opowiedziała Ania
No
to ciąg dalszy….
Wczoraj
wieczorem zaczął się 13ty… Dla mnie, bo ta w ogóle to
21.07.2016. Mam nadzieję, że dziś wieczorem się skończy, bo
jutro znów planuję łapać od świtu.
Po
wcześnie (ok.17tej) skończonej pracy podjechałam do lecznicy po
klatki łapki, potem do drugiej lecznicy po leki dla chorego kociaka,
a potem na stołówkę p.Krystyny - już na mnie czekała. Czekał
też kot-filozof, tym razem bliżej, na kupie piachu. Ustawiłam
klatki w dwóch miejscach, za śmietnikiem, który po przyjrzeniu się
przytomniejszym okiem okazał się trafostacją, i w krzakach. My
zasiadłyśmy w samochodzie - oprócz pilnowania klatek
licząc na spotkanie z wieczorną karmicielką - p.Krystyną znają
się tylko z widzenia. Bo p.Krystyna nie wie, ile kotów, słabo je
rozróżnia, w końcu ma swoje lata, no i karmi od niespełna
miesiąca. A taka wiedza przy łapankach jest zdecydowanie potrzebna.
Teraz
krótka opowiastka - z relacji p,Krystyny.
Ma
dwa koty. Mniej więcej miesiąc temu przez kilka nocy z rzędu coś
jej w mieszkaniu pomiaukiwało żałośnie. Ki diabeł? Oba koty śpią
jak zabite, innego nie ma, sąsiedzi nie mają, miauczenie nie
dochodzi z zewnątrz - coś w domu. Poskarżyła się sąsiadce. To
ty nie wiesz, że to Ola Cię prosi o opieka nad jej kotami? -
zdziwiła się sąsiadka, wyraźnie lepiej zorientowana w kontaktach
między światami. P.Krystyna zaraz rankiem pomaszerowała karmić -
miauczenie ucichło.
Siedziałyśmy,
siedziałyśmy… w końcu klatkami zainteresował się jakiś pan,
bardzo interesujący. Przystojny. Nie zarzucał nam, że koty łapiemy
i zjadamy albo sprzedajemy na skórki / do Chińczyka (właściwe
podkreślić), uwierzył, że łapiemy na sterylki, że nikt nam za
to nie płaci. I bardzo się ucieszył z łapania - też te koty
karmi.
Pogadaliśmy,
wymieniliśmy się telefonami.
Filozof
w tym czasie obejrzał klatkę przy trafostacji - nie zachwyciła
go, poszedł do tej mniejszej - w krzakach. Badał ją bardzo długo
i dokładnie, już nabrałam nadziei - ale nie, jednak nie. Wrócił
pod trafostację, do większej łapki.
Patrzyłam
nieco bezmyślnie - wieczór, dobrze po 19tej, ja od 4tej na nogach
i trochę już odpadałam. Nie wierzyłam, kiedy filozof zaczął
się w zamkniętej klatce kręcić w kółko. I bez sensu zaczęłam
go przekładać do kontenera - bez sensu, bo druga łapka była
nastawiona, żadnego kota w zasięgu wzroku, i spokojnie w łapce
mogłam wieść do lecznicy. Klatka większa, nie pasująca do
kontenera, trzeba ją położyć na boku, poziomo w bok odsunąć
trochę właściwe drzwiczki - wtedy rozmiary mniej-więcej
pasują. Tylko wtedy też mogą odsunąć się kółka na drugich
drzwiczkach… I właśnie to zrobiły, ruszyły się minimalnie, a
kot to wykorzystał… I mam go z głowy… Mało że ostrożny z
natury, to już wie, co to klatka. Oby to był kocur….
Mocno
mnie to zniechęciło do dalszego łapania, ale i tak czekałyśmy na
tę wieczorną karmicielkę… Nastawiłam znów łapkę, po chwili
rumor - biegnę, w klatce gołąb, klatkę atakuje biały kot -
wypuściłam gołębia, załadowałam klatkę przynętą - kot
czekał bliziutko. I po chwili - tzn po półgodzinie, bo najpierw
standardowe ceremonie z badaniem klatki - wszedł i grzecznie
zamknął.
Przekładania
nie ryzykowałam - zresztą pora była już taka, że musiałam
dobrze docisnąć, by zdążyć na Retkinię - do czynnej o tej
porze „talonowej” lecznicy.
Zdążyłam
prawie w ostatniej chwili, klatka na kota i papiery do podpisu
czekały przygotowane.
A
jak już byłam w lecznicy, to z pomocą Państwa z lecznicy
pofociłam dwa piwniczne biedaki, złapane przez pewną panią
Elżbietę na Plantowej - będziemy pomagać w szukaniu domów.
A
jak już byłam na Retkini, to zajrzałam do dt Ninki zachipować
braci Rosario - czyli kociaki z dachu Pasażu Róży - Pawła i
Gawła.
Ninka
poratowała mnie herbatką i kanapkami, bo zdecydowanie zaczynałam
słabnąć, razem prowizorycznie, ale solidnie umocowałyśmy kawałek
siatki balkonowej w trefnym miejscu, bo już się koty zaczęły tym
miejscem interesować, pomęczyłyśmy fotografowaniem.
Miłe
chwilę przerwał telefon - Ania H dobiła mnie telefoniczną
informacją, że zgarnęła kolejnego kociaka z miejsca, gdzie jest
pp - jeden z „wcześniejszych” kociaków jest leczony przez
Przytulanki, dwa i jeden dorosły kot zniknęły, no a teraz ten….
Wygląda zdrowo, ale wiadomo, a właściwie nie wiadomo….
Przenocował w łazience Ani, dziś rano trafił do lecznicy,
dostał surowicę, wieczorem zabieram go do dt - i obserwacja. I
proszę o kciuki, by nic się nie rozwinęło.…
Potem
jeszcze zawieźć te leki dla kociaka, i już do domu - znaczy
prawie 22ga.
Chyba
wolę wychodzić z pracy normalnie - o 19tej…
Dziś
od rana da capo al fine - znaczy p.Bożena, karmienie przy policji,
Maciuś na działkach, i ciężarna kotka w kępie jaśminu.
Klatki
w chaszczach postawione, ciężarna kotka i jej braciszek pojawiły
się, ale do klatki nie weszło żadne - tzn braciszek, nie musi,
już wycięty, a klatki stawiamy dwie. Odczekałyśmy godzinę,
spasowałyśmy. Jutro znów spróbujemy.
Potem
p.Bożena poszła do domu, a ja na stołówkę p.Krystyny.
Miski
nie do końca opróżnione - znaczy wieczorna karmicielka była…
Przeleciał
wielki czarny - nie ma ogonka.
Nastawiałam
klatki.
Przyszła
p.Krystyna i zaczęła pakować żarcie do misek.
Wczoraj
późnym wieczorem też nakarmiła - siedziała ze mną do 20tej,
wróciła do domu, uświadomiła sobie, że nie spotkała wieczornej
karmicielki, więc poszła nakarmić koty. O dzisiejszej łapance też
nie pamiętała… Tyle z naszych uzgodnień.
Pamiętała
natomiast, że prosiłam o telefon wieczornej karmicielki - dziś
ta pani dzwoniła, będziemy rozmawiać wieczorem. Ale nie mam
nadziei, że dowiem się czegoś konkretnego - np. ile jakie koty
są…
Na
razie koniec z łapaniem w tym miejscu - muszę złapać jakiegoś
przytomniejszego karmiciela, bo pań w kwestii nie-karmienia - nie
upilnuję…
Na
razie do czterech wczorajszych - kocurki białoczarny i bury,
koteczki srebrna i szylkretka - dokłada się tylko to białe -
na razie niewiadomoco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz