Kolejny weekend i następne dni były dla mnie bardzo trudne emocjonalnie…..
W sobotę o 7-mej rano obudził mnie telefon rozdygotanej Ewy - pod jej oknem samochód potrącił kociaka...
Prawie w piżamie popędziłam, po drodze dzwoniąc do Sowy, czekali na mnie. Niestety - nie dowiozłam żywego. Nie wiem, czy nie zdążyłam, czy zabity na miejscu, zresztą, jakie to ma znaczenie…. Futerko czyściutkie, bez pchełek, na pewno to nie kot piwniczny. Więc jeśli komuś z okolicy Rybnej zginął 5mczny burasek - to niech go już nie szuka…. I niech pomyśli o konsekwencjach „kociej wolności”….
A chwilę wcześniej trafił do nas domowy jednooki kocurek z Placu Barlickiego - błąkający się tam ponad dwa miesiące. Kocurek ów stał się powodem pewnej rozmowy - zakończonej przeze mnie zdecydowanie nieuprzejmie. Ale moja odporność na absurdy ma swoje granice. Potem było długa korespondencja smsowa. Bo ten kot jest od trzech tygodni własnością mojej rozmówczyni-respondentki. Bo to kot od owych trzech tygodni wolnożyjący i przez nią karmiony. I mam go na-ten-tychmiast oddać, bo został ukradziony. Bo sypia gdzieś na parapecie, i może nawet w zimie byłby wpuszczany do domu. Bo koty mają prawo wychodzić, nawet w ruchliwym centrum miasta, a żaden kot mojej respondentki nie zginął pod samochodem. Mam się trzymać z daleka od tego Placu i okolicy, i nie kraść kotów, bo policja i inne takie. Chipowanie? Nie ma obowiązku!! A jak znajdę kota - ogłoszenie w internecie to mało, mam oblecieć okolicę i wieszać papierowe. I czy przypadkiem nie mam czarnej kotki, która zginęła zimą 2015, opiekunka szuka jej do tej pory. Do mojej respondentki właśnie zimą ktoś dzwonił domofonem, że czarny kot błąka się po mrozie, ale to nie był jej kot, więc się nie zainteresowała.
Jeśli komuś nie wystarczy, to na podwórku tej pani i osób z jej rodziny - bo wiem, że tam kawałek tej rodziny mieszka - rozmnażają się kociaki. Większość rudych, wszystkie z kocim katarem. Rozbiegają się po okolicy i pewnie giną w sposób „naturalny”. Karmiona na Placu Barlickiego czarna kotka mocno kulejąca na tylną łapkę też jest ich własnością - podobno w czasie naszej korespondencji o łapkę zadbano - być może pod wpływem mojego smsa o tej kotce.
Cóż, będę dalej robić swoje.
W tygodniu przed weekendem zaczął chodzić z gilem Pszczółek - niespełna roczny śliczny wypłoszek. Antybiotyk, kilka dni jakby lepiej, ale kotek chudnie i żółknie. W sobotę poleciałam z nim do całodobowej Sowy, badanie krwi - biochemia w normie, czerwonych 2,7mln, hemoglobina 4,5. Test na białaczkę i FIV - negatywny, coś niszczy czerwone krwinki - hemobartoneloza? Coś autoimmunulogicznego? Jeśli hemobartoneloza, to podawany już kilka dni unidox powinien zaraz zadziałać, potrzebne jeszcze trochę czasu. Czas da tranfsfuzja krwi. Więc dawca, testy FelV, FiV dawcy, przetaczamy. Lepiej, kilka dni, znów załamanie - bardzo ostre. Czyi to nie ten pasożyt, a coś gorszego…. Coś, z czym nie mamy jak walczyć….. Trzeba było pożegnać Pszczółka…..
Dwa dni później telefon od p.Krystyny - tej, którą zmarła karmicielka prosiła o karmienie kotów miaucząc po nocach - tu pisałam:
http://domowepiwniczne.blogspot.com/2016/07/letni-poranek-cd.html
Pani Krystynie podrzucono kociaka…. P.Krystyna ledwo chodzi, jeśli jest w stanie złapać kociaka na ulicy, to albo ten kociak bardzo chory i słaby, albo bardzo oswojony. Odmówić nie można - kociakiem okazuje się szczupluteńka, bardzo przyjazna koteczka - kopia Pszczółka… Mówi się, że ONE wracają - i to chyba prawda… Na razie jest zakatarzona, więc tylko odrobaczenie, leczymy, podtuczymy, zaszczepimy, sterylka i będziemy szukać domu.
I jeszcze Zachodnia 16 - mieszka tam znajoma kociara, której kilka razy pomagałam łapać koty, ale o obecnej sytuacji dowiedziałam się od osoby raczej małokociej…. Kotka mieszka na podwórzu 3-4 lata, oczywiście rodzi, mioty - wiadomo, większość „przepada”. Pani żal kotki, żal marnujących się kociaków, a owa miejscowa kociara jakoś tak…. Zadzwoniła. Podobno syn znalazł telefon w internecie. Ustawiłam klatkę na podwórzu, kotka troszkę zjadła, wzięła kawałeczek mięska, poszła do piwnicy dać maluszkom. Wróciła, wzięła kolejny, poszła. Wróciła, sięgnęła głębiej po następny - klatka się zamknęła. Od momentu mojego przyjazdu może pół godziny….
Wtedy, kiedy obserwowałam kotkę i klatkę, maluszki wyszły na chwilę z piwnicy - nie widziałam ich, emocje nie pozwoliły mi odejść z punktu obserwacyjnego.
Bałam się kociaki łapać na zewnątrz, wystraszone mogłyby się rozpierzchnąć i nie wrócić, a w piwnicy złapać rękami nie było szans - od lat coś dokładano, znaleźć pod tymi zwałami kociaki - nierealne. Klatki łapki zostały na noc w piwnicy, zaglądałam tam co kilka godzin. Nic.
Rano za namową dzwoniącej Panią postawiłyśmy talerzyk z jedzeniem przy piwniczym okienku - kociaki pokazały się od razu, kolejno brałam je ręką, nie protestowały, pozwoliły kolejno wpakować się do kontenerka, za nimi talerz z reszta jedzenia - dwa chłopaczki i dwie dziewczynki.
I jeszcze sunia z ropomaciczem - i błaganie o pomoc. Rencistka po ciężkiej chorobie, 13letnia suka, ulubienica kamienicy, ropomacicze. Wizyta w pobliskiej lecznicy - i cena zaporowa dla rencistki…. Pomocy szukała sąsiadka - nie wiem, i ona też już nie wie, jaką drogą trafiła do mnie. Piątek po południu, urlopy - obdzwaniam lecznice. W końcu któraś zgadza się pomóc, rozumiejąc sytuację daje cenę prawie symboliczną - sunia wilkowata, gruba, operacja bardzo ciężka i trudna. Lekarka, z którą rozmawiałam już była po pracy, specjalnie wróciła do lecznicy pomóc koledze. Akurat podjechałam do tej lecznicy z kotką z Zachodniej 16, obserwowałam wybudzanie suni, i odwiozłam ją do domu - przyjechali po nią sąsiedzi. Pod linkiem wyjęty z suni guz - dla osób mocno odpornych. Kilka kg.
https://naforum.zapodaj.net/ec0221c6c415.jpg.html
I doczekałam się przywiezionej niemal na sygnale kolejnej kotki na sterylkę - od p,Justyny, z działek. Kotka zdążyła już urodzić i odchować kociaki, p.Justyna szuka im domów.
Gdzieś tam pod drodze odwiedziłam Tadzia - kociaka z Placu Wolności - dla przypomnienia, złapany 2go lipca na Placu Wolności, Animal Patrol odmówił kotu pomocy - bo „dziki i da sobie radę”. Tadzio niestety ma trudny do wyleczenia koci katar, ale jest prześlicznym, bardzo aktywnym i wesołym kotkiem - i gdyby ktoś chciałby ofiarować mu dom….. W domu łatwiej byłoby ten katar zwalczyć, niż w stadzie dt…. Dla porównania - fotka z lipca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz