wtorek, 20 września 2016

Gorący sierpień, odcinek 2.

Wracamy na ziemię, czyli na parking przy Górniczej - klatki stoją, koty chodzą,
pan parkingowy dzielnie nam towarzyszy i obserwuje - w ogóle panowie parkingowi są bardzo pomocni, przechowuję klatki, znają miejscowe koty i lubią zwierzaki.

Pierwsza łapie się mała burasia, koło klatki krąży pingwinek, bardzo ostrożny. Potem mamy czarnuszka, drugą burasię - i koniec…


Przyszedł czarny tatuś - i odgonił pingwinka od klatki. Koniec porannych łowów. Jeszcze między samochodami pojawił się już wykastrowany burasek, demonstrując nacięte uszko.

Wróciłyśmy wieczorkiem - koty nieco wygłodniałe były bardziej skłonne do współpracy - przy klatce kręcił się czarny tatuś i ciężarna kotka, ta, na której złapaniu tak bardzo nam zależało. Rano pokazała się, pooglądała klatkę - ale nie weszła. A teraz - po dłuuuugim namyśle - zdecydowała się!

Zaczął zapadać zmierzch. Czarny pokłócił się z burym i poszedł, bury obserwował mnie spod samochodów - głodny, bo z wiadomego powodu regularnych posiłków chwilowo nie było. Nakarmiłam, w końcu pierwszy dał się złapać, mądry kotek. Zjadł chętnie, dał się pofotografować, ale pojawił się czarny - widać miejscowy władca, pokrzyczeli trochę na siebie, i buras uciekł.

Już nie pamiętam, w którym momencie złapał się ostatni - czwarty przy moim udziale, a w ogóle szósty - maluch. Trafił do p.Małgosi - nieco przerażonej tym „urodzajem” - nie ma co się dziwić, sześć dzikunków to wyzwanie. Już wiem, że wszystkie udało się oswoić, że są odrobaczone i zaszczepione i szukają domów - część już znalazła. Był jeszcze biały maluszek - ale nie doczekał akcji łapankowej….

Chapeau bas, p.Małgosiu!

Pamiętam natomiast dokładnie, że do zostawionej na noc klatki - przypiętej łańcuszkiem, a co - złapał się buras, ten już wycięty. Widać za mało dałam mu na kolację… Obudzona w środku nocy przez pana parkingowego gnałam z nadzieję, że to mama maluszków siedzi w klatce…. Rozczarowana wypuściłam burasa, który trochę pokaleczył sobie buzię miotając się w klatce… A rano, ziewając, przyjechałam znów łapać - i złapałam! Znów w ciąży….

W tym samym czasie zadzwoniła pani z Tabelowej - kotki, kociaki, ratunku. Pojechałam - Tabelowa to koniec świata dla bałuciary. Kociaki - były, ale spadły z dachu i pies się nimi zajął. Koty - cztery. Dwa akurat weszły do mieszkania, pani zamknęła je w kuchni, nieco tę kuchnię demolując złapałam oba i wepchnęłam do kontenerka. Zostawiłam łapkę, następnego dnia odebrałam z białą kotką, a kotkę staruszkę i kocurka znów łapałam w kuchni. Staruszka z guzem sutka i paszczą do remontu - za te zabiegi musiałam zapłacić…

Na Tabelowej zostały jeszcze dwa burasy - kocur i kotka. Klatka czekała na nie cały tydzień, w końcu została mi zwrócona z doskonale znanym mi tekstem - „one się nie złapią”. W takiej sytuacji dalszej pomocy mogę udzielić tylko przy kastracji / sterylizacji, jeśli pojawią się kocięta - proszę nie dzwonić.


Wiozłam te koty w wielkim pośpiechu - by zdążyć przed zamknięciem lecznicy. Wpadłam prawie w ostatniej chwili - i zadzwoniła Hania B, że ma tego rudaska od Jedyneczki, że to kochany domowy miziak. Lekarka popatrzyła na mnie z politowanie, pani jedzie, poczekamy. Kurs Retkinia - Teofilów i z powrotem, i Uszatek na stół - zdeformowane uszko w pierwszej chwili wyglądało bardzo groźnie, na szczęście wystarczy wyleczyć świerzbowca. Ropień na jąderkach też dało się oczyścić, no i remont paszczy.

Zrobiony został jeszcze tego wieczora, podobnie jak kotki z Tabelowej - lekarze nie chcąc przedłużać zwierzakom stresu pobytu w lecznicy przedłużyli swój czas pracy - jakoś do 23ciej. Wiem bo dzwoniłam do lecznicy pytać o tę staruszkę wyszedłszy z dyżuru okulistycznego - rano coś mi szwankowała jedno oko, potem przeszło, ale parę osób mnie mocno postraszyło, no to pojechałam na ten dyżur. Przebadano oko wzdłuż i wszerz, nic nie znaleziono. Ale na wszelki wypadek skierowanie do przyszpitalnej poradni okulistycznej dostałam - z wielkim naciskiem kazano mi zrobić kolejne badania…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz