Takie
nieoptymistyczne nastroje mnie ostatnio opadają… Cóż, po prostu
życie, może jesień….
Dziesięć
maluszków z Mateusza - Jarowej - pisałam o nich w tekście
„Czarny weekend” - z młodszej szóstki została jedna.
„Leciały” dzień po dniu… Słabły w tempie takim, że
nawet nie było jak przeciwdziałać… Ocalała najmniejsza,
wydawałoby się najsłabsza dziewczynka.
I cała czwórka starszych
z innej posesji. Szukają domów. Czwórka zaszczepiona, maleńka
ocalała z pp, ale dopadł ją kk, na szczęście wyszła z niego.
I
już ma dom i białego towarzysza, czwórka czeka,,,.
Nie
ma też trójeczki z Bełchatowa - FIP…
Fot. Ewa Mrau i Justyna |
Na
tych działkach nie ma już chyba żadnych kotów - 16
(szesnaście!!) otrutych… małe i dorosłe posterylizowane…
Ostatnie maluszki dzięki FB trafiły do FFA Katowice.
Nie
ma mojego dziadziusia Bambo i jego czarnej mamy Aksamitki, białego
z Lutomierskiej - 2019.07.13, burego z Kryształowej -
2019.07.22. On i biały, ostatnie stadium PNN, odwodnione szkielety z
ciężkim kocim katarem... Po prostu leżał…,..
Dla
nich już nic nie można było zrobić…
W
czerwcu 2019 próbowałam pomóc Skarpetce - kilkunastoletniej
przemiłej kotce podwórkowej, która przestała jeść. Chciała,
ale co zjadła - wracało. Kilkanaście dni w lecznicy, multum
badań i starań - bo wyniki krwi w zasadzie w normie - w tym
gastroskopia, laparoskopia, karmienie sondą przez nos - i wypis z
zaleceniem karmienia strzykawką małymi porcjami, przyczyny
neurologiczne.
Karmiłam,
1cm convalescence co 5-10 minut, wyobrażacie sobie? Ostrożnie,
powolutku, żeby nie zwróciła. Miałam akurat kilka dni
wolniejszych, i przez te kilka dni jakoś się udawało. Aż
poleciało z powrotem 5ml podanych po kropelce w ciągu godziny…
Pojechałam do lecznicy - rtg przełyku z kontrastem - silne
poszerzenie górnego odcinka. Czyli to, co się w pyszczek wkładało,
zostawało tam, nie szło dalej… Miałam do wyboru kilkunastoletnią
kotkę zagłodzić albo uśpić..
Został
rachunek….
W
środku lipca jakiś gołąb łaził po krawężniku - zabrałam,
co miałam zrobić. Na szczęście trafił do Gruszętnika - do
Agnieszki Sienkiewicz. Złamane skrzydło. Może jemu się uda…
Jordan
- piękny kocur spod szpitala przy Biegańskiego - obok mieszkają
moje dwa adoptusie, a ich opiekunowie kolejnego kota uratowali i
dokarmiają wolnożyjące - kilka złapali na sterylizację /
kastrację, ten - przez kilka miesięcy chodził z paskudną raną
i klatkę omijał. Aż 2019.07.20 telefon późnym wieczorem - mamy
go! Lecznica, opatrzenie rany, kastracja - bo czemu nie? I półtora
miesiąca w dt w eleganckiej apaszce na srebrzonej codziennie szyi.
Zabiegi znosił spokojnie, ale generalnie kontaktu sobie nie życzył.
Wrócił do siebie na początku września. Koszty? Na szczęście
tylko utrzymanie + pocięta apaszka + srebro w aerozolu, bo w ramach
kastracji miejskiej ranę opatrzono.
Szkielet
oswojonej, kochanej burasi - miała jechać do schroniska, bo brak
miejsca / pieniędzy / pomysłów - ale w ostatniej chwili serce mi
pękło, trafiła do lecznicy - okazało się, że jest
niewidoma…. Teraz ma się całkiem nieźle u nowej opiekunki. A ja
mam rachunek…
Udało
się pomóc - ale tu mój udział maleńki - potrąconej przez
samochód kotce z Mackiewicza. Znalazły ją 2019.07.23 dziewczyny
poszukujące swojego zagubionego Sajfera, leżała cicho popłakując,
nie pozwoliła się dotknąć, ale wpełzła do klatki łapki.
Zadzwoniły - pojechałyśmy do Vet-Medu, który ma umowę
z miastem. Bo czekać na Animal Patrol można wieki, a kot po
wypadku może nie mieć wiele czasu - i słusznie, lekarz w
Vet-Medzie zaczął od usg, by sprawdzić, czy nie ma krwotoku
wewnętrznego, potem zajął się złamaną miednicą.
A
AP? Cóż, jak zwykle... Lecznica, by przyjąć takiego pacjenta musi
mieć nr zgłoszenia - dyżurna Straży Miejskiej o tym nie wie,
albo ma w nosie. Więc dzwoni się raz, dodzwania po kwadransie,
zgłasza kota z wypadku. Jedzie się do lecznicy i stąd dzwoni się
drugi raz po ów numer. A pani dyspozytorka zapytana grzecznie
dlaczego nie podaje tego numeru od razu - jest zdziwiona i
oburzona, że zgłaszający nie pyta. Droga pani ze Straży
Miejskiej - zgłaszający nie co dzień znajduje zwierzęta
z wypadku, ma prawo procedur nie znać, szczególnie że ich
opis powszechnie dostępny nie jest. Ale PANI znać je musi - i
wypadałoby stosować, prawda? Oszczędziłaby sobie pani niemiłej
rozmowy ze mną, mogłaby pani w tym czasie zrobić co innego, np.
przyjąć kolejne zgłoszenie.
Kotka
nie trafiła do schroniska - na pomogły Przytulanki. Rachunek za
pierwszą diagnostykę pokryły właścicielki Sajfera, resztę -
Przytul Kota.
Od
lipca próbowałam pomóc kotce z Narutowicza, którą wypatrzyła
koleżanka - jeździłam tam przez wszystkie lipcowe i sierpniowe
weekendy, zostawiałam klatkę, w tygodniu próbował łapać
pan tam pracujący. Trudna sytuacja, wszyscy karmią, nikt nie
zauważa, albo nikogo nie obchodzi, że kot chory i potrzebuje
pomocy… Albo uważa, że leczenie „takiego” kota - to
fanaberia… Jedyny rezultat - dziki czarnulek złapany przypadkiem
przez tego pana, zabrałam na kastrację.
Klatkę
w końcu zabrałam - kotka ją zdecydowanie omijała, do pana
podchodziła coraz bliżej - 2019.09.19 - po prawie 2,5mca -
udało się ja zamknąć w biurze. Skakała po ścianach, ale
zapakowałam do kontenera. W lecznicy idealnie spokojna. Rtg, usg,
morfologia, biochemia - 2kg, zmienione oskrzela, wychudzona,
odwodniona, żołądek ogromny. Leki, kroplówka, czekamy 24godz,
jeśli gazy z żołądka nie przejdą dalej - niedrożność,
operacja. Morfologia i biochemia w zasadzie niezłe, jest szansa.
Obyło
się bez cięcia - kolejne zdjęcia rtg robione co kilkanaście
godzin pokazały przemieszczanie się gazów. I słówko o fakturze,
prawie symbolicznej - Szefowa przejęła się kocim nieszczęściem,
potraktowała nas bardzo ulgowo - dziękujemy.
Kotka
w dt - ładnie je, kupsko zaczyna przypominać kupsko. Czy dzika
- nie wiem. W lecznicy obsługiwalna, tu raz pozwala się głaskać
- ze strachem, raz wali łapką… Nie mam na nią pomysłu -
młoda nie jest, oskrzela cienkie, ten przewód pokarmowy też sam z
siebie się nie zapchał, wypuszczę - wszystko może wrócić
Coraz
częściej mam dylemat - ratować, czy odpuścić? Odpuścić nie
znaczy zostawić kota ba ulicy. Odpuścić znaczy zastanowić się,
czy chory dziczek po leczeniu - bo często wyleczyć do końca się
nie da - będzie mógł wrócić na wolność? Czy jest sens go
leczyć? Choroba wróci, a kot nauczony doświadczeniem drugi raz
złapać się nie da i umrze cierpiąc. Więc czy niejako
profilaktycznie po orzeczeniu, że nie da sobie rady - uśpić?
Bo
co z takim starym schorowanym dziczkiem zrobić? Domu nie znajdzie, w
dt zablokuje na kilka lat miejsce uniemożliwiając ratowanie
kolejnych…
Trudny
temat - ale zanim coś powiecie - pomyście…
Jeśli
uważacie, że warto - pomóżcie. Bo oprócz leczenia te koty w dt
trzeba utrzymać - nakarmić, cos do kuwet wsypać. A to koszty
miesięcznie niezbyt wielkie, ale liczone przez miesiące i lata -
już nie są takie małe…
Pointa
tradycyjna - konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For
Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4 dopisek
do wpłat - łódzkie koty.
A
może ktoś chciałby dzikuska?
Przemyślenia bardzo słuszne i wahania także.Jedni ratują a inni trują.Finanse maleją i ceny szaleją.Ogrom bidulek do ratowania a czas coraz bardziej zajwania.Przykre to wszystko.
OdpowiedzUsuńDzikusków u mnie nie brakuje choć tylko Sziba tak naprawdę dzika.
OdpowiedzUsuń