czwartek, 13 kwietnia 2017

Kot, drzewo i?

napisała Ania
Kilka dni temu - konkretnie, bo konkrety lubię - 5 kwietnia 2017 - wracałam sobie z pracy odwożąc (prawie pod drodze) kolegę, z którym pracowałam. Zmęczona, nie powiem - jakoś koło 19tej było, mżawka, zimno - marzyła mi się wanna i herbatka, po obowiązkowym tour de cuvette, jak mawia koleżanka. Telefon od żony kolegi - słuchajcie, tu na drzewie siedzi kotek, już parę godzin, wołamy go, dzwoniliśmy na Animal Patrol, na Straż Pożarną - kilka osób telefonowało, nie przyjadą… Mówią, żeby odejść, zostawić, kot sam zejdzie…

Trochę te kocie możliwości znam - jeśli kot siedzi na drzewie kilka godzin, a podobno siedzi, jeśli do tej pory sam nie zszedł - to mała szansa, że zejdzie, raczej po dłuższym czasie - nawet kilku dni - odwodniony i osłabiony spadnie. A wtedy nie będzie co zbierać.
Zmieniamy kierunek, jedziemy do kota - gdyby ktoś chciał znać szczegóły ew wizję lokalna przeprowadzić - to ulica Zmienna, drzewo przy szczycie garaży / komórek, po drugiej stronie ulicy blok Chryzantem 1. Oto zrzuty z map wujcia Googla:

Kot siedział na drzewie oznaczonym białym kółkiem, mniej więcej na wysokości balkonów IIp - ładnych parę metrów nad ziemią.
Zdjęcia kota na drzewie Wam nie pokażę - ciemno było, już po 19tej, coś tam pstrykałam aparatem torebkowym, nie wyszło. Ale w razie czego - mam świadków, że kot tam był.
W każdym razie - pod drzewem mały tłumek, dwie dziewczyny, jakaś para, spacerowicze z psami, żona kolegi, no i my. Mam w samochodzie jakąś puszkę, ktoś ją bierze, macha pod drzewem, może zapach się rozejdzie, skusi kota i skłoni do zejścia? Ktoś wrzuca jedzenie na dach, oddalamy się pod blok, by nie straszyć kota, czekamy - może?
Nie. Trochę zmienił miejsce - wszedł jeszcze wyżej, na cieńsze gałązki, i miauczy. Głośno i rozpaczliwie. Nie zejdzie….
Pełna wiary w swój dar przekonywania dzwonię na Straż Pożarną - z doświadczenia wiem, że Animal Patrol kota z drzewa nie zdejmie. Wiedzą, mieli kilka telefonów, niestety nie przyjadą, mają ważniejsze sprawy. I nawet trochę rozumiem. Nie rozumiem tylko, dlaczego radzą, by kota zostawać własnemu losowi. Upieram się trochę - przyjadą, jeśli wezwie ich AP. Kot na drzewie zachrypł, zachrypnięte miauki brzmią coraz bardziej rozpaczliwie.
Dzwonię na AP, długo, nawet bardzo długo czekam, aż ktoś podniesie telefon, też wiedzą o kocie, potem jeszcze dłużej przekonuję, że interwencja jest potrzebna, że kot sam nie zejdzie. Dyżurny radzi czekać, twierdzi, że sam zejdzie, ja upieram się, że nie, dyżurny z kimś konsultuje - znów bardzo długa chwila - AP przyjedzie, ale jak skończy aktualną interwencję. Nastawiamy się na klika godzin czekania - ale naprawdę nie widzimy możliwości zostawienia tego kociaka na drzewie….
A może on ma dom? Może zejdzie na głos właściciela? Pukamy, pytamy - ma dom, od dwóch-trzech dni. Ktoś podrzucił kociaka z kuwetką i zapasem jedzonka pod sklep, zaopiekowała się nim pani z parteru kamieniczki - dwoje małych dzieci, nie ma ich z kim zostawić, teraz nie wyjdzie, poza tym wątpliwe, czy kot już ją uznał za „swoją” i czy zejdzie. Uprzedzam pytanie - w dzień było ciepło, mieszkanie jednoizbowe, okno otwarte - kot wyszedł. Może chciał poszukać poprzedniego opiekuna?
Wracamy pod drzewo - zdjęcie poglądowe, robione w ciągu dnia - kot siedział w  miejscu oznaczonym kółkiem:


Czekamy, mży, zimno, marzniemy - ubranka mamy takie samochodowo-dojazdowe do pracy, nie spacerowo-deszczowe. Jest już po 20tej, telefony na AP były przed 19tą - jadą 1,5 godziny… Ciekawe, jaką mieli interwencję - pewnie tradycyjny kurs do schroniska ze zwierzątkiem „zabezpieczonym przez osobę zgłaszającą”, bo jakby coś ciekawszego, to pewnie pochwaliliby się na FB.
Na szczęście pojawiło się dwóch chłopaków - takich pod 20tkę. Popatrzyli na nas z lekkim politowaniem - większość pod drzewem to okolice trzeciej młodości, popatrzyli na dwie młode stojące z nami dziewczyny, wyprężyli muskuły, wleźli na garaż. Wołali kota, machali puszką - nic, oprócz rozpaczliwego, zachrypniętego miauku. Czekaliśmy z zainteresowaniem i nadzieją, licząc na ambicję chłopaków - zaczęli, może nie zrezygnują?
Nie zrezygnowali.
Najpierw jeden zaczął się wciągać na drzewo, prawie-prawie sięgnął kota, ale prawie czyni różnicę…
W napięciu patrzyliśmy, jak na drzewo wchodzi drugi - na wszelki wypadek przyniosłam z samochodu kontenerek, śmiesznie byłoby, gdyby kot zdjęty z drzewa znów na nie czmychnął.
No więc w napięciu patrzyliśmy jak wchodzi, coraz wyżej, słychać było, jak coraz cieńsze gałęzie trzeszczą….. w końcu sięgnął kota, z trudem odczepił go od gałęzi - kot kurczowo trzymał się pazurkami, położy sobie na ramię, lekko krzyknął - pewnie kot wbił pazurki, jedną ręką trzymając kota, a drugą trzymając się drzewa, zaczął powoli i ostrożnie schodzić.
Publiczność na dole wstrzymała oddechy - mnie z zimna i emocji zadzwoniły zęby. Trwało to schodzenie w nieskończoność, w końcu kociak znalazł się w rękach drugiego chłopaka, a zaraz potem w kontenerku.
Podziękowaliśmy, a jakże, pogratulowaliśmy odwagi, sprawności i determinacji, i  cały orszak ruszył do pani, która przygarnęła kociaka. Cicho, żeby nie zbudzić śpiących już dzieci ustaliłam z nią kastrację kocurka.
A kocurek - najpierw rzucił się do miski z wodą, potem złapał coś na ząb, a potem wszedł do kuwety - i tu udało się w końcu zrobić mu zdjęcie:

Półroczny może, może ciut starszy.
Umówiłam się z panią, że pomogę w kastracji, solennie musiałam obiecać, że kociaka potem po zabiegu oddam. Po Świętach się wywiążę - teraz lecznice nie przyjmą, bo Święta.
Zrobiła się 21sza, odwołałam AP - „jechał” do nas dwie godziny. Cóż, Łódź jest bardzo, bardzo dużym miastem…
A jakby ktoś uznał, że się czepiam - to ma rację. A dlaczego? A zapraszam do zapoznania się z historią kociaka uwięzionego w szczelinie pod wiaduktem, z historią kociaka z Placu Wolności, kotki potrąconej przy Rydza-Śmigłego - to tylko moje doświadczenia, na pewno macie sporo swoich.

I to by było na tyle.      

4 komentarze:

  1. A może nową opiekunkę dałoby się namówić na siatkę w oknie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Raczej nie - kot jest niejako z musu, nie z wyboru....Na razie jest umówiona na kastrację.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kot nie jest u mnie z musu to jest raz a drugie z domu nie bede robic wiezienia gdzie jest ciemne mieszkanie i male kot tez potrzebuje sie wybiegac, wziac kota i jeszcze zle, wzielam kota bo zeczywiscie go ktos porzucil nie woedzialam czy kot chory czy zrowy, mam dwoje malych dzieci i to bylo duze ryzyko aby wziac kota z ulica niewiadomego pochodzenia,bylam u weterynarza kot byl zaszczepiony odrobaczywiony, musialam kupic jedzenie zwirek, ktos mi dal na to,tego nie napiszecie co nie,tylko jaka ja nie dobra dla kota bo nie chce siatki w oknach moze jeszcze deskami mialabym zabic i z domu nie wychodzic zeby kot czasem nie uciekl,byl u mnie wtedy zaledwie dwa dni wiec troche moze wystraszony byl,bo teraz normalnie do domu wracal, teraz jeszcze jest lecznicy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam kilka takich sytuacji. Nasza kotka kiedyś weszła na drzewo pod blokiem i też zejść nie potrafiła. Naszczeście narzeczonemu udało sie wdrapać na drzewo i ją ściągnąć. Niesgety w połowie drogi mu się wyrwała i spadła ale na całe szczęście była już nisko. Kolejna sytuacja sprzed roku. Kot sasiadki spadł z okna i siedział na sośnie na samej gorze. Z okna mieszkań nie dało rady go siegnąć po deskach orzejść nie chciał. Szczęście chciało, że szła jakaś para nastolatków chłopak i dziewczyna wysocy i wyspotrowani...chłopak wzioł podniósł dziewczyne za kostki by siegneła jakiejkolwiek gałęzi jej się dalej udalo jakoś wspiąć mimo ciągłego kaleczenia się igłami itd. My z sasiadami trzymalismy koce, żeby kot jak spadł to na nie a nie na ziemie i jakoś się udało.

    OdpowiedzUsuń