napisała Ania
Na czym to
skończyliśmy? Chyba na kociakach z mamą w lecznicy.
No więc długi
weekend 8-11 listopad 2014. Czuję się pod psem, na poniedziałek wzięłam urlop,
trochę posprzątam, może przejrzę szafy, może popiszę i obliczę zaległe akcje.
No
i w końcu cztery dni wolne, poleżę sobie, zaduszę to ciągnące się
przeziębienie.
Sobota -
musieliśmy pracować, pilne zlecenie, malutkie wg zleceniodawcy,
liczyliśmy, że zrobimy w 3 godziny. Akurat. Projekt remontu okazał się jak
zwykle niepełny i niedokładny, trzeba było jechać pooglądać obiekt w naturze.
Zaczęliśmy o 9tej, skończyliśmy po 17tej, jedno dobre, że syn kolegi umył
i posprzątał mi samochód, nie musiałam tracić czasu na myjnię. W domu
tradycyjnie, kuwety, żwirek, pogłaskać koty, pranie nastawić, i trochę odpocząć
trzeba. A potem już noc.
Niedziela -
trzeba z lecznicy na Chojnach odebrać kotkę, wypuścić ją w Arelanie na
Rzgowskiej, potem karmicielki z cmentarza na Lodowej wymusiły na mnie pomoc w
łapance, wg nich im nic się nie łapie, a przy mnie koty krokiem marszowym
wchodzą do klatek. Plan - lecznica koło południa, cmentarz 14-16,
przedtem i potem spokój, może popiszę w końcu.
Realizacja -
rankiem zaczęłam pisać o jednym takim rudym, zadzwoniła koleżanka,
jakieś kosztorysy miała do sprawdzenia, wspólnota blok ociepla, dość pilne to,
no to wyszłam z domu wcześniej i podjechałam po te papiery. Potem lecznica
zgodnie z planem, popstrykałyśmy z lekarką kociaki, kotka dostała profender i
na zatrzymanie laktacji, pojechałam do Arelanu
- a tam czekała jedna jedyna
ostatnia upragniona czarna kotka. No to klatka, może się skusi, po pół godzinie
odpuściłam - niegłodna była...
Może poczekałabym
jeszcze, ale zadzwoniła pani z Retkini, że ma bardzo chorą dziką niełapalną
kotkę zamknięta w przestrzeni pod balkonem, że trzeba ją złapać i leczyć. Leczenie
obejdzie się beze mnie, tylko to złapanie…. Zgrzyt zębów, kurs na Retkinię, na
szczęście kotka faktycznie była zamknięta, bo bałam się, że umknie jakąś dziurą
zanim dojadę. Zadziwiająco łatwo dała się wepchnąć do kontenera, normalnie jest
bardzo dzika - znaczy naprawdę źle z nią.
Na cmentarz
spóźniłam się tylko trochę, za to siedziałyśmy tam do zamknięcia - do
17tej. Koty wypasione, sztuk 3, miejsc karmienia 3x tyle. Wszystkie przy
głównych alejkach - więc defilady ludzi, zainteresowanie,
oglądanie klatki z bliska. Nic oprócz wilka od siedzenia na zimnej ławce nie
złapałam… Panie karmicielki poprosiły o pożyczenia łapki, bo one mają swoją ale
dużą i niewygodną, w nią się koty nie łapią.
Ok, klatka na
zamianę. Więc kurs z jedną z pań do jej domu po klatkę -
idealnie dziewiczą. Chyba wiem, dlaczego koty z cmentarza się nie
łapały -
za daleko im było dojść do tej klatki… Przy okazji dowidziałam się, że
mieszkająca w sąsiednim bloku znana mi p.Krysia marzy, bym odwiedziła jej
piwnicę, bo tam już pięć kotów jest, rozmnożyły się, a ona życzy sobie, bym ja
i tylko ja je złapała. Wracając do domu zadzwoniłam do p.Krysi sugerując jej
współpracę z pozostałymi paniami - wszystkie się znają, mieszkają w przylegających
niemal blokach. Nie mam możliwości latać i łapać po całej Łodzi. Jeszcze Sowa
- wizyta u Pirata.
I jeszcze kurs do sklepu -
skończyły się kocie puszki, stadko rano rozpaczliwie umiera z głodu obok
michy z suchym. W domu byłam grubo po 20tej…
Dziś, czyli
poniedziałek - wyłączone budziki, śpię, Akurat. Najpierw
sms, potem telefon - złapała się czarna, trzeba by do
lecznicy…. Lecznica od 10tej, chwila
czasu jest, popisałam dalej o rudym. Potem Arelan -
kotkę złapał wieczorem młody ochroniarz, po prostu zniecierpliwiony
wepchnął ją do klatki. Czekała na mnie w klatce owiniętej workiem i
przygniecionej skrzynką z kwiatami. Do kontenera, i do lecznicy talonowej -
odbiła się od drzwi, nie tylko ja wzięłam wolne. Więc do Tesco, po
drodze do siebie po rudego - miałam go pokazać lekarce. Sprawdzamy, czy
nie karmi - bo jakieś takie pogłoski usłyszałam. Nie
karmi, ale i tak Basia i Ewa będą jutro rano szukać kociaków.
Potem rudy do domu, a ja odwiedzić mamę, potem
połamaną ciocię, kupić jej nie-białe storczyki
- prosiła, a wiecie, ze z tym
problem? Potem w końcu do powypadkowego Wiewióra porobić mu w końcu zdjęcia i
zostawić opiekunce klatkę, bo chce coś złapać, potem do domu - i do
komputera, sprawdzać te kosztorysy, zgrać i obrobić zdjęcia, wysłać je osobom
zainteresowanym, i pisać.
Generalnie pisanie
nie sprawia mi trudności, znaczy siadam i piszę, ale czasu to trochę
wymaga -
poprzypominać sobie jakieś daty, jeśli odrabiam zaległości, wybrać
zdjęcia, sprawdzić, co wcześniej napisałam, żeby za bardzo się nie powtarzać …
A, jeszcze przed 19tą
do lecznicy odebrać kotkę i zawieźć ją do Arelanu, tam ją przetrzymają
posterylkowo, lecznica jutro nieczynna. Po drodze odwieźć kosztorysy z opinią. Jutro
Basia i Ewa tam będą rozglądać się za kociakami czarnej, to mój kontenerek
zabiorą.
Skończyłam,
powklejałam zdjęcia.
Jeszcze
powysyłać zdjęcia i ten tekst do
zainteresowanych. Jest poniedziałek godz.23.25.
Do zrobienia -
powkładać zdjęcia we właściwe katalogi, napisać cd Wiewióra, zrobić
ogłoszenia Wiewióra i maluszków z Arelanu.
Jutro pracuję - znów
coś pilnego.
I koniec leniwego
weekendu.
I może dlatego nie
piszę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz