Więc jedna akcja - przy Listopadowej.
Telefon od pani Malwiny - chore kociaki. I stado dorosłych kotów - ile? Nie wiadomo. Dużo, może dziesięć, może więcej... Pani Malwina zajmie się maluszkami - a to już zachęca do pomocy. Bo kociaków ani kotów, ani zdrowych, ani chorych - już nie mamy gdzie zabrać - wszędzie zapchane.
Umawiamy się, umawiamy, bo ciągle brak czasu - przedwczoraj (27 września 2016) pojechałam. Wcześniej pani Malwina dotarła do karmicielki, uzgodniła przegłodzenie kotów. Zresztą te koty przekarmiane na pewno nie są… I zasmarkane wszystkie…
Koty czekały - najpierw zobaczyłam dwa, zanim wyjęłam aparat fotograficzny - zebrało się sześć.
Podjechała pani Malina.
W asyście właścicielki posesji zabrałyśmy się za łapanie - tzn rozstawiłyśmy trzy klatki. Zainteresowanie - ogromne, kot łapały się prawie taśmowo.
Z braku kontenerów przekładałyśmy je do klatki - po kwadransie (dosłownie) od początku akcji w klatce siedziały już trzy.
A z dachu przyglądał się nam godny dymny kocur. Myślałam, że trochę się zniechęci - ale nie. Zszedł, wszedł do klatki, wyjadł - i wyszedł.
Ustąpił miejsca innemu kotu - który skrzętne z tego skorzystał - a potem jeszcze jeden. Tym sposobem do 17tej złapanych zostało 5 kotów - niezły rezultat - niecała godzina łapanki.
Zaczęły się korowody dymniaczka - okrążał klatkę, wchodził, wychodził, skubnął kawałeczek, zabierał i zjadał poza klatkę - aż w końcu ją zamknął. A mnie coś się przestawił aparat - i zawartości kolejnych zdjęć musicie się domyślać.
Czyli siódmy - kilkanaście minut po 17tej.
W jednej klatce-łapce upchane cztery - bo tyle wolnych miejsc miała jedna lecznica, w drugiej - dwa, trzecia klatka wolna, dwa kontenerki puste. Idziemy po maluszki.
Czekały pod bramą - ktoś sypnął garstkę suchego, postawił pojemnik z mlekiem. Uciekły na nasz widok - niedaleko, trzy - dwie nakrapiane i czarnuszek - dały się sfotografować. Malutkie skulone szkieleciki…
Puszka w klatce okazała się mocno nęcąca - wzbudziła zainteresowanie czarnuszka, który wszedł do klatki, ale za lekki lub zbyt ostrożny - nie zamknął jej. Skuteczniejsze zainteresowanie wykazały dwa dropiate maluszki.
Z drugiej strony drogi, z bezpiecznej loży za siatką całą akcję obserwował potężny rudobiały kocur, po chwili dołączy do niego drugi równie potężny. A na spacer wybrał się czarny - zdecydowanie podszedł do mnie, dał się pogłaskać i sprawdzić podogonie - przytrzymałam go trochę, pani Malwina pobiegła do samochodu po kontener, zapakowałyśmy kolesia.
W klatki zamknęły się dwa kociaki - dwa pozostałe uciekły ku naszemu wielkiemu żalowi - bo uciekły te w najgorszym stanie…. Czarny maluszek gdzieś znikł, biały siedział skulony w kącie działki…
Mąż pan Malwiny popędził po klatkę króliczą dla maluszków, my zostawiłyśmy łapki nastawione na maluszki i poszłyśmy pakować złapane koty do samochodów.
Starałyśmy się nieść klatkę z czterema kotami ostrożnie - ale któryś z nich odsunął kółeczko i zaczął wyrywać się na zewnątrz, za nim następny… Złapałam pierwszego za kark dość niezręcznie, ugryzł mnie, puściłam, uciekł… Drugiego udało się zatrzymać w klatce. Miałam cztery miejsca w lecznicy - pojechały trzy klatkowe i czarny w kontenerku. A najpierw my pojechałyśmy do pani Malwiny - skropić czymś moją rękę (boli do dziś i spuchnięta), i na herbatkę, bo mimo że wiele czasu nam ta łapanka nie zajęła, to końcowe emocje były nieco wyczerpujące.
Klatki na pustej posesji zostawiłyśmy - czekały z rozdziawionymi paszczami.
Stały do wieczora - sprawdzała je co jakiś czas pani Malwina. Już w nocy złapały dwa pozostałe kociaki - naprawdę lichutkie i chudziutkie… Oto cała czwóreczka najedzona, odpchlona i zaantybiotykowana w bezpiecznej klatce u pani Malwiny. Najsłabszy i najmniejszy czarnuszek ma potężną biegunkę - pewnie po zmianie karmy i po antybiotyku. Pani Malwina dzielnie sprząta klatkę i wyciera upaprane maluszki…
Dorosłe koty i podrostki - cztery w jednej lecznicy - zawiezione przedwczoraj - tzn wieczorem po łapance. Trzy w drugiej lecznicy od wczoraj - dwa wtorkowe i trzeci - wczoraj (środa) rano pani Malwina złapała tego gryzącego uciekiniera.
Z lecznicy „czwórkowej” był telefon - pani Aniu, dać im na pchły? Aż skaczą po nich… Ten czarny ma horror w paszczy, kamień, zepsute ząbki - zrobić? Reszta zakatarzona - przeleczyć?
Cóż, jasne że dać, że zrobić, że przeleczyć, skoro kot pewnie pierwszy i ostatni raz w życiu ma kontakt w z weterynarzem - tylko że tego nie obejmuje cena sterylizacji miejskich - trzeba za to zwyczajnie zapłacić….
Więc jak zwykle proszę - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź 40-384 Katowice, 11go Listopada 4 - Listopadowa?
Klatki stoją nadal - na zmianę z panią Malwiną będziemy sprawdzać, może jeszcze się coś złapie? W sumie nie wiadomo, ile i jakie koty tam są…
Trzymajcie kciuki.
Spróbuję wysmażyć jakąś ulotkę o tych kotach i roznieść ją po domach w okolicy - z prośba o pomoc dla nich, o karmienie - tam nie ma „regularnego” karmiciela. Wszystkie są chude i bardzo głodne... Na tej pustej posesji jakieś budki styropianowe postawimy.
I wielkie podziękowania dla pani Malwiny - za zauważenie kotów, za zainteresowanie, za zabranie kociaków, za wspólne łapanie. Dzięki takim osobom możemy dalej coś robić - bo zawsze chętnie pomożemy przy łapaniu, ale nie mamy już miejsca ani możliwości na zabranie kociaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz