Dawno, dawno temu w moim domu nie było
żadnych zwierząt.
Nic. Pustka.
Tylko ja tego nie odbierałam jako
pustki; odwrotnie, uważałam, że ludzie mający zwierzęta biorą
sobie kłopot na głowę.
No, bo jak to: pogoda czy niepogoda
wychodzić z psem?
Mieszkać z kotem, który jest co prawda piękny,
ale jakiś dziwny? Ptaszki w klatce? Rybki?
W tym czasie usłyszałam opowieść,
że pewna osoba zakupiła dla swoich córek dwie świnki morskie,
zwierzątka spadły ( nie razem, po kolei ) z jakichś szafek i
wybiły sobie siekacze.
I ta osoba ( ani chybi nienormalna) trze im
marchewkę!
Przyznaję, że przez jakiś czas opowiadałam przy
każdej okazji tę anegdotę...
Niedługo potem nabyłam chomika. Była
to łapówka dla mojego syna (wówczas 3 lata), któremu trzeba było
wyleczyć ząbki.
Zwierzątko było cudne i łatwo się oswoiło, do
tej pory lubię opowiadać o jego wybrykach.
Któregoś dnia chomiś
wdrapał się po zasłonie na karnisz (2,7m) i zwalił na dół.
I
oczywiście wybił sobie siekacze.
Wtedy nie uważałam już tarcia
marchewki za głupią czynność ;)
Ps. Ząbki oczywiście odrosły, a chomik przeżył z nami 2 lata i trzy miesiące.
Ps. Ząbki oczywiście odrosły, a chomik przeżył z nami 2 lata i trzy miesiące.
Niestety, nie zachowało się żadne zdjęcie chomika (zwanego przez nas Myszą), więc to zdjęcie pożyczyłam z Wikipedii
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz