosia mijauł'a drugi kawałek, i korzystając 
z nieobecności kotów, szybko zrobiła sobie okład.
Odradzałam jej.
Była nieprzejednana.
Siniak, średnicy sporego słonecznika, był bolesny.
W nocy obudziło mnie wołanie o pomoc i głośne warczenie kotów.
... po wołowinie nie zostało śladu.
Musiałam jeszcze na dodatek wysupłać pachnący bandaż 
z kocich zębów.
Parę bolesnych ran kłutych pojawiło się na moich dłoniach.
Do Gdańska pojechałyśmy.
Małgosia z siniakiem, wielkości średnicy sporego słonecznika ukrytym w nogawce spodni.
Ja ze spuchniętą dłonią pod okładem z Altacetu.
Reszta naszego wspólnie spędzonego łikendu minęła spokojnie.
... wielkie żaglowce zamajaczyły nam na horyzoncie.
--------------------------------------
... mry!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz