No to powróciliśmy do słodkiej codzienności. Narzeka się na nią, że pachnie nudą, monotonią, a jak jej brak to tęskni się, pragnie jak czegoś drogocennego.
Ja też jak każdy kot życzę sobie ciągłych uciech życiowych i czekam na dzianie się wokół mnie. Jednak jak te marzenia spełniają się można powiedzieć w nadmiarze , mam dość. Złoszczą mnie zmiany, ciągły ruch, różnorodność odgłosów i brak ludzi do podziwiania mnie cudnie śpiącego. W sobie głęboko czuję niesprawiedliwość świata wobec malutkiego, grzecznego futrzaczka. Świecie kochany przecież trudno przeżyć dzień jeden kotu bez odpowiedniej porcji zachwytów. A jak to nie jeden dzień tylko kilka. Efektem musi być tragedia na miarę talentu Szekspira. Niech ktoś opisze prozą, wierszem, jak chce, ciche nasze cierpienia. A zaczęło się niewinnie. Od porządków przedświątecznych do których Halinka przystępuje z niechęcią o czym wie Dusia, więc pomaga jej jak może. Pierwsza szuflada wyciągnięta, wyczyszczona i już można wkładać do niej rzeczy. Niestety każda z pań inaczej sprząta. Halinka układa wszystko w gustowne prostokąciki, Dusia artystycznie rozkłada poszczególne elementy kierując się mniej geometrią, raczej zwracając uwagę na szorstkość i miękkość. Kocica jak uzna, że ład już jest, lubi odpocząć na stosiku z rzeczy i dumnie przysnąć. U normalnych byłoby przegonienie zwierza i ponowne ułożenie, a szuflada włożona na miejsce. Ale kto powiedział, że Halinka normalna. Nawet ona sama ma wątpliwości. Zostaje otwarta następna szuflada celem jej uporządkowania i historia się powtarza. Puste części mebli leżą sobie gdzie popadnie, a ja muszę je omijać i czasem nie mam gdzie odpocząć, ponieważ na wybranym miejscu dumnie leży kilkanaście bluzeczek, albo wyżej wspomniana szuflada. Bałagan się robi nieziemski, a dwie królowe czystości szaleją w najlepsze. Jedna z nich leniwie się przeciągając zmienia miejsca drzemki. Ma ich sporo do wyboru. Nawet na twardym drewnie posypia. Fakirka jakaś. Druga z nich pozostawia wypatroszone szafki i znika w kuchni. Tam wyciąga gary, miksery i produkty spożywcze. Pełno tego na blatach, wskoczyć na nie nie da rady. Można sobie mąkę lub coś innego na głowę wysypać, a nikt przecież tego nie lubi. O, przepraszam. Psy pewnie chciałyby , abym jakieś jajka lub sos mięsny im na podłogę zrzucił. One bardzo dbają o jej czystość. Żaden okruszek się nie uchowa. Nadchodzi czas uspokojenia. Posprzątane, wygotowane, wypieczone i ja mogę pospać. Tak myślę, ale to bardzo myląca myśl. Zjawiają się znani i nieznani goście. Znów głośniej w domu. Psy domowe i te co nas wizytują w zachwycie jakimś dziwnym latają między kuchnią a pokojem gdzie ja przebywam. Okropność, mnie Mamrotka uznają za tak samo atrakcyjnego jak smakołyki, których im nikt nie szczędzi w świąteczne dni. Doczekałem się ważności plasterka szynki. Od deprechy wielkiej ratuje mnie najcudowniejszy powrót do codzienności.
Ja też jak każdy kot życzę sobie ciągłych uciech życiowych i czekam na dzianie się wokół mnie. Jednak jak te marzenia spełniają się można powiedzieć w nadmiarze , mam dość. Złoszczą mnie zmiany, ciągły ruch, różnorodność odgłosów i brak ludzi do podziwiania mnie cudnie śpiącego. W sobie głęboko czuję niesprawiedliwość świata wobec malutkiego, grzecznego futrzaczka. Świecie kochany przecież trudno przeżyć dzień jeden kotu bez odpowiedniej porcji zachwytów. A jak to nie jeden dzień tylko kilka. Efektem musi być tragedia na miarę talentu Szekspira. Niech ktoś opisze prozą, wierszem, jak chce, ciche nasze cierpienia. A zaczęło się niewinnie. Od porządków przedświątecznych do których Halinka przystępuje z niechęcią o czym wie Dusia, więc pomaga jej jak może. Pierwsza szuflada wyciągnięta, wyczyszczona i już można wkładać do niej rzeczy. Niestety każda z pań inaczej sprząta. Halinka układa wszystko w gustowne prostokąciki, Dusia artystycznie rozkłada poszczególne elementy kierując się mniej geometrią, raczej zwracając uwagę na szorstkość i miękkość. Kocica jak uzna, że ład już jest, lubi odpocząć na stosiku z rzeczy i dumnie przysnąć. U normalnych byłoby przegonienie zwierza i ponowne ułożenie, a szuflada włożona na miejsce. Ale kto powiedział, że Halinka normalna. Nawet ona sama ma wątpliwości. Zostaje otwarta następna szuflada celem jej uporządkowania i historia się powtarza. Puste części mebli leżą sobie gdzie popadnie, a ja muszę je omijać i czasem nie mam gdzie odpocząć, ponieważ na wybranym miejscu dumnie leży kilkanaście bluzeczek, albo wyżej wspomniana szuflada. Bałagan się robi nieziemski, a dwie królowe czystości szaleją w najlepsze. Jedna z nich leniwie się przeciągając zmienia miejsca drzemki. Ma ich sporo do wyboru. Nawet na twardym drewnie posypia. Fakirka jakaś. Druga z nich pozostawia wypatroszone szafki i znika w kuchni. Tam wyciąga gary, miksery i produkty spożywcze. Pełno tego na blatach, wskoczyć na nie nie da rady. Można sobie mąkę lub coś innego na głowę wysypać, a nikt przecież tego nie lubi. O, przepraszam. Psy pewnie chciałyby , abym jakieś jajka lub sos mięsny im na podłogę zrzucił. One bardzo dbają o jej czystość. Żaden okruszek się nie uchowa. Nadchodzi czas uspokojenia. Posprzątane, wygotowane, wypieczone i ja mogę pospać. Tak myślę, ale to bardzo myląca myśl. Zjawiają się znani i nieznani goście. Znów głośniej w domu. Psy domowe i te co nas wizytują w zachwycie jakimś dziwnym latają między kuchnią a pokojem gdzie ja przebywam. Okropność, mnie Mamrotka uznają za tak samo atrakcyjnego jak smakołyki, których im nikt nie szczędzi w świąteczne dni. Doczekałem się ważności plasterka szynki. Od deprechy wielkiej ratuje mnie najcudowniejszy powrót do codzienności.
Bardzo ciekawy wpis. Kotek i zdjęcie za to przeurocze
OdpowiedzUsuńMamrotku, cieszę się z Twojego powrotu do codzienności, bo gdybyś popadł w depresję .....
OdpowiedzUsuń