Piszę
o Was dość często - to prawda. Ale czy się czepiam? Na pewno z
całej siły ułatwiacie mi zadanie, podkładając się niemal na
każdym kroku. O niektórych Waszych wpadkach już pisałam, teraz
kolejna - czarna chora kotka z Obornickiej 15.
I
teraz ciekawe - ile takich „akcji” macie, jeśli ja, szary
człowieczek, ciągle się o nie potykam - tak średnio raz, dwa
razy w miesiącu. O niektórych piszę, o niektórych zwyczajnie mi
się nie chce albo nie mam czasu…
Do
rzeczy - dowiedziałam się od niej od znajomej - nie mieszka
tam, przypadkowo była w sobotę 2017.11.11, wezwała
Animal Patrol - przyjechali, ale nie złapali kota. Zadzwoniła do
mnie. W niedzielę wieczorem, pogadałam przez domofon z kimś
z mieszkańców, zostawiłam telefon - kota karmi dozorczyni,
może do mnie zadzwoni. Zadzwoniła w poniedziałek, umówiłyśmy
się na dzisiejszy poranek na 4.30 - tak zaczyna pracę, o tej
porze kot się pojawia. Kotka chce jeść, ale nie może - czyli
podejdzie do jedzenia, gorzej byłoby łapać, gdyby już jedzenie
jej nie interesowało.
Wstałam
o 3ciej, z entuzjazmem dużym jak się domyślacie, zgęziała i
niewyspana pojechałam. Kota nie było, dozorczyni z
współpracownikiem tłumaczyli mi, że kotki - bo to kotka - nie
da się złapać, że czterech specjalistów z Animal Patrolu dwa
razy łapało, że mieszkańcy próbowali do kontenerka, uciekła z
niego, się nie da i już. No a poza tym kotki nie ma, nie przyszła
i nie wiadomo, czy przyjdzie.
Uparłam
się, więc państwo dali mi szansę. Z powątpiewaniem popatrzyli na
klatki łapki, ona się boi, nie wejdzie w to-to. Stłumiłam swoje
emocje - bardzo lubię to „niedasię” - i spróbowałam
czegoś więcej się dowiedzieć. Bo skoro mieszkańcy próbowali do
kontenerka i z niego uciekła, to jakoś ją tam wepchnęli? Dała
się dotknąć? Dzika? Tak, dzika, nie da się wziąć na ręce, ale
jak pani zobaczy czarnego kota, to trzeba zawołać, da się
pogłaskać. Mnie się da pogłaskać? Obcej osobie? Tak, każdemu
się daje.
No
to taka sobie dzika. Jest szansa złapać ręką.
Jedną
klatkę ustawiłam pod blokiem - tam widziała skuloną kotkę
koleżanka, tam przesiaduje wg słów dozorczyni, drugą przy
miseczkach na trawniku, i zasiadłam marznąć w samochodzie. Pani i
pan spędziwszy trochę czasu w pobliżu - odeszli do obowiązków.
Widziałam
jedną klatkę - tę pod blokiem, inaczej nie mogłam ustawić
samochodu, więc co jakiś czas robiłam sobie spacerek sprawdzając
tę drugą. Jakaś przechodząca pani zagadała, że ten kot taki
strasznie chory od długiego czasu, że dobrze, że w końcu
ktoś-coś.. Lekki szlag mnie trafiał na mieszkańców, podobno
wiele osób karmi - a nikt realnie nie pomógł…. Przeszło mi po
porannym telefonie od pana z bloku - próbowali, szukali pomocy….
Niestety powołana specjalnie w tym celu służba - zawiodła.
Kotka
jest nie wysterylizowana, kocur - bo dozorczyni mówiła o szarym
kocurze - też nie wykastrowany. Zaproponowałam pożyczenie klatki
łapki dla kocurka.
Pojawił
się przy miskach - szary albo bury pingwin, w ciemności nie
rozróżniałam, nie chciałam płoszyć go fleszem - może wejdzie
do klatki? Co prawda finansowane przez miasto zbiegi się skończyły
- wystarczyły tylko na 6 miesięcy, ale pewnie pomoglibyście
finansowo.
Pokręcił
się przy klatce, obwąchał - ale niegłodny nie wszedł, potem
znikł. Zdjęcie zrobiłam później, już po złapaniu kotki -
przybiegł za dozorczynią.
Zimno,
włączyłam silnik, ręce schowałam w rękawy - mam próbować
nimi łapać, nie mogą być sztywne z zimna… No i ugryzienie w
taką lodowatą rękę zdecydowanie bardziej boli. Guzik to grzanie
silnikiem dało, więcej dały rękawy - na szczęście, bo
zobaczyłam kotkę. Wyszła z zza rogu bloku, skuliła się przy
ścianie. Postanowiłam zaryzykować - z saszetką w jednej ręce i
ręcznikiem w drugiej szłam wolniutko, słodko ćwierkając.
Odpowiadała mi żałośnie, nie ruszała się. Ostatnie dwa metry
przebyłam na kolanach, wyciągając rękę z saszetką. Czułam
bijący od niej smród ropy. Zainteresowała się jedzeniem,
pogłaskałam po główce, złapałam za kark - zapłakała,
podniosłam - zwisła mi w ręce bezwładnie - jak kociak albo
kot domowy. Na wszelki wypadek, gdyby jednak zechciała machać
pazurami, zawinęłam w ręcznik. Wsiadłam do samochodu, wepchałam
do kontenera.
Dozorczyni,
przebiegła sprawdzić, czy to właściwa kotka - była godz.5.24.
Ruszyłam
do lecznicy - mdliło mnie od smrodu ropska, mimo, że jako
posiadaczka kilku czynnych kuwet na zapaszki jestem dość odporna.
W
lecznicy dopiero zobaczyłam, w jak strasznym stanie jest kotka…
Waży 1,45kg zawinięta w ręcznik, bez ręcznika może 1,20kg.
Z
pyszczka sączy się krew i ropa, krew jest wokoło ząbków - mimo
że ząbki się w niezłym stanie i to raczej nie one są
powodem krwawienia. Natomiast przez stan pysia nie może jeść, choć
bardzo chce… Ropę ma wszędzie - na główce, na łapkach, na
brzuszku - na pewno z ogromnej gnijącej rany na szyi pod brodą,
przez martwicze dziury w skórze widać ciało… Być może tych ran
ma więcej.
Została
w lecznicy, trzeba ją znieczulić i wyczyścić rany. Zrobić
badanie krwi. Nie wiem, czy będzie to możliwe dziś, czy trzeba
najpierw kotkę odżywić kroplówkami i przeleczyć
antybiotykiem,
Będę
Was informować.
Dziś
zadzwonił do mnie jeden z mieszkańców opiekujących się kotką,
bardzo zainteresowany jej losem. I po rozmowie z nim tym bardziej
czepiam się Animal Patrolu.
Bo
kotka w złym stanie była co najmniej od początku sierpnia - mamy
14 listopada. Na początku sierpnia były dwie interwencje AP, jedna
7 sierpnia, daty drugiej nie znam - w czasie jednej Animal Patrol
odmówił zabrania kota, bo to stan normalny u kota dzikiego, a do
schroniska się taki kot nie nadaje. AP - czy Wy przypadkiem nie
macie w obowiązkach odłapywania na leczenie kotów wolnożyjących?
Jeśli się do Was dzwoni w sprawie błąkającego się kota,
odpowiadacie, że zabieracie tyko koty chore - ten Waszym zdaniem
był zdrowy? Przy drugiej interwencji AP próbował złapać - bez
skutku.
Potem
mieszkańcy już nie prosili AP o pomoc - zapewne nauczeni przykrym
doświadczeniem, sami próbowali pomóc kotu - za radą weterynarza
z pobliskiej lecznicy zaczęli kotce podawać antybiotyk, trochę się
poprawiło, a potem znów załamanie…
No
i kolejna interwencja AP - ta sobotnia, mojej koleżanki -
skomentowana przez nią tak: „złapałbym,
gdybym wiedziała, że oni nie potrafią”.
Koleżanka była na ważnej uroczystości rodzinnej - warunki mało
odpowiednie do łapania kota...
Panowie
i Panie z AP - jeśli sami nie możecie / nie umiecie pomóc
zwierzęciu, nie zostawiajcie go na pewną śmierć w męczarniach,
zadzwońcie do jakiejś fundacji, albo skierujcie tam opiekunów
zwierzaka - to jakaś szansa… Może znajdzie tam pomoc.
Chętnie
poczytałabym o Waszych interwencjach - ciekawszych od „odwiezienia
do schroniska / lecznicy zwierzątka zabezpieczonego przez osobę
zgłaszającą”. Chyba macie zbyt wysokie kwalifikacje i
wyposażenie jak na kierowców taksówki dla zwierząt?
A
Państwa poproszę o pomoc - czyszczenie i szycie ran, usunięcie
martwej skóry - obawiam się, że będzie tego dużo - i
specjalne opatrunki. Na pewno sterylizacja, na pewno badanie krwi,
może rtg czy usg, kilka / kilkanaście dni w lecznicowym szpitaliku
- to dość poważne koszty…
Dlatego
poproszę - konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040
Fundacja
For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4
dopisek
do wpłat - kotka z Obornickiej.
Dzień dobry, mieszkam w tym bloku. Kilka razy zaopatrzeni w siatkę, kontener,ręcznik probowalismy ja złowić. Niestety bez efektu. To było jeszcze we wrześniu. Wtedy miałam wrażenie ze coś jej utkwiło w przełyku i ma trudności z polykaniem. Z jednej strony pyszczka miała opuchnięte ale po antybiotyku się poprawiło. Daliśmy preparat na pchły
OdpowiedzUsuńwyczesalismy futro. Wydawało się że sytuacja jest opanowana. Zapłacę za leczenie.
prosze o kontakt 501310843
Coś mi się wydaje, że gdyby zatrudnić kalewalę (za połowę tego co obecnie miasto wydaje na pensje dla AP), to i miasto by zaoszczędziło i koty byłyby profesjonalnie łapane. :-) O łapaniowych umiejętnościach kalewali sama bym mogła napisać spore opowiadanie, bo wiele razy z otwartą buzią obserwowałam ją w akcji!
OdpowiedzUsuń