napisała Ania
Pamiętacie tekściki z lipca 2016? Jasne, że nie… No to Wam przypomnę:
Pamiętacie tekściki z lipca 2016? Jasne, że nie… No to Wam przypomnę:
http://domowepiwniczne.blogspot.com/2016/07/letni-poranek-cd.html
Tak
wygląda teraz kępa jaśminów - podgolona jak kozacki czubczik.
Co prawda podobno nie zbiera się tam tzw „element”, ale i
przedtem łapiąc koty tego „elementu” nie widziałam. Za to koty
nie bardzo mają się gdzie schować….
Nic
to, do lata zarośnie, będzie miejsce i na „element”, i na
koty….
W
ubiegłym roku nie udało się tam złapać jednej burasi z
sąsiednich działek, potem przyszły inne sprawy, tradycyjny brak
czasu, z braku czasu załatwianie tylko spaw absolutnie bieżących i
palących, brak sterylek miejskich i brak naszej kasy na sterylki
platne, i tak zeszło.
Gdzieś
tam po drodze był poraniony Posterunkowy, potem próba łapania
wielkiego czarnego z wielkim brzuchem - czarne pokazało nacięte
uszko, więc odpuściłam uznając, że to jednak nie kotka w ciąży
- p.Bożena słabo widzi…
Jak
zwykle nie wiadomo, jakie i ile są tam koty. Karmicielki są dwie -
w stanie permanentnej wojny. P.Bożena, którą znam od lat, jest
bardzo trudna, ale jakoś się dogadujemy. Druga karmicielka, którą
właśnie poznałam…. Rezygnuję z prób porozumienia, zwyczajnie
nie mam siły i cierpliwości na rozmowy z kimś, kto nie wie, ale
wie lepiej. Na dokładkę funkcjonuje w innej, uprzywilejowanej
(jeszcze) rzeczywistości…
Bo
np. takie budki styropianowe - są złe, kulki do futerka się
przyklejają i koty to zjadają. Powinny być drewniane, obite
styropianem. No może i powinny, ale też powinny być tanie, bo albo
ktoś je zniszczy, albo kot nasika i drugi już nie wejdzie. No nie
wiem, mówi pani, a potem dodaje, że ona na koty pieniędzy nie
żałuje i nie liczy. Ja też nie żałuję, ale liczyć muszę, A
zrobiła jakieś budki? Nie, ona nie jest od tego, od tego są
służby. A może szukała gdzieś możliwości otrzymania takich
budek? Nie, ona nie jest itp.
Nie
czuję się najlepiej w roli służb, pomijając drobny fakt, że
taką służbą nie jestem, a po iluś tam latach prób
współpracy z owymi służbami znam realia, więc takie rozmowy
nieco mnie męczą i irytują
Wracając
do rzeczywistości - gdzieś w połowie kwietnia zadzwonił pan
Leszek, telefon jak zwykle ktoś mu dał - po klatkę łapkę.
Okazało się, że poznał obie karmicielki, jest przez krótki okres
w Łodzi - na stałe mieszka gdzieś tam daleko, chce pomóc. No to
dostał klatkę łapkę, instrukcję dotyczącą legitymacji
karmiciela i załatwiania terminów, wszystko wykonał - i
złapaną parkę kotów ulokował w lecznicy. I pojechał.
Zobowiązałam się odebrać, bo p,Bożena ledwo nogi ciąga, chodzi
o kuli. A druga karmicielka ma super-utajniony telefon - zresztą,
pewnie od wożenia kotów też są służby…
No
to piątek, 2017.04.21, koty są karmione o 17tej, z pracy wyjdę po
16tej, pojadę łapać, potem po kocurka.
Pojechałam
- były obie karmicielki. Najpierw z p,Bożeną rozstawiłyśmy
klatki - jedną przy działkach, w miejscu karmienia burasi, drugą
w wystrzyżonej kępie - tam też koty jadają. No i pobiegłam za
drugą karmicielką. Uzgodniłam z nią kolejną łapankę w
niedzielę rano, pani karmi o 7mej. Jechałam na większą imprezę,
sobotni poranek odpadał. No i koty powinno się trochę przegłodzić
- obie panie (każda osobno) solennie obiecały NIE KARMIĆ w
sobotę.
Wróciłam
do p,Bożeny, po drodze zaglądając do klatki w jaśminach - na
samym wejściu do klatki leżała obfita porcja serduszek, hojną
ręką rzucona przez p.Bożenę.
Zgrzytając
nieco zębami podeszłam do drugiego stanowiska, gdzie mocno ciężarna
burasia konsumowana serduszka z podobnej lokalizacji… Bo nie
chciała wejść do klatki - tłumaczyła się p.Bożena.
W
miarę uważny czytelnik moich tekstów zapewne kojarzy, że nie jest
to pierwsza łapanka z p.Bożeną, no i nie jest ona osobą
niedorozwiniętą.
Coś
mówiłam o trudnych karmicielach?
Nie
widziałam sensu sterczeć dalej przy najedzonych kotach,
pojechałyśmy po kocurka do lecznicy. Potem wysadziłam p.Bożenę
blisko jej domu i pojechałam wypuścić kocurka - spał w
kontenerze.
Otworzyłam
- nic. Popukałam w tył pudła, w daszek - nic. Potrząsnęłam
kontenerkiem ustawionym pionowo otworem do dołu - zaparł się.
Zawinęłam
rękę w ręcznik, wsadzam do środka - baranki i mruczenie. No to
co miałam zrobić? Chce go ktoś?
Niedziela,
7 rano. Tm razem pod płotem stacji energetycznej, przy stołówce
drugiej karmicielki. Rosa, poranna mgła. Na szczęście nie padało.
Ustawiłam
łapki, zasiadłam w samochodzie. Przyszła karmiciela nr 2,
obejrzała z powątpiewaniem łapki, usiadła obok mnie.
- A jak one wczoraj nie dostały jeść, to pewnie się wyprowadziły i nie przyjdą.
- Przyjdą, trzeba po prostu poczekać.
- No nie wiem… Bo zawsze już były, a teraz ich nie ma.
- …..
- No bo jak był pan Leszek, to od razu się złapały.
- Tak, ale teraz już wiedzą, do czego są klatki, i są ostrożniejsze. Trzeba po prostu czekać, powinny przyjść. No chyba że mają gdzieś inną stołówkę i są najedzone.
- Nie wiem. Ja bym je inaczej łapała.
- Słucham - jak ma pani jakiś pomysł, to spróbujemy.
- Eeee. One są za ogrodzeniem, nie przyjdą.
- A jakie koty tu przychodzą? Ile? Ta ciężarna burasia z działek też?
- Kolorowe. Nie wiem, ile, nie liczę Żadnej w ciąży nie widziałam.
Wyszłam
z samochodu nieco się rozejrzeć Bure coś patrzyło na mnie zza
chaszczy. Potem jakieś bure pucowało się za płotem. Przeleciało
białobure - z białym pyszczkiem.
Zakładając,
że to zza krzaków to smukły braciszek ciężarnej cięty rok temu,
a ten zza płota to inny, do złapania jest to burobiałe, buras zza
płotu i ciężarna.
No
nie wiem…
Odsiedziałam
do 9tej, pani poszła wcześniej. Umówiłyśmy się na nie-karmienie
po południu i łapankę w poniedziałek rano. Posiedzę sama, bo
pani nie ma czasu.
Poniedziałek
- przyszłam, posiedziałam, koty wyjadły ścieżkę z klatki,
dalej nie weszły. Zrobiłam sobie spacer po okolicy - w jaśminach
stało świeże żarcie…
W
pobliżu mieszka taka Asia, ma teraz trochę wolnego, poprosiłam, by
z p.Bożeną spróbowała łapać o 17tej. Uprzedziłam o zwyczajach
p.Bożeny i o konieczności nie spuszczania jej z oczu i nie
dopuszczania w pobliże klatki.
Złapał
się bury kocur. Młody, ale potężny. Asia rowerem zawiozła do
lecznicy.
A
wieczorem zabrałam z lecznicy i wypuściłam burą kotkę złapaną
przez p.Leszka. Tym razem bardzo mocno popukałam w kontener. I z
tych nerw zdjęcia nie zrobiłam.
Na
tę ciężarną Asia z p.Bożeną polowały wczoraj, będą próbować
dzisiaj. Oby złapały. Mamy trochę trudności z dzieleniem się
klatkami, bo jednocześnie polujemy z Elą na Plantowej,
ale jakoś to organizacyjne ogarniamy.
Jest
inny problem - koniec sterylek miejskich. No bo na ile mogło
wystarczyć te 200szt? Ma być jeszcze trochę, ale zanim machina
ruszy, zanim umowy się aneksują - kilka miesięcy upłynie,
A
my z Elą ostatniej nocy sześć (!!!) złapałyśmy. I mamy nocne
plany na dziś, na jutro, może na weekend. A jest co łapać….
Relacja
będzie.
Więc
jakby ktoś-coś - to bardzo prosimy - 71 1020 2313 0000 3802
0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź 40-384 Katowice, 11
Listopada 4 - sterylki.
Czytam te wpisy jak najlepszą powieść, której bohaterkę podziwiam za całokształt można powiedzieć.
OdpowiedzUsuń