wtorek, 14 listopada 2017

Animal Patrol

Piszę o Was dość często - to prawda. Ale czy się czepiam? Na pewno z całej siły ułatwiacie mi zadanie, podkładając się niemal na każdym kroku. O niektórych Waszych wpadkach już pisałam, teraz kolejna - czarna chora kotka z Obornickiej 15.

I teraz ciekawe - ile takich „akcji” macie, jeśli ja, szary człowieczek, ciągle się o nie potykam - tak średnio raz, dwa razy w miesiącu. O niektórych piszę, o niektórych zwyczajnie mi się nie chce albo nie mam czasu…
Do rzeczy - dowiedziałam się od niej od znajomej - nie mieszka tam, przypadkowo była w  sobotę 2017.11.11, wezwała Animal Patrol - przyjechali, ale nie złapali kota. Zadzwoniła do mnie. W niedzielę wieczorem, pogadałam przez domofon z kimś z mieszkańców, zostawiłam telefon - kota karmi dozorczyni, może do mnie zadzwoni. Zadzwoniła w poniedziałek, umówiłyśmy się na dzisiejszy poranek na 4.30 - tak zaczyna pracę, o tej porze kot się pojawia. Kotka chce jeść, ale nie może - czyli podejdzie do jedzenia, gorzej byłoby łapać, gdyby już jedzenie jej nie interesowało.
Wstałam o 3ciej, z entuzjazmem dużym jak się domyślacie, zgęziała i niewyspana pojechałam. Kota nie było, dozorczyni z współpracownikiem tłumaczyli mi, że kotki - bo to kotka - nie da się złapać, że czterech specjalistów z Animal Patrolu dwa razy łapało, że mieszkańcy próbowali do kontenerka, uciekła z niego, się nie da i już. No a poza tym kotki nie ma, nie przyszła i nie wiadomo, czy przyjdzie.
Uparłam się, więc państwo dali mi szansę. Z powątpiewaniem popatrzyli na klatki łapki, ona się boi, nie wejdzie w to-to. Stłumiłam swoje emocje - bardzo lubię to „niedasię” - i spróbowałam czegoś więcej się dowiedzieć. Bo skoro mieszkańcy próbowali do kontenerka i z niego uciekła, to jakoś ją tam wepchnęli? Dała się dotknąć? Dzika? Tak, dzika, nie da się wziąć na ręce, ale jak pani zobaczy czarnego kota, to trzeba zawołać, da się pogłaskać. Mnie się da pogłaskać? Obcej osobie? Tak, każdemu się daje.
No to taka sobie dzika. Jest szansa złapać ręką.
Jedną klatkę ustawiłam pod blokiem - tam widziała skuloną kotkę koleżanka, tam przesiaduje wg słów dozorczyni, drugą przy miseczkach na trawniku, i zasiadłam marznąć w samochodzie. Pani i pan spędziwszy trochę czasu w pobliżu - odeszli do obowiązków.

Widziałam jedną klatkę - tę pod blokiem, inaczej nie mogłam ustawić samochodu, więc co jakiś czas robiłam sobie spacerek sprawdzając tę drugą. Jakaś przechodząca pani zagadała, że ten kot taki strasznie chory od długiego czasu, że dobrze, że w końcu ktoś-coś.. Lekki szlag mnie trafiał na mieszkańców, podobno wiele osób karmi - a nikt realnie nie pomógł…. Przeszło mi po porannym telefonie od pana z bloku - próbowali, szukali pomocy…. Niestety powołana specjalnie w tym celu służba - zawiodła.
Kotka jest nie wysterylizowana, kocur - bo dozorczyni mówiła o  szarym kocurze - też nie wykastrowany. Zaproponowałam pożyczenie klatki łapki dla kocurka.
Pojawił się przy miskach - szary albo bury pingwin, w ciemności nie rozróżniałam, nie chciałam płoszyć go fleszem - może wejdzie do klatki? Co prawda finansowane przez miasto zbiegi się skończyły - wystarczyły tylko na 6 miesięcy, ale pewnie pomoglibyście finansowo.
Pokręcił się przy klatce, obwąchał - ale niegłodny nie wszedł, potem znikł. Zdjęcie zrobiłam później, już po złapaniu kotki - przybiegł za dozorczynią.

Zimno, włączyłam silnik, ręce schowałam w rękawy - mam próbować nimi łapać, nie mogą być sztywne z zimna… No i ugryzienie w taką lodowatą rękę zdecydowanie bardziej boli. Guzik to grzanie silnikiem dało, więcej dały rękawy - na szczęście, bo zobaczyłam kotkę. Wyszła z zza rogu bloku, skuliła się przy ścianie. Postanowiłam zaryzykować - z saszetką w jednej ręce i ręcznikiem w drugiej szłam wolniutko, słodko ćwierkając. Odpowiadała mi żałośnie, nie ruszała się. Ostatnie dwa metry przebyłam na kolanach, wyciągając rękę z saszetką. Czułam bijący od niej smród ropy. Zainteresowała się jedzeniem, pogłaskałam po główce, złapałam za kark - zapłakała, podniosłam - zwisła mi w ręce bezwładnie - jak kociak albo kot domowy. Na wszelki wypadek, gdyby jednak zechciała machać pazurami, zawinęłam w ręcznik. Wsiadłam do samochodu, wepchałam do kontenera.

Dozorczyni, przebiegła sprawdzić, czy to właściwa kotka - była godz.5.24.
Ruszyłam do lecznicy - mdliło mnie od smrodu ropska, mimo, że jako posiadaczka kilku czynnych kuwet na zapaszki jestem dość odporna.
W lecznicy dopiero zobaczyłam, w jak strasznym stanie jest kotka… Waży 1,45kg zawinięta w ręcznik, bez ręcznika może 1,20kg.

Z pyszczka sączy się krew i ropa, krew jest wokoło ząbków - mimo że ząbki się w  niezłym stanie i to raczej nie one są powodem krwawienia. Natomiast przez stan pysia nie może jeść, choć bardzo chce… Ropę ma wszędzie - na główce, na łapkach, na brzuszku - na pewno z ogromnej gnijącej rany na szyi pod brodą, przez martwicze dziury w skórze widać ciało… Być może tych ran ma więcej.
Została w lecznicy, trzeba ją znieczulić i wyczyścić rany. Zrobić badanie krwi. Nie wiem, czy będzie to możliwe dziś, czy trzeba najpierw kotkę odżywić kroplówkami i  przeleczyć antybiotykiem,
Będę Was informować.
Dziś zadzwonił do mnie jeden z mieszkańców opiekujących się kotką, bardzo zainteresowany jej losem. I po rozmowie z nim tym bardziej czepiam się Animal Patrolu.
Bo kotka w złym stanie była co najmniej od początku sierpnia - mamy 14 listopada. Na początku sierpnia były dwie interwencje AP, jedna 7 sierpnia, daty drugiej nie znam - w czasie jednej Animal Patrol odmówił zabrania kota, bo to stan normalny u kota dzikiego, a do schroniska się taki kot nie nadaje. AP - czy Wy przypadkiem nie macie w obowiązkach odłapywania na leczenie kotów wolnożyjących? Jeśli się do Was dzwoni w sprawie błąkającego się kota, odpowiadacie, że zabieracie tyko koty chore - ten Waszym zdaniem był zdrowy? Przy drugiej interwencji AP próbował złapać - bez skutku.
Potem mieszkańcy już nie prosili AP o pomoc - zapewne nauczeni przykrym doświadczeniem, sami próbowali pomóc kotu - za radą weterynarza z pobliskiej lecznicy zaczęli kotce podawać antybiotyk, trochę się poprawiło, a potem znów załamanie…
No i kolejna interwencja AP - ta sobotnia, mojej koleżanki - skomentowana przez nią tak: „złapałbym, gdybym wiedziała, że oni nie potrafią”. Koleżanka była na ważnej uroczystości rodzinnej - warunki mało odpowiednie do łapania kota...
Panowie i Panie z AP - jeśli sami nie możecie / nie umiecie pomóc zwierzęciu, nie zostawiajcie go na pewną śmierć w męczarniach, zadzwońcie do jakiejś fundacji, albo skierujcie tam opiekunów zwierzaka - to jakaś szansa… Może znajdzie tam pomoc.
Chętnie poczytałabym o Waszych interwencjach - ciekawszych od „odwiezienia do schroniska / lecznicy zwierzątka zabezpieczonego przez osobę zgłaszającą”. Chyba macie zbyt wysokie kwalifikacje i wyposażenie jak na kierowców taksówki dla zwierząt?
A Państwa poproszę o pomoc - czyszczenie i szycie ran, usunięcie martwej skóry - obawiam się, że będzie tego dużo - i specjalne opatrunki. Na pewno sterylizacja, na pewno badanie krwi, może rtg czy usg, kilka / kilkanaście dni w lecznicowym szpitaliku - to dość poważne koszty…
Dlatego poproszę - konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 
Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4

dopisek do wpłat - kotka z Obornickiej.

2 komentarze:

  1. Dzień dobry, mieszkam w tym bloku. Kilka razy zaopatrzeni w siatkę, kontener,ręcznik probowalismy ja złowić. Niestety bez efektu. To było jeszcze we wrześniu. Wtedy miałam wrażenie ze coś jej utkwiło w przełyku i ma trudności z polykaniem. Z jednej strony pyszczka miała opuchnięte ale po antybiotyku się poprawiło. Daliśmy preparat na pchły
    wyczesalismy futro. Wydawało się że sytuacja jest opanowana. Zapłacę za leczenie.
    prosze o kontakt 501310843

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś mi się wydaje, że gdyby zatrudnić kalewalę (za połowę tego co obecnie miasto wydaje na pensje dla AP), to i miasto by zaoszczędziło i koty byłyby profesjonalnie łapane. :-) O łapaniowych umiejętnościach kalewali sama bym mogła napisać spore opowiadanie, bo wiele razy z otwartą buzią obserwowałam ją w akcji!

    OdpowiedzUsuń