piątek, 7 kwietnia 2017

Zuzia, UMŁ i Lancet

A w tle chipy i nie tylko.

napisała Ania
Październik, a może wrzesień 2015 - karmicielki z Radogoszcza wyczaiły kilka kotów przy walącym się drewniaku, w tym dwie około półroczne dziewczynki.
Reszta starsza, już zasiedziała, te dwie podrastające przeganiane przez stado, Wszystkie dzikuski. No i  ludzka rodzina z drewniaka, zdecydowanie niezamożna. Trzy-cztery koty dochodzące jakoś wykarmią,, ale pięć-sześć?
Najpierw sterylki / kastracje, potem myślenie, co dalej.
Starsze dzikuski wypuszczone, dwie półrocznie siostrzyczki w lecznicy po zabiegu, a  my łamiemy sobie głowy. Kotki dzikawe, trzeba by je gdzieś w domu tymczasowym umieścić (gdzie? wszystko zapchane…), oswoić…

Ciężko.

Lecznica jak zwykle stara się pomóc - Pani I. zarządzająca małym ryneczkiem szuka dwóch kotów „pracujących” - koty zawsze tam były, są potrzebne z wiadomych względów. Lecznica za Pania I. ręczy, jest stała klienka ze swoimi zwierzakami, koty ryneczkowe mają pod wiatą porządną budę, są regularnie i solidnie karmione - wiadomo, kot najedzony chętniej się „bawi” w polowanie na myszy, a  dobrze odżywiony i silny stawi czoła szczurowi.
Ta „nasze” mają mieć przez pierwszy okres do budy doczepioną dużą klatkę bez możliwości wyjścia dalej - będą się przyzwyczaić do miejsca i opiekunów .

Myślicie, że się nie wahałam? Że się nie bałam?

Jeszcze jak…..
Ale w starym miejscu też nie mieszkałyby w domu, też biegałby między samochodami, jadłyby pewnie resztki i tanią karmę, spały w jakiejś szopie….

Rozmowa z Pani I. i wizyta na miejscu w końcu mnie przekonała, buda z klatką przygotowane, pracownicy ryneczku mocno zaangażowani.

Kotki pojechały - dostały imiona Zuzia - dymna i Michalina - pingwinka. Po sterylce, jeszcze nie zaszczepione - mieszkały sobie w budzie i klatce, karmione, pieszczone. Właściwie kiedy przyszła pora szczepienia - bo zobowiązałam się do tego - to już były oswojone z opiekującymi się nimi paniami.
Oczywiście zachipowałam je - a wpisując do bazy zostawiłam także swój telefon. Zawsze zostawiam - tak na wszelki wypadek.


Kilka razy odwiedziłam je, regularnie widywała je koleżanka mieszkająca w pobliżu - zadowolone, tłuste i błyszczące. Nie lękliwe, ale z dystansem do obcych.

21 marca 2017 około południa telefon ze schroniska:-
-  Kot z Pani chipem jest u nas, do odbioru 8-16.
-  Ok, przyjadę jutro 8.00 rano - dziś nie bardzo mogę przed 16ta wyjść z pracy.
-  Kot miał w nocy wypadek, przywieźli go z Lancetu.

Pojechałam natychmiast.

Kotkę siedziała w klatkościsku, przywieziona chyba niedawno - schroniskowa lekarka nie zdążyła jej jeszcze zbadać, dostałam wypis z lecznicy Lancet - lecznica ma umowę z naszym miastem, w nocy przywiozła kotkę do niej prywatna osoba.

Zadzwoniłam do Pani I. - nie ukrywam, że z dużą obawą, czy zachce kotkę ratować. Miło się rozczarowałam - chciała, nie spytała nawet o koszty. I wtedy, i kilka razy potem powiedziała, że obie koteczki bardzo ciężko i dobrze pracują na ryneczku. Wskazała lecznicę, do której kotkę zawiozłam - bardzo dobrą lecznicę. Przez pierwsze dni nie było poprawy, a ja martwiąc się o kotkę trochę za bardzo się wcinałam - bo wiedziałam, że jeśli kotka przeżyje, to nie będzie nadawała się do powrotu na ryneczek. Uspokoiłam się dopiero wtedy, kiedy usłyszałam, że jest dla niej miejsce w domu jednej z pań, które dotychczas się nią opiekowały,

Dziś dostałam maila:
Zuzia od tygodnia jest w domu u Pani, która się nią zajmowała na rynku.
Już jak wychodziła od weterynarza jej stan był dobry; jadła, robiła koci grzbiet, chodziła ale ją trochę bujało. Wiem, że w domu odnalazła się doskonale, psa od razu ustawiła, a dwie koszatniczki w klatce bacznie obserwuje (myślę, że prędzej czy później i tak je upoluje) ale na kanapę nie jest sama w stanie wskoczyć.”

Jeszcze raz - bardzo, bardzo obu Paniom dziękuję,
Dziękuję też Pani Kasi, które kotkę znalazła i w nocy zawiozła do Lancetu - bo AP odmówił ….


Czyli właściwie wszystko dobrze się skończyło.

Ale ja jestem czepliwa, na dokładkę podatnikiem jestem i sporo moich pieniędzy na budżet chcąc nie chcąc przekazuję. Dlatego mam parę wątpliwości i pytań. O na przykład takich:

- Pani Kasia, która znalazła ranną kotkę dzwoniła na Straż Miejską wzywając Animal Patrol - ale nie mogli przyjechać, rozładował się im akumulator…. Nasz łódzki super AP super przeszkolony, super wyposażony - vide strona na FB. Za pieniądze podatników, plus budżet obywatelski - też z podatków. Ktoś coś chce na ten temat powiedzieć?

- kotka miała chipa - nie wiem, dlaczego lecznica Lancet go nie odczytała i nie powiadomiła mnie - telefon jest w bazie - o MOIM kocie z wypadku. Dlaczego potraktowała go jako wolnożyjącego obciążając kosztami miasto?

-  pomijając fakt kosztów, kot w bardzo ciężkim stanie (vide historia badania) faktyczną pomoc lekarską dostał po 14 godzinach od wypadku - podane w Lancecie synulox, melovem, furosemid i kroplówka to trochę mało dla zwierzaka, który wyraźnie dostał mocno w główkę - krew z pysia, noska i ucha, brak świadomości i reakcji no bodźce, brak koordynacji itp. Oto wypis z badania - przeprowadzonego o północy z 20 / 21 marca 2017


Drogi Lancecie, nie zrozum nie źle - nie mam pretensji o sposób, w jaki leczyliście kota, nie znam waszej umowy z Miastem. Mam - i będę mieć - uzasadnioną pretensję o to, że nie zawiadomiliście MNIE - WŁAŚCICIELA podanego w bazie chipów o wypadku. Ok, była noc - ale w takiej sytuacji zaryzykowałabym telefon, nawet narażając się na parę uwag dotyczących kwestii śródnocnych pobudek.

I że w ten sposób o kilkanaście godzin opóźniliście FAKTYCZNĄ pomoc medyczną. Steryd - Rapidexon - dostała o godz.13 w schronisku - po 13 godzinach od wypadku. A ten steryd drogi nie jest - jakaś złotówka za ml?

KILKANAŚCIE GODZIN - jako lekarze wiecie, że to ma znaczenie


21 marca 2017 rozmawiałam z p.Emilią Ciupińską z UMŁ o tej sprawie, poprosiła o maila, odpowie - as quickly as possible - wysłałam o godz.15.40. Dziś - 7 kwiecień 2017 - dzwoniłam - sprawa nadal jest w trakcie wyjaśniania.

Czekam - nie mogę powiedzieć, ze cierpliwie, ale czekam.
I będę Was informować.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz