poniedziałek, 19 kwietnia 2021

Plant

 


O tym kocie wiedziałam od jesieni 2020. Ale - no właśnie, ale. Bloki, obok działki, przeważnie ktoś nakarmi - a gdzie karmicieli kilku, bardzo trudno łapać. Bo dogadać się tak, by wszyscy nie karmili np. od rana w dniu łapanki - praktycznie niemożliwe.

W tym rejonie łapałyśmy z Elą we wrześniu 2016, w kwietniu i maju 2017, w czerwcu 2018 - miałyśmy klucz od działek, klatki rozstawiane późnym wieczorem na działkach i między blokami. I na zmianę dyżury w samochodzie - kocyk, poduszeczka, co 2-3 godziny obchód klatek. Trochę straszno i nieprzyjemnie, we dwie byłoby raźniej, ale rano do pracy - dyżury co drugą noc wytrzymywałyśmy, codziennie nie dałybyśmy rady. Szczególnie, że nie było to kilka dni, a za każdym razem „sesje” po trzy tygodnie. Później - do chwili obecnej - pojedyncze koty łapała Ela sama.

Dlaczego tak ukradkiem? Bo wśród działkowiczów i karmicieli zawsze jest sporo zwolenników „natury” - przeciwników sterylizacji i kastracji. Kociaki muszą się rodzić i  umierać, bo to jest zgodne z naturą. Ciekawe, że ci zwolennicy natury na pytanie, czy chodzą do lekarza odpowiadali zawsze twierdząco…

Czemu przez kilka lat z rzędu łapałyśmy? Ano, jak to działki - zawsze ktoś uszczęśliwi swojego kota „wolnością”, a karmiciele tradycyjnie o nowych kotach nie zawiadamiają - dopiero jak nowy podejrzanie przytyje, a czasem nawet później. Wtedy łapie się zdziczałego kota, co jest znacznie trudniejsze niż zgarnięcie ręką domowego mruczka. Ale w końcu my mamy czas, a karmiciele nie mają ani czasu, ani głowy, by wcześniej zadzwonić. To samo z chorym kotem - przeważnie alarm jest wtedy, kiedy kotu można pomóc tylko w jeden sposób…

Miałam zamiar o tych kolejnych podejściach napisać, ale zawsze czasu brak. I nie ukrywam, piszę dla pieniędzy - żeby zebrać na ratowanie jakiegoś kota. A tam złapane koty cięłyśmy w ramach programu miejskiego - motywacja finansowa odpadła, przygód szczególnych nie było - ot, żmudne wyczekiwanie przy klatkach..

Wracając do bohatera opowiadanka - wiedziałam o nim od jesieni 2020, uważałam, że domowy wyrzucony - bo skąd nagle dorosły rudy w stadzie burasków i  czarnuszków? Z lekka naciskałam na karmicielkę, by go pomogła łapać - ale wg niej kot nie podchodził, uciekał, trzeba czekać, aż się trochę wyciszy i oswoi. Karmi tam jeszcze co 2-3 dni zaprzyjaźniona para, mieszkają kilkanaście przystanków dalej - też o kocie wiedzieli, ale nie pokazywał się im - może dlatego, że karmili wieczorami, on przychodził o 16tej.

W końcu w lutowe mrozy karmicielka główna zaczęła użalać się nad losem kota - że tak biednie wygląda, że zmarznięty, że miauczy do niej płaczliwe. Ustaliłyśmy termin, pojechałam, postawiłam klatkę mimo że zobaczyłam pełne michy - w  michach był zamarznięte, w klatce ciepłe, może się skusi. Nie przyszedł, pewnie zdążył najeść się z mich. Karma w klatce zamarzła, ja zmarzłam, zrezygnowałam. Wysłałam karmicielce zdjęcia - zero odpowiedzi. Potem dowiedziałam się okrężną drogą, że umawiałyśmy się na inny dzień. Nie wiem, może... W każdym razie zapał mi opadł. Zaprzyjaźniona para nadal kota nie widywała..



Do dziś - tzn 2021.04.18. Bo ok. 13tej dzwoni karmiciel, że rudy jest, ma rozharatane ucho, siedzi przy nim, i daje się głaskać. A on nie ma nic oprócz reklamówki z kocim jedzeniem. Główna karmicielka wyjechała, kolega kociarz nieosiągalny… Ja szczerze mówiąc jeszcze w pierzu, odsypiam zarywane noce z ostatniego tygodnia, dojazd tam to wg optymisty googla kwadrans. A jeszcze trochę ubrać i umyć się muszę… Czy kot tyle zaczeka?

Zaczekał, wzięłam za kark, wepchnęłam do kontenera. Zaskoczony zaczął szaleć dopiero w środku, ale udało się zamknąć kratkę. Ucho i kawał głowy rozkrwawione, krew kapie… Niedziela po południu. Dzwonię. Kocimiętka - młyn, lekarka ledwo żyje, czynne do 14tej, jeśli nie znajdę innego wyjścia, to oczywiście przyjmie, ale może znajdę…

Sowa - też młyn… Ale pracuje do 23ciej. Staje na tym, że przywiozę kota, zostawię, lekarze zajmą się nim w jakiejś wolnej chwili miedzy pacjentami, odbiorę wieczorem.



Miałam szczęście - trafiliśmy na kilka minut okienka. Kot młody, jajeczny. Chipa brak. Kleszczy sporo. Rana najpewniej po pogryzieniu, pęknięty potężny ropień, martwica. 40 stopni - może dlatego tak łatwo dal się złapać? Niecałe 4kg, a  spokojnie zmieściłoby się na nim 6.

Rany wyczyszczone, wypłukane - w dziurę po ropie mieściło się prawie 10 ml płynu… Odpchlenie, zastrzyki, antybiotyk do domu. Na robale nie dostał - za dużo na jego stan. Czekamy 5-6 dni, martwa tkanka powinna odpaść i albo będzie się samo goiło, albo do opracowania chirurgicznego. Wtedy też kastracja.

Jeżeli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego - np. choroba odkleszczowa…



Pytanie retoryczne - nie zginął komuś na Teofilowie taki kot? Latem / jesienią 2020?

Dzisiejsza wizyta, potem ew opracowanie rany i na pewno kastracja, miejskich jeszcze nie ma i raczej nieprędko będą, szczepienie - więc poproszę - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - Plant.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz