opowiedziała Ania
Mała
rzecz - a cieszy. Często nawet bardzo, przynajmniej mnie… W
natłoku spraw trudnych, nieprzyjemnych, mocno obciążających
psychicznie - każda drobniutka dobra wiadomość, malutki sukcesik
- poprawia mu humor na kilka ładnych godzin.
O
dwóch ostatnich opowiem.
Centrum
Łodzi, dwie kamienice, podwórza oddzielone bramą. Jedna kamienica
prywatna, druga komunalna. Trzy koty - kilkuletnie, wycięte.
Karmicielki mieszkające w kamienicy komunalnej. Koty stołują się
na przelotowym podwórku komunalnym, czas spędzają na prywatnym -
spokojniejszym, zamkniętym i otoczonym budynkami.
Ale
koty zaczęły przeszkadzać. Może nie koty, może coś innego, w
każdym razie na bramę założono płyty poliwęglanowe - i koty
straciły możliwość przechodzenia. Brama tuż nad ziemią, dołem
miski się nie wsunie. Więc tekturki, na nich karma. Jak potem
wyciągnąć tekturki? A trudno…
O
sprawie dowiedziała się koleżanka, pojechała, rozmawiała z
właścicielem kamienicy - niestety w obecności karmicielek.
Niestety - bo panie nastawiono były bojowo i nie zrozumiały albo
nie chciały zrozumieć na czym polega konkretna rozmowa i kompromis.
A właściciel człek normalny, kociolubny, jakiegoś kota uratował
- ale nie sam mieszka w kamienicy i musi się liczyć z najemcami.
Koleżance
skrzydełka opadły, z jednej strony bramy głodne koty, z drugiej -
rozsierdzone karmicielki. Piątek wieczór jest… Obiecałam, że
w poniedziałek zadzwonię do administracji. Spokojniejsza jestem
przynajmniej na zewnątrz, tu niezaangażowana emocjonalnie, łatwiej
mi będzie. Na razie niech karmią na tekturkach ze sznurkami
wyciągnięcia, zostawią bałagan - będzie kolejna awantura.
Poniedziałek
2018.05.21, dzwonię do administracji, odbiera miły pan. Tłumaczy,
że koty, że samochody. A dodatkowo - wieje do bramy, przeciągi
na podwórzu. Wierzę. Tłumaczę, że mała dziurka nie zaszkodzi,
że koty posterylizowane, niemłode, było pięć, trzy zostały, a
bez kotów myszy i szczury. Że raczej nie wpuszczą nowych na swój
teren, a jak teren będzie pusty, to przyjdą niekastrowane /
niesterylizowane, będzie smród, kociaki - generalnie większy
problem. On z kolei, że obok jest ruinka, że na stołówkę mogą
sobie chodzić przez tę ruinę. No mogą, tylko jak mogą na
stołówkę, to mogą i wrócić, więc i tak będą na posesji. A że
niemłode, to ciężko im będzie przez ruinkę, taka dziurka w
bramie…. No i jakby ta dziurka, to w razie problemów z kotami
będziemy starali się pomóc… Pan w tej chwili nie zdecyduje,
rozważy, prosi o telefon jutro (wtorek) w południe.
Niby
nic nie uzyskałam, ale nie było też kategorycznego NIE. Zadzwonię,
podrążę.
Nie
zadzwoniłam. Tzn zadzwoniłam, ale wcześniej - z podziękowaniem,
bo rano takie zdjęcie dostałam:
Słabo
może widać, ale jest kocia dziurka w lewym dolnym rogu bramy.
Bardzo dziękujemy.
I
od razu humorek ciut lepszy.
We
wtorek 2018.05.22 koło południa zadzwoniła Agnieszka z Przytulanek
- jest karmicielka, jest komórka, w komórce chora dzika kotka. Od
kilku dnie nie je, więc nie da się jej złapać klatką łapką.
Niedaleko, umawiam się z karmicielką, podjadę po pracy, może
złapię w ręce. Czasu mam bardzo mało, na 18ta jestem umówiona,
wcześniej muszę jeszcze swoje koty oporządzić, bo wrócę bardzo
późnym wieczorem.
Jadę
podenerwowana, łapanie dzikiego kota rękami nie jest ani
bezpieczne, ani łatwe, szansa jest tylko jedna - jak ucieknie albo
się wyrwie, to koniec. A jeśli ten kot od tygodnia nie je - to
jest bardzo źle, albo go złapię, albo po kocie.
No
i karmiciele - nie pomagają. Żeby chociaż nie przeszkadzali…
Pani, ten kot się nie złapie, za mądry. Pani, a może tak i tak
zrobić. A w decydującym momencie np. nie są w stanie podać
otwartego kontenerka. Dlatego od razu proszę o ciszę, utrzymywanie
odległości parasola od mnie i kota, i nie-pomaganie. A tych
najbardziej „pomocnych” złym głosem pytam, ile kotów złapali.
Czasem działa... Bo tłumaczenie, że muszę się skupić i sprężyć
i potrzebuję spokoju - na nic.
Tu
karmicielka przytomna, komórka pusta, drzwi i ściany szczelne,
kotka wychodzi tylko dziurą za drzewem. Jest jakiś kawałek
styropianu, karmicielka ma iść za drzewo, zapchać nim dziurę, ja
do komórki. Wchodzę, kotka siedzi w swoim pudle, miauczy, zamykam
za sobą drzwi. W miarę szczelne ściany i dach mają swoje wady -
w komórce ciemno… Coś tam widzę, kotka ucieka z
pudła do swojej dziury, niezbyt szybko, łapię ją, pakuję do
kontenerka.
Ufff.
Nie bardzo uciekała, nie bardzo się broniła - albo bardzo chora,
albo mało dzika, choć karmicielka twierdzi, że dzika, bo nie daje
do siebie podejść, Niemłoda - sterylizowana była 4lata temu,
dwa lata temu miała coś z łapką, łapana była na badania.
Kotka
na odległość śmierdzi ropskiem, nosek zaklejony, kk? Może ząbki,
stara jest.
Do
lecznicy, na szczęście nie ma kolejki. Kotka zachowuje się w miarę
spokojnie, ważymy - 2,4kg, Lekarka myje buzię, ogląda paszczę,
kotka odwodniona, skóra stoi, próbuje pobrać krew - nie leci.
Wenflon, będą kroplówki. Buzia umyta, śmierdzi dalej, oglądamy
brzuszek….
Obrzydliwy
smród to nie katar i nie ząbki, ząbków już nie ma, to pęknięty
guz nowotworowy - wylany z niego płyn skleił futerko w śmierdzące
gluty. Obok tak sam guz jeszcze cały i ogromna ciemna gula -
wodniak?
Te
sklejone i śmierdzące kawały futra… Lekarka delikatnie je
odmacza i po małym kawałeczku usuwa - to wszystko pewnie boli,
trzeba delikatnie…
Tak
wygląda brzuszek kotki po wstępnym oczyszczeniu - obok kawałki
futerka…
Zostaje
pod kroplówką. Potem badania krwi, rtg, może usg - jeśli nie ma
przerzutów do płuc jest szansa, że operacja przedłuży jej życie.
Wczoraj
(środa) zajrzałam do lecznicy. Brak dobrych wiadomości, Nadal
odwodniona, nie je, krwi jeszcze nie próbowano pobrać. Pozostaje
czekać…
Czy
to zdarzenie poprawiło mi humor? Stan kotki na pewno nie, ale to, że
udało się ją złapać, że udało się dać jej szansę - tak.
Kolejny
pozytywny drobiażdżek..
A
żeby nie było za słodko, wczoraj humor popsuła mi karmicielka -
głośno i dużymi literami mówiłam, że jak będą nowe
wiadomości, dam znać. Po złapaniu dzwoniłam zaraz po wyjściu z
lecznicy. W środę dwa telefony - w pracy jestem, nic nie wiem.
Trzeci złapał mnie w kolejce pod gabinetem - proszę panią,
mówiłam, że zadzwonię jak się czegoś dowiem, teraz czekam pod
drzwiami gabinetu, proszę nie wydzwaniać, to nic nie da, Ale ja nie
mogę dodzwonić się do lecznicy (znaczy ja mogę?), proszę mnie
zrozumieć, ja się denerwuję!!!
Rozumiem.
Ale nie rozumiem, dlaczego ja akurat mam być piorunochronem albo
terapeutą. Są przyjaciółki, sąsiadki itp. Nie chcę, zwyczajnie
nie chcę. Pomogłam złapać kota, zawiozłam do lecznicy,
przekazuję wiadomości.
Sprawa
formalna - kotkę łapałam na prośbę Fundacji Przytul Kota i
przekazałam pod opiekę tej Fundacji. Oczywiście, że interesuje
mnie jej los, że lekarki i Przytulanki nie odmówią mi informacji,
i że będę je przekazywała karmicielce. Natomiast nie proszę Was
o wpłaty na nią - z ww powodu.
Ale
chciałabym, byście wiedzieli, że to nie jest odosobniony
przypadek, Że wcale nierzadko znajdujemy koty w tragicznym stanie.
Często decyzje o leczeniu, badaniach trzeba podejmować natychmiast,
nie ma czasu na napisanie nawet kilku słów, nie ma siły na
zrobienie cierpiącemu zwierzęciu zdjęcia, na poproszenie Was
o pomoc. Pisałam niedawno o powypadkowym kocie ze Żwirki
- zdołałam żywego dowieźć do lecznicy, ale mimo starań
lekarze nie zdołali go zatrzymać…
Dlatego
i tym tekście podam nasze konto - żeby w razie czego było pod
ręką.
71
1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź
40-384 Katowice, 11go Listopada 4.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz