sobota, 22 lutego 2025

Znów żebry

 


Nie dla „moich domowych” kotów. Choć ostatnio kosztowały mnie trochę nadstandardowo, bo amputacja oczka czarnulki Niuni - dzikiej starszej kotki, która w styczniu 2022 trafiła do mnie z krwawiącym ogromnym guzem na pleckach. Jest dobrze, ale oczko nagle „urosło” - i trzeba było amputować. W końcu stycznia 2025 zgarnęłam małego chorego Tramwajarza - kk nie do końca przeszedł, a objawił się FIP… Niby zawsze twierdziłam, że nie będę leczyć FIPa, bo to kosmiczne koszty, ale leki staniały, leczenie z badaniami powinno zamknąć się kwota ca 3tys, udźwignę. Daję też radę walczyć z giargiami i biegunką pięknego Bengee…

Jakoś wytrzymałam codzienne przez miesiąc wizyty w hospicjum w Głownie - 30km w jedną stronę, dodatkowe 1800km a mój samochód pić chce. O tym napiszę więcej, to też kocia historia - pana, u którego łapałam koty na prośbę wolontariuszki fundacji…

Nie prosiłam o pomoc przy transporcie kocurka wyciągniętego z silnika najpierw do lecznicy na badania, potem pod Warszawę.


Ale znów wlazłam w kocie historie - najpierw łapanie kota z Tymienieckiego, może też opiszę, zawiozłam go pod Łódź do fundacji - tam znalazła dla niego miejsce autorka posta. No i w fundacji zgadało się, że wolontariusze usiłują łapać koty i kocięta w szpitalu Jonschera, ale mają problemy. Obiecałam pomóc, ale co ze złapanymi dorosłymi? I podrostkami? Na filmiku widać raczej podrostki do cięcia niż maluszki do oswajania. Nie bardzo umiem łapać wybiórczo, a sterylek miejskich jeszcze nie ma. Usłyszałam - dziś okazało się, że źle zrozumiałam - że na zabiegi mogę przywieźć.


Ad rem - znalazłam post na FB - w tytule, skontaktowałam się z jedną z osób deklarujących tam pomoc - i przedwczoraj - 2025.02.20 - pojechałyśmy.

Zero rozeznania oprócz jednego zdjęcia z charakterystycznym ogrodzeniem i mapki z zaznaczonym jednym miejscem karmienia…

Zero kontaktu do karmicieli oprócz informacji, że karmi pan pracujący w suterenach szpitala.

Ale w końcu mamy oczy, szpital to nie hektary, poszukamy, znajdziemy.


Wypatrzyłyśmy widoczne na otrzymanym zdjęciu ogrodzenie i żółte rury - mignęły nam w nich dwa podrostki, w pobliżu kocie budki, wszędzie pełno miseczek. Postawiłyśmy klatki i udałyśmy się na zwiedzanie terenu. Ja ze słabą nadzieją na złapanie czegokolwiek przy takim zagęszczeniu miseczek, moja towarzyszka pełna energii i zapału. Wypatrzyła podrostka pod samochodem, próbowała go zwabić jedzonkiem - podchodził, ale na bezpieczną odległość. Zauważyła, że koty wchodzą w jakieś stare rury biegnące w skarpie - zdrowo ryzykując przeszła przez murek, po ośnieżonej śliskiej skarpie dostała się do tych rur, ustawiła przy nich klatki.


Jakaś pani wspomniała o kociej budce daleko na końcu parkingu - miał tam być czarny oswojony kot. Był, ale niekoniecznie oswojony. Postawiłyśmy klatkę, pojawił się potężny kocur - ale wolał karmiciela, który właśnie przyszedł. Dzięki niemu wiemy, że stołują się tam cztery koty. Przy budce kipiąca chrupkami micha, kupa surowego mięcha i michy z puszkami - nic, tylko głodne koty łapać…



Obeszłyśmy wkoło szpital - na jednym z parapetów talerze, poszukałyśmy wejścia do pomieszczenia, pogadałyśmy, klatka - kota nie udało się złapać, najedzony. Ale do pustej piwnicy - przedsionek ca 3m2 i dwa pomieszczenia ca 20+25m2 czasem wchodzą trzy koty, można spróbować je zamknąć - powiedzieli pracownicy. Światła tam nie ma, ale co to dla nas, z latarką łapać dzikiego kota w ręce.

Rozpoczęty o 9tej wypad zakończyłyśmy ok.14tej - zmarznięte nieco. I umówione na 10tą kolejnego dnia, znaczy 2025.02.21.


Harmonogram się nam obsunął, w pośpiechu zapomniałam zapakować kontenerki i latarkę, ale zadziałał efekt parasola - w piwnicy BYŁY TRZY KOTY. Dwie panny i kawaler. Ze wzruszeniem i zazdrością patrzyłam, jak koleżanka w świetle dwóch telefonów łapie na ścianach latające dzikuski… Też tak kiedyś umiałam, ale chwyt i refleks już nie te.. Z konieczności dwie dziewczynki wepchnęłyśmy do jedynego obecnego kontenerka, kocurka do klatki i podziękowawszy udałyśmy się pod płot.


Za płotem czekało coś białoczarne, po kilkunastu minutach zdecydowało się obejrzeć klatkę - z daleka przez krzaki nie widziałyśmy, czy się zamknęła, dopiero jak kocur próbował się w ciasnej przestrzeni odwrócić i nie mógł - pobiegłyśmy po niego. Czarne też się kręciło, ale wyraźnie czekało na karmiciela.


Było trochę cieplej, niż poprzedniego dnia, więc miałyśmy jeszcze ochotę poczekać. Opłacało się - przyszedł karmiciel, nakarmił czarne, postawił małą porcję w budce. A za jakieś 1,5 godzinki pojawił się drugi basior - pojadł w budce, poprawił chrupkami i wczorajszą mrożonką, potem udał się do klatki. Skutecznie. Zdjęć więcej nie ma, bo zemocjonowana towarzyska zabroniła pstrykać z odległości kilkudziesięciu metrów - bo USŁYSZY!!


Mamy pięć kotów - zadzwoniłam do fundacji o informację / z pytaniem o sterylkowe ustalenia sprzed kilku dni i okaz`ało się, że nie ma lekarza, który tnie, że źle usłyszałam i przywieźć nie mogę…

Czyli muszę poradzić sobie sama - czyli normalnie do lecznicy zapłacić…

Zajechałyśmy pod ową piwnicę jeszcze raz podziękować i pokazać basiory - a tam na parapecie kolejne trzy koty… Jutro świtem jadę je łapać - bo inaczej nie ma sensu… Kto łapie, ten wie, dlaczego lepiej ciągiem.



No to byłam we wspomniane jutro, czyli dziś - 2025.02.22. Przed 8mą.

Jedno bure prawie czekało, zajrzało do klatki - i poszło…. Wg karmiciela ta wczorajsza trójka to starsze pokolenie, matki piwniczych i pozostałych podrostków, czyli koniecznie trzeba je złapać i wyciąć. Pojechałam z klatkami pod płot - jak wróciłam, bura była w klatce.


Siedziałam w ciepłym pomieszczeniu pracowników i wyciągałam kocie informacje. Wiecie, jak to trudno? Ile kotów, jakie mniej więcej kolory, o płci raczej nie wspominam. Np. w opisie karmiciela kotka matka spod płota jawiła się jako biała w łatki. Faktycznie ma czarny płaszczyk i niesymetryczną czarną grzywkę na oku.

Objazd klatek robiłam co godzinę - po 11tej w klatce pod płotem zamknęła się czarnulka. Pod płotem prawie rozjechałam karmiciela - zaszedł mnie od strony słońca, nie karmił, ale nie wytrzymał w domu.


Dwie klatki czekają, dwie klatki zajęte - a ja lubię łapać na kilka klatek. Zawiozłam burą i czarną do lecznicy, odebrałam wczorajsze basiory - uroczyście wypuszczone po oględzinach przez karmicieli.

I znów czekanie i kursy między klatkami… Do 12.30 - złapała się kolejna kotka z tych wczorajszych z parapetu, burobiała, wg karmiciela już ciężarna. Dalej czekanie… O 14tej pan kończył pracę, ja też kiedyś do swoich zajęć muszę - podjechałam pod płot - i coś majaczy jak kot. Ale absolutnie nie biały w łaty - czyżby piąty?. Dobra, poczekam, może wejdzie. W międzyczasie spakuję klatki spod parapetu. Pojechałam, spakowałam, wróciłam - klatka pusta, kota nie ma. Za to zadzwonił karmiciel, że druga bura z wczorajszej trójki przyszła na parapet… Jutro pojadę na 13tą, może też przyjdą…


I jestem teraz w kropce - złapanych jest osiem kotów, do złapania co najmniej dwa. Nie wypuszczę przecież, nie przerwę łapania - bo potem będzie bardzo trudno łapać te niedocinki. Kto ma choć trochę doświadczenia wie, dlaczego.

Ceny kastracji to ca 250zł, sterylki 400zł. Na razie mamy z pierwszego dnia trzy kocury i dwie kotki, z drugiego trzy kotki, i na jutro dwie kotki - czyli dzień pierwszy 3*250 + 2*400, dzień drugi 3*400, dzień trzeci pewnie 2*400. Razem jakieś 3550zł. Plus coś na pchły i robaki x 10…

Dlaczego wlazłam w tę akcję teraz, od razu, nie czekając na sterylki miejskie? Bo wysłano mi filmik z widywanym tam chorym kotem - niestety tylko jedna osoba z karmicieli go widziała, jada na parapecie, ale nie wiadomo kiedy…. Innego miejsca i godziny karmienia nikt nie potrafi wskazać, a on bardzo potrzebuje pomocy… I ciągle liczę na to, że się złapie i da się mu pomóc….




Reasumując - nie dam rady - dlatego bardzo proszę - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - koty ze szpitala Jonschera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz