napisała Ania
Kilka dni temu - konkretnie, bo konkrety lubię - 5 kwietnia 2017 - wracałam sobie z pracy odwożąc (prawie pod drodze) kolegę, z którym pracowałam. Zmęczona, nie powiem - jakoś koło 19tej było, mżawka, zimno - marzyła mi się wanna i herbatka, po obowiązkowym tour de cuvette, jak mawia koleżanka. Telefon od żony kolegi - słuchajcie, tu na drzewie siedzi kotek, już parę godzin, wołamy go, dzwoniliśmy na Animal Patrol, na Straż Pożarną - kilka osób telefonowało, nie przyjadą… Mówią, żeby odejść, zostawić, kot sam zejdzie…
Kilka dni temu - konkretnie, bo konkrety lubię - 5 kwietnia 2017 - wracałam sobie z pracy odwożąc (prawie pod drodze) kolegę, z którym pracowałam. Zmęczona, nie powiem - jakoś koło 19tej było, mżawka, zimno - marzyła mi się wanna i herbatka, po obowiązkowym tour de cuvette, jak mawia koleżanka. Telefon od żony kolegi - słuchajcie, tu na drzewie siedzi kotek, już parę godzin, wołamy go, dzwoniliśmy na Animal Patrol, na Straż Pożarną - kilka osób telefonowało, nie przyjadą… Mówią, żeby odejść, zostawić, kot sam zejdzie…
Trochę
te kocie możliwości znam - jeśli kot siedzi na drzewie kilka
godzin, a podobno siedzi, jeśli do tej pory sam nie zszedł -
to mała szansa, że zejdzie, raczej po dłuższym czasie - nawet
kilku dni - odwodniony i osłabiony spadnie. A wtedy nie będzie co
zbierać.
Zmieniamy
kierunek, jedziemy do kota - gdyby ktoś chciał znać szczegóły
ew wizję lokalna przeprowadzić - to ulica Zmienna, drzewo przy
szczycie garaży / komórek, po drugiej stronie ulicy blok Chryzantem
1. Oto zrzuty z map wujcia Googla:
Kot
siedział na drzewie oznaczonym białym kółkiem, mniej więcej na
wysokości balkonów IIp - ładnych parę metrów nad ziemią.
Zdjęcia
kota na drzewie Wam nie pokażę - ciemno było, już po 19tej, coś
tam pstrykałam aparatem torebkowym, nie wyszło. Ale w razie czego
- mam świadków, że kot tam był.
W
każdym razie - pod drzewem mały tłumek, dwie dziewczyny, jakaś
para, spacerowicze z psami, żona kolegi, no i my. Mam w samochodzie
jakąś puszkę, ktoś ją bierze, macha pod drzewem, może zapach
się rozejdzie, skusi kota i skłoni do zejścia? Ktoś wrzuca
jedzenie na dach, oddalamy się pod blok, by nie straszyć kota,
czekamy - może?
Nie.
Trochę zmienił miejsce - wszedł jeszcze wyżej, na cieńsze
gałązki, i miauczy. Głośno i rozpaczliwie. Nie zejdzie….
Pełna
wiary w swój dar przekonywania dzwonię na Straż Pożarną -
z doświadczenia wiem, że Animal Patrol kota z drzewa nie
zdejmie. Wiedzą, mieli kilka telefonów, niestety nie przyjadą,
mają ważniejsze sprawy. I nawet trochę rozumiem. Nie rozumiem
tylko, dlaczego radzą, by kota zostawać własnemu losowi. Upieram
się trochę - przyjadą, jeśli wezwie ich AP. Kot na drzewie
zachrypł, zachrypnięte miauki brzmią coraz bardziej rozpaczliwie.
Dzwonię
na AP, długo, nawet bardzo długo czekam, aż ktoś podniesie
telefon, też wiedzą o kocie, potem jeszcze dłużej przekonuję, że
interwencja jest potrzebna, że kot sam nie zejdzie. Dyżurny radzi
czekać, twierdzi, że sam zejdzie, ja upieram się, że nie, dyżurny
z kimś konsultuje - znów bardzo długa chwila - AP przyjedzie,
ale jak skończy aktualną interwencję. Nastawiamy się na klika
godzin czekania - ale naprawdę nie widzimy możliwości
zostawienia tego kociaka na drzewie….
A
może on ma dom? Może zejdzie na głos właściciela? Pukamy, pytamy
- ma dom, od dwóch-trzech dni. Ktoś podrzucił kociaka z kuwetką
i zapasem jedzonka pod sklep, zaopiekowała się nim pani z parteru
kamieniczki - dwoje małych dzieci, nie ma ich z kim zostawić,
teraz nie wyjdzie, poza tym wątpliwe, czy kot już ją uznał za
„swoją” i czy zejdzie. Uprzedzam pytanie - w dzień było
ciepło, mieszkanie jednoizbowe, okno otwarte - kot wyszedł. Może
chciał poszukać poprzedniego opiekuna?
Wracamy
pod drzewo - zdjęcie poglądowe, robione w ciągu dnia - kot
siedział w miejscu oznaczonym kółkiem:
Czekamy,
mży, zimno, marzniemy - ubranka mamy takie samochodowo-dojazdowe
do pracy, nie spacerowo-deszczowe. Jest już po 20tej, telefony na AP
były przed 19tą - jadą 1,5 godziny… Ciekawe, jaką mieli
interwencję - pewnie tradycyjny kurs do schroniska ze zwierzątkiem
„zabezpieczonym przez osobę zgłaszającą”, bo jakby coś
ciekawszego, to pewnie pochwaliliby się na FB.
Na
szczęście pojawiło się dwóch chłopaków - takich pod 20tkę.
Popatrzyli na nas z lekkim politowaniem - większość pod drzewem
to okolice trzeciej młodości, popatrzyli na dwie młode stojące z
nami dziewczyny, wyprężyli muskuły, wleźli na garaż. Wołali
kota, machali puszką - nic, oprócz rozpaczliwego, zachrypniętego
miauku. Czekaliśmy z zainteresowaniem i nadzieją, licząc na
ambicję chłopaków - zaczęli, może nie zrezygnują?
Nie
zrezygnowali.
Najpierw
jeden zaczął się wciągać na drzewo, prawie-prawie sięgnął
kota, ale prawie czyni różnicę…
W
napięciu patrzyliśmy, jak na drzewo wchodzi drugi - na wszelki
wypadek przyniosłam z samochodu kontenerek, śmiesznie byłoby,
gdyby kot zdjęty z drzewa znów na nie czmychnął.
No
więc w napięciu patrzyliśmy jak wchodzi, coraz wyżej, słychać
było, jak coraz cieńsze gałęzie trzeszczą….. w końcu sięgnął
kota, z trudem odczepił go od gałęzi - kot kurczowo trzymał się
pazurkami, położy sobie na ramię, lekko krzyknął - pewnie kot
wbił pazurki, jedną ręką trzymając kota, a drugą trzymając
się drzewa, zaczął powoli i ostrożnie schodzić.
Publiczność
na dole wstrzymała oddechy - mnie z zimna i emocji zadzwoniły
zęby. Trwało to schodzenie w nieskończoność, w końcu kociak
znalazł się w rękach drugiego chłopaka, a zaraz potem w
kontenerku.
Podziękowaliśmy,
a jakże, pogratulowaliśmy odwagi, sprawności i determinacji,
i cały orszak ruszył do pani, która przygarnęła
kociaka. Cicho, żeby nie zbudzić śpiących już dzieci ustaliłam
z nią kastrację kocurka.
A
kocurek - najpierw rzucił się do miski z wodą, potem złapał
coś na ząb, a potem wszedł do kuwety - i tu udało się w końcu zrobić mu zdjęcie:
Półroczny
może, może ciut starszy.
Umówiłam
się z panią, że pomogę w kastracji, solennie musiałam obiecać,
że kociaka potem po zabiegu oddam. Po Świętach się wywiążę -
teraz lecznice nie przyjmą, bo Święta.
Zrobiła
się 21sza, odwołałam AP - „jechał” do nas dwie godziny.
Cóż, Łódź jest bardzo, bardzo dużym miastem…
A
jakby ktoś uznał, że się czepiam - to ma rację. A dlaczego? A
zapraszam do zapoznania się z historią kociaka uwięzionego w
szczelinie pod wiaduktem, z historią kociaka z Placu Wolności,
kotki potrąconej przy Rydza-Śmigłego - to tylko moje
doświadczenia, na pewno macie sporo swoich.
I
to by było na tyle.
A może nową opiekunkę dałoby się namówić na siatkę w oknie?
OdpowiedzUsuńRaczej nie - kot jest niejako z musu, nie z wyboru....Na razie jest umówiona na kastrację.
OdpowiedzUsuńKot nie jest u mnie z musu to jest raz a drugie z domu nie bede robic wiezienia gdzie jest ciemne mieszkanie i male kot tez potrzebuje sie wybiegac, wziac kota i jeszcze zle, wzielam kota bo zeczywiscie go ktos porzucil nie woedzialam czy kot chory czy zrowy, mam dwoje malych dzieci i to bylo duze ryzyko aby wziac kota z ulica niewiadomego pochodzenia,bylam u weterynarza kot byl zaszczepiony odrobaczywiony, musialam kupic jedzenie zwirek, ktos mi dal na to,tego nie napiszecie co nie,tylko jaka ja nie dobra dla kota bo nie chce siatki w oknach moze jeszcze deskami mialabym zabic i z domu nie wychodzic zeby kot czasem nie uciekl,byl u mnie wtedy zaledwie dwa dni wiec troche moze wystraszony byl,bo teraz normalnie do domu wracal, teraz jeszcze jest lecznicy.
OdpowiedzUsuńMiałam kilka takich sytuacji. Nasza kotka kiedyś weszła na drzewo pod blokiem i też zejść nie potrafiła. Naszczeście narzeczonemu udało sie wdrapać na drzewo i ją ściągnąć. Niesgety w połowie drogi mu się wyrwała i spadła ale na całe szczęście była już nisko. Kolejna sytuacja sprzed roku. Kot sasiadki spadł z okna i siedział na sośnie na samej gorze. Z okna mieszkań nie dało rady go siegnąć po deskach orzejść nie chciał. Szczęście chciało, że szła jakaś para nastolatków chłopak i dziewczyna wysocy i wyspotrowani...chłopak wzioł podniósł dziewczyne za kostki by siegneła jakiejkolwiek gałęzi jej się dalej udalo jakoś wspiąć mimo ciągłego kaleczenia się igłami itd. My z sasiadami trzymalismy koce, żeby kot jak spadł to na nie a nie na ziemie i jakoś się udało.
OdpowiedzUsuń