No
tak.
Bo
po raz pierwszy za tekst nie-zawodowy otrzymam wynagrodzenie. I to
całkiem niezłe. Co prawda w naturze, ale bardzo wymierne.
A
było tak:
Jak
wiecie, z „kociej” roboty najbardziej lubię łapać koty - na
sterylki i kastracje.
Najlepiej dzikie-dzikie. Bo wtedy nie ma
dylematu - wypuścić - upychać w dt. A jest świadomość
bardzo wymiernego rezultatu - kilkadziesiąt kocich maluszków z
jednej wysterylizowanej kotki mniej.
Najlepiej
lubię łapać sama - nikt mi nie brzęczy nad uchem w stylu -
pani, nie złapie się, one za mądre są. Nikt się nie spóźnia,
nie miota terminami jak rozzłoszczony kot ogonem. Jadę, kiedy chcę.
No i w razie czego nikt nie wie, że mi kot przy przekładaniu do
kontenera uciekł, albo że po całej nocy mam jednego kota -
kompromitacja i żenada! Bo oprócz samotnych łowów lubię łowy
hurtowe - i tu się zaczyna problem…
Pracę
mam taką, że nigdy nie wiem, o której wrócę i w jakim stanie
zmęczenia - dotyczy to także weekendów. Proste - jest
zlecenie, jest termin, się robi. Więc nie bardzo mogę umawiać się
na terminy z lecznicami „talonowymi”, które w niedziele nie
pracują. Jak łapię w tygodniu - też bywa problem, bo gdzie
upchnąć nagle niespodziewane 5 kotów? Latam wtedy po 2-3
lecznicach…
Te
moje dylematy starsi kociarze znają…
I
taki problem pojawił mi się w ostatni weekend.
Jechałam
w piątek wieczorkiem do koleżanki na zimne nóżki i sałatkę
(mniam), zadzwoniła Ania H - jacyś znajomi znajomej
zobaczyli malutkie kociaki i wychudzoną kotkę w okienku piwnicznym
na rogu Moniuszki i Sienkiewicza - fajne miejsce dla kociaków.
Zrezygnowałam z wyżerki, szlachetna gospodyni zapakowała mi dania
na wynos, i popędziłam w nerwach - bo adresu Ania H podać nie
umiała, rogi są dwa, okienek piwniczych sporo - mogłam długo i
bezskutecznie szukać. Znajomi Ani H czekali, okienko zobaczyłam
sama, stały przy nim miseczki.
Zajrzałam,
poświeciłam, zobaczyłam coś małe pręgowane, mignęło mi coś
czarne - oceniłam kociaki na 3mce, znaczy same jedzą, można
łapać, jak pierwsza złapie się matka, nie będzie tragedii.
Państwo co prawda nie wiedzieli, czy mam rację, ich zdaniem kociaki
są maleńkie, ale nie bardzo potrafili wskazać inne rozwiązanie,
a zaangażować się w pomoc - nie mogą, pracują, nie
są od tego. Normalka.
No
nie mogą, to nie mogą. Ja muszę, bo podobno właśnie od tego
jestem - często to słyszę. Też normalka.
Rozejrzałam
się po okolicy - miejsce super, ścisłe centrum miasta, ruch
praktycznie całą dobę, klatki można postawić tylko na chodniku
- wiecie, jak się łapie wśród ciekawych przechodniów? Pogadałam
z knajpką obok, zamykany ogródek, ale otwierają w południe -
mogę na noc postawić klatki, a potem do południa co?
Na
pomysł naprowadziły mnie koty - przechodząc na druga stronę
ulicy do kolejnego ogródka - przy pustostanie. Tam klatki mogą
stać bezpiecznie w nocy, podjadę se co czas jakiś, zajrzę. Jutro
sobota, klatki trzy, łupy gdzieś w talonowe lecznice upchnę.
.
W
nocy nic się nie złapało, mimo że wieczorem koło klatek koty
łaziły. Pewnie gdzieś te kociska karmione, w nosie mają moja
przynętę. Wczoraj jakoś w nerwach, może zmęczona, myślałam
mało racjonalnie i za ewentualną stołówką się nie rozejrzałam
- może pod wpływem państwa, wg których koty są karmione przy
tym okienku jedynie przez przypadkowych przechodniów. Ile ich jest?
Wg państwa pięć maluszków i matka. Wg mnie maluszki
trzy, ale się nie upieram, widziałam przez mgnienie oka, matka,
mignął jeszcze kocur pingwin i coś jasne pręgowane.
Przyjechałam
bladym świtem - w klatce czekał ów pingwin - potężny, piękny
kocur, bojowo nastawiony maczo - porysował mi rękę, kiedy
zamykałam kontener przegoniwszy go z klatki. Mój typ - pingwin
dziki-dziki bez żadnych wątpliwości. A z okienka
piwnicznego zerkał śmieszny kociaczek.
Po
to przyjechałam świtem, by spokojnie połapać - więc postawiłam
klatki na chodniku, poszłam na druga stronę ulicy obserwować z
daleka.
Maluszek
złapał się prawie do razu, wylądował w kontenerze w samochodzie
obok (chyba) tatusia. Koło bramy kręcił się burasek.
Macho
w samochodzie rozwalał mi kontener, maluch kulił się przerażony,
ja starałam się nakłaniać nielicznych na szczęście przechodniów
do spaceru drugą stroną ulicy.
Zainteresowanie
klatką rosło - niestety niezupełnie mnie satysfakcjonujące…
Weszłam
na podwórko szukać kociej stołówki - przejście bramą to było
przeżycie, jedyna niezamykana brama w okolicy…. Stołówka - w
rogu podwórka.
Jakiś
mieszkaniec powiedział, że karmi pani z okien przy stołówce,
weszliśmy do niej. Nie karmi, tylko w ten weekend, ktoś dojeżdża
rano na rowerze, dość młoda kobieta, zostawia puszki i suche. Ile
kotów? A nie wiadomo. Jakieś czarne, jakieś pręgowane, kto by to
liczył. Jakiś telefon do rowerowej karmicielki - a nie ma.
Czyli
nie wiadomo ile kotów, karmicielka dość młoda, a nie myśli o
sterylizacji - zwolenniczka „naturalnej” selekcji kociąt pod
samochodami? Uj, może być trudno… Póki co proszę, by nie
karmiono, łapię. Pani, tu każdy przychodzi i stawia. Już jest
trudno…
Wracam
do klatek - nic. Ruch coraz większy, lecznica talonowa otwarta od
9tej, jadę z kocurem, klatki zostawiam na zamkniętym podwórku.
W
lecznicy (Retkinia) zostawiam kocura, zabieram kotkę z Liściastej,
jadę na Radogoszcz do kolejnej lecznicy po kolejne dwie kotki z
Liściastej, odwożę całą trójkę na miejsce, i z maluszkiem do
Centrum Dr Seidla na przegląd podstawowy.
I
tu się zaczyna początek mojej kariery autorskiej - w poczekalni
spotykam Anetkę z Kotyliona, rozmawiamy, mówię, ze łapałabym
w nocy i rankiem, ale co ja z nimi zrobię w niedzielę? Cztery
maluszki pożerające przez ostatnie dwa tygodnie 2-3 convy dziennie
zniszczyły mnie finansów… Anetka pyta, ile kotów - odpowiadam
zgodnie z informacją od pani z okna - a kto tam je liczy? Na
pewno dwa czarne i jeden bury, ale może być więcej. Dobra, łap,
mówi Anetka, ale opisz koniecznie łapanki.
Czyli
pisaniną zarobię na sterylki. Czyli autorką będę.
Dumna
i dowartościowana poczułam się niesłychanie, i wdzięczna - bo
jest za co.
Ale
na ziemię - trzeba zawieść do dt maluszka, i odsapnąć w domu
- znaczy obrobić koty bo wychodząc w środku nocy nie budziłam
ich, nie podałam śniadanka. I przed 17tą ze dwa razy znów do
centrum - talonowa lecznica czynna do 17tej, jeśli coś złapię
- przyjmą.
Kotylion
Kotylionem, ale kotom wolnożyjącym „przysługują” sterylki
opłacane przez miasto w ramach programu walki z bezdomnością
zwierząt - w pierwszej kolejności z nich należy
korzystać. Miasto nie finansuje leczenia kotów - oprócz zwierząt
powypadkowych, zwykłe zapalenie płuc jest poza programem. Grupy
takie jak nasza, Kotylion czy kilka innych podobnych - leczą. I
staramy się jak najbardziej racjonalnie wykorzystywać te środki,
które udaje się nam uzyskać. Jest możliwość darmowej
sterylizacji i kastracji w dobrej lecznicy - korzystamy. Nie ma
możliwości darmowego leczenia dzikunków i tych dużych i małych,
które zbieramy z ulic - płacimy z własnych środków, podobnie
jak za szczepienia adoptusiów.
Złapało
się bure, przyjęli, klatki znów zostały na zamkniętym terenie.
Do
domu odsapnąć nieco, podjechać w nocy, sprawdzić. Nic. Sprzątnąć
ewentualne żarełko ze stołówki. Było, sprzątnęłam. I na szybę
w oknie pani z parteru nakleiłam wielka kartkę adresowana do
karmicieli - z prośbą o kontakt.
Niedzielny
świt - mały piękny marmurkowy zezowaty burasek złapał się tak
szybko, że zaspana zapomniałam zrobić mu zdjęcie w klatce.
Otrzeźwił mnie usiłując przy przekładaniu do kontenerka zwiać
szczeliną między klatką a kontenerkiem - złapałam. Czarna para
krążyła znów - postawiałam maluszka przy klatce, złapałam
matkę.
A
potem zapanował spokój…. Wcale nie upragniony… Jedną klatkę
zostawiłam na chodniku, dwie zabrałam na podwórze, wskutek czego
musiałam zająć strategiczne miejsce u wylotu bramy - by mieć na
oku klatkę na ulicy i te w środku. Pamiętne przeżycia - ale
opłaciło się. Dość szybko złapałam drugie bure i kolejne
czarne. Z braku miejscówek w kontenerach maluszka
dopchałam do matki - licząc na to, że lekarka jakoś da sobie
rade. I nie myliłam się.
Potem
do lecznicy zostawić trójeczkę, i do pracy - z maluszkiem w
kontenerze. Dostał jeść, pospał sobie, współpracownicy
wygłaskali. Potem do dt.
A
potem jeszcze odwiozłam po zabiegu dwie czarne panny i dwa kocurki
- czarnego i burego.
I
zajrzałam na podwórko - ot tak, dla porządku. Przy misce
(pełnej) - czarne coś. Mam godzinę do zamknięcia lecznicy, kot
głodny, może menu w klatce będzie mu odpowiadało? Po drugiej
stronie podwórza grupa młodzieży, na szczęście oddzieleni
samochodami, na szczęście zajęci sobą. Ja znów w „aromatycznej”
bramie…. Na szczęście niedługo, czarne się złapało. Wg
wszelkich danych przedostanie duże - do złapania wyrudziały
kocur łysy na biodrze i chyba maluszek - bo istnienia tego
czarnego maluszka ciągle nie byłam pewna.
Telefon
zostawiony na oknie zaowocował trzema kontaktami - pierwszy to
karmiciel z okolicy, znamy się od dawna, drugi - karmicielka na
rowerze, też mi znana. Smutne jest to, że żadne z nich, od lat
opiekując się kotami ulicznymi, nie pomyślało o sterylkach
- na ulicy mieszka starsze rodzeństwo piwniczych maluszków - te
buraski i czarnulki to podrostki 7-9 miesięczne….. „Swoje”
wolnożyjące koty ci karmiciele maja posterylizowane…
I
trzeci telefon - ratujący moją wiarę w ludzi - dziewczyna z
sąsiedztwa, która wypatrzyła maluchy kilka dni wcześniej, chciała
coś z kotami zrobić, znaczy połapać, posterylizować - młoda
lekarka weterynarii. Była na podwórzu godzinę przede mną,
zostawiła karmę, widziała trzy czarne koty - tego z łysym,
czarną, którą chwilę później złapałam, i maluszka. W końcu
wyjaśniła się ilość zwierzaków.
Dostałam
zgodę administratorki na wejście do piwnic, jedna z mieszkanek nas
wpuściła, postawiłyśmy dwie łapki - na dwa ostatnie koty. Koło
północy zerwał mnie telefon - są, pełny sukces, małe czarne i
ten z łysym!!
O
tej porze tylko lecznica całodobowa - lekkie zamieszane, młoda
lekarka przyjeżdża z koleżanką-lekarką, razem studiowali z
lekarzem dyżurnym, witają się - wyciągam małe, trzymam, lekarz
robi co trzeba, patrzę na większe czarne w klatce i coś
mi się nie zgadza - łyse ma, ale srebrne. Patrzę zaspanym okiem
dokładniej - to jedna z dziś wypuszczonych panienek sterylizowana
bokiem!
Noc,
piwnica ciemna i nieprzyjemna, dziewczyny zaaferowane pierwszą
łapanką i od razu takim „sukcesem” - cóż, zdarza
się. Trochę śmiechu, jadę z małą Halką budzić dt - dzięki,
Ninko, dziewczyny odwożą kotkę i zarzekają się, że kocurowi nie
darują.
Słowa
dotrzymały - wczoraj (31 maja 2016) w nocy złapały kocura,
obudziły mnie telefonem - pogratulowałam - zawiozły do
lecznicy całodobowej - i został tam.
Wieczorem
go odbieram - po kastracji i koniecznych zabiegach weterynaryjnych.
Podsumowanie
- wyjątkowo udana łapanka, rzadko udaje się zgarnąć wszystkie
koty, te najmądrzejsze obserwują i uczą się omijać klatkę,
zapamiętują obcych - złapać je może tylko karmiciel - który
niestety bardzo często tego nie robi, woli zawiadomić o kolejnym
miocie.…
Rezultaty
- wyjęty z życia weekend - 2,5 nieprzespanych nocy, 2 pobudki o 3ciej rano, godziny spędzone na czatowaniu, kilometry wyjeżdżone co centrum i po lecznicach,
- 2 podłamania z tytułu obojętności / bezradności wieloletnich karmicieli,
- 4 powiewy optymizmu - przede wszystkim te dwie młode lekarki, przechodnie, którzy zauważyli i zgłosili kociaki na chodniku, współpracująca administratorka i życzliwi mieszkańcy posesji (nie wszyscy),
- 3 wykastrowane kocury - czarnobiały, bury, czarny z łysym - jeden na talony, dwa na koszt Kotyliona,
- 4 wysterylizowane kotki - trzy czarne i jedna bura - bura na talony, trzy czarne na koszt Kotyliona,
- 3 maluszki do adopcji - są już odrobaczone i zaszczepione (to już poza Kotylionem) - i szukają domów - czarna Halka, czarnobiały Jontek i marmurkowy burasek Janusz.
Na
zakończenie - tradycyjna prośba o pomoc w zapłaceniu faktur -
z dopiskiem „koty z Moniuszki”
Za
sterylizacje i kastracje - na konto Kotyliona, muszą odtworzyć
rezerwy, bym w razie czego mogła znów poprosić ich o pomoc -
95
2030 0045 1110 0000 0255 4830 - Fundacja
Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt - Viva!, Kawęczyńska 16
lok. 39 03-772 Warszawa
Dla
przelewów zagranicznych - SWIFT
GOPZPLPW IBAN: PL95 2030 0045 1110 0000 0255 4830
Za
odrobaczenie i szczepienie malców - konto FFA Łódź 71 1020 2313
0000 3802 0442 4040, Fundacja
For Animals Oddział Łódź 40-384 Katowice, 11go Listopada 4.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz