Jakoś w końcu listopada 2020 zadzwonił pewien miły Pan. Pan z Panią zaadoptowali jednego z moich kotów, potem do rodziny poszedł drugi. Pan dokarmia kilka kotów w okolicy, zapoznał się z klatką łapką i skrzętnie ją wykorzystał - i wykorzystuje w miarę potrzeb. Jednym słowem pełny pozytyw. Pan ma oczy szeroko otwarte - na przejażdżce zauważył kocie siedlisko - budki i stołówkę, przy niej dwa koty - czarnego i pingwina, zadzwonił. Zaczęłam przymierzać się łapania - niechętnie i ostrożnie, bo przeważnie z każdej łapanki jakiegoś kota trzeba zatrzymać z różnych powodów, a ja już kompletnie nie mam pomysłu, gdzie. Wszystko zablokowane przez tegoroczny brak sterylek miejskich i „dzięki” niemu gigantyczny wysyp kociaków…
Dla tych, którzy nie widzą - lub nie chcę widzieć - skali problemu - drobna łamigłówka rachunkowa - co roku miasto finansuje sterylizacją ok.1300 kotek, do tego dochodzą sterylki fundacji i osób prywatnych. W 2020 zabrakło tego 1300 - kotka potrafi urodzić nawet trzy mioty w roku, Maluchy urodzone wiosną - jesienią zostaną matkami. Ile Wam wychodzi „nadmiarowych” kociąt? Mnie ponad 10tys. Przeżyje jakieś 20% - czyli 2 tys. Adopcji ze schroniska w tym roku było 231, myślę, że ze wszystkich fundacji razem około tysiąca… Czyli w 2020 mamy 3x więcej kociaków, niż „zapotrzebowania” adopcyjnego…
I zmarnowany ogromny, wieloletni wysyłek wolontariuszy i karmicieli - bo to oni wyłapują koty na sterylki, nie ci, którzy decydują o pieniądzach na te zabiegi.
A opisywany przypadek pokazuje, jakie to łapanie trudne.
2020.12.04 wiadomość od Ani - znalazła informację na FB, sama łapać nie da rady, ale kociaka na dt weźmie. Skontaktowałyśmy się z karmicielkami, panie widują go o 6tej rano, potem po pracy. Miały złapać w ręce, włożyć do pudełka, zadzwonić - podjadę. Złapały - ale zapakować się nie dał - w sumie nic dziwnego, to nie takie proste. Drugi raz próbować nie ma sensu, wystraszy się na dobre.
Westchnęłam i pojechałam świtem 2020.12.04. Pod bramą spory ciemny cień, fajnie, może do razu matkę zgarnę. Klatka, czekam w samochodzie, czarne weszło prawie od razu. Czekam na karmicielki - są, potwierdziły, że to kociaczek, Franuś. Hmm kociaczek. Na moje i weta oko jakieś 7-8mcy.
Żeby oszczędzić Ani kłopotów, zawiozłam na kastrację, wieczorem do Ani.
Pingwinowate - matka - nie pokazało się. Ale jak zaczęłam, wartoby skończyć, szczególnie że kotka, więc kolejne małe do rozjeżdżania samochodami…. Nie. Weekend, rejon przemysłowy, znane mi karmicielki nie pracują, więc nie nakarmią, jest szansa, że inni karmiciele z okolicznych zakładów też nie, może koty będą głodne. W sobotę od 5tej rano sterczę pod stołówką. Koło 6-tej przychodzi kot - pingwin, spory, ogląda klatkę. Tylko ogląda. Czekam jeszcze, nic się nie dzieje - dzwonię do karmicieli, mówię, ze jutro i przez kolejne dni świtem poczatuję, niech nie karmią do odwołania. Opisuję widzianego kota i coś się nie zgadza - raczej spory był, a wg pań koteczka drobna. Dwa? Nie, wg pań zdecydowanie jeden. W sumie - skąd mają wiedzieć, ile i jakie? Pędzą rano do pracy, stawiają jedzenie, widzą tego kota, który akurat przyjdzie. Chwała im za to, że karmią, że zaalarmowały, że poproszone o nie-karmienie i zaglądanie do klatek - robiły to.
Kontrolnie zajeżdżam w południe - stoją pełne michy. Tradycja? Czy kolejne osoby karmiące? Zabieram michy, podjeżdżam wieczorem, stawiam klatki w chaszczach za bramą - ryzykuję utratą klatkę, ale wokoło tylko firmy, raczej nikt nie chodzi.
Nocka z głowy, co kilka godzin kurs kontrolny.
Niedziela rano - siedzę i czekam. Pojawia się pingwin, znika, potem znów chodzi - chyba drugi. Została mi w pamięci biała kreska na nosie. Nic się nie złapało, ale zaczynam utwierdzać się w przekonaniu, że pingwiny są dwa. Z daleka, ciemno - zdjęć nie zrobiłam, niewiele widziałam, ale jakoś tak… Klatki zostawiam w chaszczach, w sumie nie bardzo mam inny pomysł. Znów dzień i nocka z głowy, znów koło południa zabieram pełne michy…
Telefon - nie wiesz, czy ktoś łapie przy Pojezierskiej? Bo tam taki kocurek był i znikł. No wiem. Dostaję kontakt do kolejnej karmicielki, mocno zainteresowanej adopcją kocurka - Węgielka. To jej miseczki zabierałam. Ustalamy, że nie karmi do odwołania. Może teraz się uda.
Pani od Węgielka wywiesiła kartę o nie-karmieniu, poskutkowało. Tzn nie pojawiała się jedzonko, tylko woda.
Udało się… Cały tydzień jeżdżenia co kilka godzin - zimno trochę, jak się złapie, nie powinno zbyt długo marznąć w klatce. I zmiana przynęty na świeżą.
Kolejna sobota - 2020.12.12 - udało mi się prawie z bliska zobaczyć jednego pingwina. Na pewno są dwa - ten poprzedni miał kreskę, to - czarny nos.
Ponieważ kot poszedł sobie, a zbliżała się pora karmienia kotki z Bojowników Getta - łapałyśmy tam z Julią równo rok temu, kilka dni wcześniej poznana wtedy karmicielka dzwoniła z pytaniem o klatkę pobytową dla chorego kota, o dwóch nowych nawet nie zająknęła. O jednej dowiedziałam się z ogłoszenia na FB - pojechałam, dzięki pomocy p.Doroty zgarnęłam oswojoną tri i jeszcze jedną burą szylkretkę - podrzucono ją jako kociaka wiosną, gdyby wówczas nas zawiadomiono, miałaby już dom, teraz zdziczała - po sterylce wypuściłam. A tri - cóż, przykra sytuacja. Ma chipa - niezarejestrowany, ale ustaliłam „właścicielkę” - pewnie jest w Kijowie… Kotka wysterylizowana, z paszportem…
Szuka prawdziwego domu. Ktoś o nią pytał przez Messenger, ale nic dalej…
Kolejny weekend podróżowania - po to, by w końcu w nocy z niedzieli na poniedziałek wygarnąć z klatki do kontenera tego z kreską.
Kotek nocuje w samochodzie zawinięty kocem, w poniedziałek rano trafia do Kocimiętki - bo trzeba było złapać zamkniętego na klatce schodowej chorego dzikiego kota. Kocimiętkę prosił o pomoc karmiciel, który kota zamknął, ale ani złapać, ani dowieźć nie ma jak. Więc złapałam, dołożyłam swojego - a Kocimiętka oba przejęła - bardzo dziękuję. Mój łup okazał się kastratem - w nerwach i ciemności nawet nie spojrzałam na uszy - znanym w Kocimiętce - 2-3 lata temu przebywał na leczeniu. Na moją wielką prośbę został kilka dni - żeby mi się -koty nie dwoiły w oczach. I żeby panie nadal nie karmiły. Bo tam MUSI być jeszcze jeden kot - jajeczny.
Zaczynam z lekka zdychać - dopakowane do moich zajęć kursy do klatek dają mi popalić. 2020.12.14 późnym wieczorem łapie się to z całym czarnym nosem - trafia do lecznicy. Młyn, lekarka z westchnieniem przyjmuje, zabieg następnego dnia - kotka z ropnymi zębami i potężnym ropniem na buzi. Jeszcze nie wypuszczona - na antybiotykach dożylnych podawanych przez długą rurkę, dzika.
2020.12.15 rano znów jadę czatować - i mam coś w rodzaju szczęścia, bo widzę kolejnego pingwina, kotek „znaczy” drzewo. Czyli ten, o którym marzę.
Klatki ciągle stoją w chaszczach, ja latam i sprawdzam. Kota rankami widuję - przychodzi z drugiej strony ulicy, w chaszcze się nie zapuszcza. Znów ryzykuję, robię drobne przemeblowanie stołówki - ustawiam klatkę pod daszkiem stołówki nadal licząc na to, że nikt jej nie ukradnie. Sprawdzam tylko wieczorem i w nocy - rano i po południu zaglądają karmicielki.
I w końcu dziś - 2020.12.19 - wielki dzień. Jest!!! Pojechał do Kocimiętki, zabrałam stamtąd i wypuściłam tego z kreską, jutro wypuszczamy dzisiejszego, kotka musi się wyleczyć.
Ufff.
Radość ogólna - zawiadomiłam smsami karmicieli, zawiadomiłam miłego Pana, który zestresował się, że dodał mi roboty - niepotrzebnie, wolę łapanki niż kociaki, szczególnie jeśli karmiciele współpracują tak, jak w tym przypadku.
Finansowo? Kastracja Franusia-Węgielka 70zł, sterylizacja, ząbki, ropnie i leki dla pingwinki – 165 zł. Pobyt kastrata z kreską i kastrację ostatniego kocura oraz sterylkę rdzawej dzikuski robiłam w Kocimiętce - nie płaciłam, co nie znaczy, że to darmo. Koszty poniosła Fundacja Przytul Kota - bardzo dziękuję.
Dlatego poproszę - pamiętajcie Państwo o tej łódzkiej fundacji - robią bardzo dużo dobrego.
A ja jak zwykle poproszę - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - łódzkie koty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz