niedziela, 29 września 2019

Beznadziejne przypadki


Takie nieoptymistyczne nastroje mnie ostatnio opadają… Cóż, po prostu życie, może jesień….
Dziesięć maluszków z Mateusza - Jarowej - pisałam o nich w tekście „Czarny weekend” - z młodszej szóstki została jedna. „Leciały” dzień po dniu… Słabły w tempie takim, że nawet nie było jak przeciwdziałać… Ocalała najmniejsza, wydawałoby się najsłabsza dziewczynka.
I cała czwórka starszych z innej posesji. Szukają domów. Czwórka zaszczepiona, maleńka ocalała z pp, ale dopadł ją kk, na szczęście wyszła z niego.

I już ma dom i białego towarzysza, czwórka czeka,,,.
Nie ma też trójeczki z Bełchatowa - FIP…

Fot. Ewa Mrau i Justyna 
Na tych działkach nie ma już chyba żadnych kotów - 16 (szesnaście!!) otrutych… małe i dorosłe posterylizowane… Ostatnie maluszki dzięki FB trafiły do FFA Katowice.
Nie ma mojego dziadziusia Bambo i jego czarnej mamy Aksamitki, białego z Lutomierskiej - 2019.07.13, burego z Kryształowej - 2019.07.22. On i biały, ostatnie stadium PNN, odwodnione szkielety z ciężkim kocim katarem... Po prostu leżał…,..

Dla nich już nic nie można było zrobić…
W czerwcu 2019 próbowałam pomóc Skarpetce - kilkunastoletniej przemiłej kotce podwórkowej, która przestała jeść. Chciała, ale co zjadła - wracało. Kilkanaście dni w lecznicy, multum badań i starań - bo wyniki krwi w zasadzie w normie - w tym gastroskopia, laparoskopia, karmienie sondą przez nos - i wypis z zaleceniem karmienia strzykawką małymi porcjami, przyczyny neurologiczne.

Karmiłam, 1cm convalescence co 5-10 minut, wyobrażacie sobie? Ostrożnie, powolutku, żeby nie zwróciła. Miałam akurat kilka dni wolniejszych, i przez te kilka dni jakoś się udawało. Aż poleciało z powrotem 5ml podanych po kropelce w ciągu godziny… Pojechałam do lecznicy - rtg przełyku z kontrastem - silne poszerzenie górnego odcinka. Czyli to, co się w pyszczek wkładało, zostawało tam, nie szło dalej… Miałam do wyboru kilkunastoletnią kotkę zagłodzić albo uśpić..
Został rachunek….

W środku lipca jakiś gołąb łaził po krawężniku - zabrałam, co miałam zrobić. Na szczęście trafił do Gruszętnika - do Agnieszki Sienkiewicz. Złamane skrzydło. Może jemu się uda…

Jordan - piękny kocur spod szpitala przy Biegańskiego - obok mieszkają moje dwa adoptusie, a ich opiekunowie kolejnego kota uratowali i dokarmiają wolnożyjące - kilka złapali na sterylizację / kastrację, ten - przez kilka miesięcy chodził z paskudną raną i klatkę omijał. Aż 2019.07.20 telefon późnym wieczorem - mamy go! Lecznica, opatrzenie rany, kastracja - bo czemu nie? I półtora miesiąca w dt w eleganckiej apaszce na srebrzonej codziennie szyi. Zabiegi znosił spokojnie, ale generalnie kontaktu sobie nie życzył. Wrócił do siebie na początku września. Koszty? Na szczęście tylko utrzymanie + pocięta apaszka + srebro w aerozolu, bo w ramach kastracji miejskiej ranę opatrzono.

Szkielet oswojonej, kochanej burasi - miała jechać do schroniska, bo brak miejsca / pieniędzy / pomysłów - ale w ostatniej chwili serce mi pękło, trafiła do lecznicy - okazało się, że jest niewidoma…. Teraz ma się całkiem nieźle u nowej opiekunki. A ja mam rachunek…

Udało się pomóc - ale tu mój udział maleńki - potrąconej przez samochód kotce z Mackiewicza. Znalazły ją 2019.07.23 dziewczyny poszukujące swojego zagubionego Sajfera, leżała cicho popłakując, nie pozwoliła się dotknąć, ale wpełzła do klatki łapki. Zadzwoniły - pojechałyśmy do Vet-Medu, który ma umowę z miastem. Bo czekać na Animal Patrol można wieki, a kot po wypadku może nie mieć wiele czasu - i słusznie, lekarz w Vet-Medzie zaczął od usg, by sprawdzić, czy nie ma krwotoku wewnętrznego, potem zajął się złamaną miednicą.
A AP? Cóż, jak zwykle... Lecznica, by przyjąć takiego pacjenta musi mieć nr zgłoszenia - dyżurna Straży Miejskiej o tym nie wie, albo ma w nosie. Więc dzwoni się raz, dodzwania po kwadransie, zgłasza kota z wypadku. Jedzie się do lecznicy i stąd dzwoni się drugi raz po ów numer. A pani dyspozytorka zapytana grzecznie dlaczego nie podaje tego numeru od razu - jest zdziwiona i oburzona, że zgłaszający nie pyta. Droga pani ze Straży Miejskiej - zgłaszający nie co dzień znajduje zwierzęta z wypadku, ma prawo procedur nie znać, szczególnie że ich opis powszechnie dostępny nie jest. Ale PANI znać je musi - i wypadałoby stosować, prawda? Oszczędziłaby sobie pani niemiłej rozmowy ze mną, mogłaby pani w tym czasie zrobić co innego, np. przyjąć kolejne zgłoszenie.
Kotka nie trafiła do schroniska - na pomogły Przytulanki. Rachunek za pierwszą diagnostykę pokryły właścicielki Sajfera, resztę - Przytul Kota.

Od lipca próbowałam pomóc kotce z Narutowicza, którą wypatrzyła koleżanka - jeździłam tam przez wszystkie lipcowe i sierpniowe weekendy, zostawiałam klatkę, w tygodniu próbował łapać pan tam pracujący. Trudna sytuacja, wszyscy karmią, nikt nie zauważa, albo nikogo nie obchodzi, że kot chory i potrzebuje pomocy… Albo uważa, że leczenie „takiego” kota - to fanaberia… Jedyny rezultat - dziki czarnulek złapany przypadkiem przez tego pana, zabrałam na kastrację.

Klatkę w końcu zabrałam - kotka ją zdecydowanie omijała, do pana podchodziła coraz bliżej - 2019.09.19 - po prawie 2,5mca - udało się ja zamknąć w biurze. Skakała po ścianach, ale zapakowałam do kontenera. W lecznicy idealnie spokojna. Rtg, usg, morfologia, biochemia - 2kg, zmienione oskrzela, wychudzona, odwodniona, żołądek ogromny. Leki, kroplówka, czekamy 24godz, jeśli gazy z żołądka nie przejdą dalej - niedrożność, operacja. Morfologia i biochemia w zasadzie niezłe, jest szansa.

Obyło się bez cięcia - kolejne zdjęcia rtg robione co kilkanaście godzin pokazały przemieszczanie się gazów. I słówko o fakturze, prawie symbolicznej - Szefowa przejęła się kocim nieszczęściem, potraktowała nas bardzo ulgowo - dziękujemy.

Kotka w dt - ładnie je, kupsko zaczyna przypominać kupsko. Czy dzika - nie wiem. W lecznicy obsługiwalna, tu raz pozwala się głaskać - ze strachem, raz wali łapką… Nie mam na nią pomysłu - młoda nie jest, oskrzela cienkie, ten przewód pokarmowy też sam z siebie się nie zapchał, wypuszczę - wszystko może wrócić

Coraz częściej mam dylemat - ratować, czy odpuścić? Odpuścić nie znaczy zostawić kota ba ulicy. Odpuścić znaczy zastanowić się, czy chory dziczek po leczeniu - bo często wyleczyć do końca się nie da - będzie mógł wrócić na wolność? Czy jest sens go leczyć? Choroba wróci, a kot nauczony doświadczeniem drugi raz złapać się nie da i umrze cierpiąc. Więc czy niejako profilaktycznie po orzeczeniu, że nie da sobie rady - uśpić?
Bo co z takim starym schorowanym dziczkiem zrobić? Domu nie znajdzie, w dt zablokuje na kilka lat miejsce uniemożliwiając ratowanie kolejnych…
Trudny temat - ale zanim coś powiecie - pomyście…
Jeśli uważacie, że warto - pomóżcie. Bo oprócz leczenia te koty w dt trzeba utrzymać - nakarmić, cos do kuwet wsypać. A to koszty miesięcznie niezbyt wielkie, ale liczone przez miesiące i lata - już nie są takie małe…
Pointa tradycyjna - konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4 dopisek do wpłat - łódzkie koty.
A może ktoś chciałby dzikuska?




2 komentarze:

  1. Przemyślenia bardzo słuszne i wahania także.Jedni ratują a inni trują.Finanse maleją i ceny szaleją.Ogrom bidulek do ratowania a czas coraz bardziej zajwania.Przykre to wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzikusków u mnie nie brakuje choć tylko Sziba tak naprawdę dzika.

    OdpowiedzUsuń