22
grudzień 2014 - trochę mokro, trochę zimno, w końcu grudzień.
Wychodzę z pracy, ciemno, ponuro, chcę do domu, jeszcze muszę
zajechać do chorej Cioci do szpitala. telefon:
- Kiedy pani
będzie?
- Przecież się pani
ze mną umawiała, po kota.
- Jakiego kota?
Gdzie ten kot? Kiedy się umawiałam?
- Wczoraj, że pani
dziś będzie, jutro mnie zabierają do domu opieki, a kot duży, kolorowy, czarny,
żółty, biały, chodzi pod blokiem - głos starszego pana.
Trikolorka,
czyli kotka, może w ciąży. Pana jutro już nie będzie, kot pod blokiem, dziś
może się złapie, potem będzie trudno. Tylko jedno - na
pewno się nie umawiałam, sklerozę mam, ale nie aż taką. No nic, jadę, do
szpitala później, Ciocia o tej porze na ogół śpi, budzi się wieczorem, to chociaż
z nią porozmawiam.
Zła
jestem. Zagoniona, staram się planować sobie czas, każda niespodzianka rujnuje
mi harmonogram, potem coś się zawali, muszę nadganiać. Kota trzeba złapać, to
pewnie potrwa, pokazać w lecznicy, znaleźć tymczas - to
tak na już, kilka godzin.
Chwilę
ganiamy się z panem między blokami, pan niezmotoryzowany nie potrafi
wytłumaczyć, jak dojechać. W końcu jest pan
- starszy, niedosłyszący, o
kulach -
nie ma kotki. Wołamy, czekamy. Kotkę pan karmi jakieś pół roku, mówi, że
na pewno jest wysterylizowana, ale nie pamięta, skąd to wie. Bardzo chce wejść
do klatki schodowej, do mieszkania…. Podobno wcześniej była na Bystrzyckiej. Postarał
się o budkę - zapłacił 280zł, ale wandale zepsuli. No a
teraz odjeżdża…. W pobliżu są jakieś koty, wg pana dwa duże i może dwa, może
trzy chude, ktoś je karmi, pan pokazuje gdzie, ale nie wie kto i nie wie kiedy.
W
czasie rozmowy przychodzi kotka, pan chce ją wziąć na ręce, ale kule
przeszkadzają, kotka się wymyka. Kucam, kiciam, podchodzi, głaszczę po
główce, wyyyciągam rękę, by złapać za
kark, mam, podnoszę - kurczę, urwie się skóra, taka ciężka -
pakuję do kontenera. Chyba zaskoczona, bo awanturować się zaczęła już zamknięta. Jeszcze pytam, z kim
się pan umawiał, pan obiecuje sprawdzić telefon, ma zapisany. Jadę do lecznicy.
Kolejka, porzucam anielsko cierpliwej (do mnie) lekarce wyjący kontenerek z
hasłem -
wysterylizuj, odbiorę wieczorem - i pędzę do szpitala.
Wieczorem
lecznica:
-
Coś ty przyniosła? Zabieraj tę wściekliznę!
- Jaką wściekliznę? Ręką
złapałam! Bez problemów zapakowałam!
- Taak? To ją teraz
wypakuj!
Pochodzę
do kontenera, wyciągam rękę - syki i warczenie. Uj… Ostrożnie otwieramy z
góry, ręcznik, podnoszę przez ręcznik, trzymam z całej siły, pazurzaste łapy
latają w powietrzu. Lekko nie jest
- lekarka goli brzuszek, szukamy
blizny posterylkowej, nie widać. Może być na boku, ale golić całego kota? Sylwetka
typowa dla wysterylizowanych - kulista, przyjmujemy, że jednak
wysterylizowana. Szczepienie, coś na kark na pchły i robaki, strach wpychać
tabletkę do cały czas kłapiącej paszczy. Widać zęby - może
mieć dwa-trzy latka. Jedno oczko ma białą plamkę - po
urazie? Po kocim katarze?
Zabieram
rozżarte cudo, z dreszczem myślę, co dalej
- który dom tymczasowy uszczęśliwić
taką furią? Koteczka z charrakterrem, jak wszystkie szylkretki. Ale ta chyba
przesadza….
W
domu tymczasowym okazuje się, że nie lubi, a raczej panicznie boi się innych
kotów. Pierwsze dni spędza wciśnięta w kąt przy telewizorze albo w posłanko na
parapecie, trochę daje się głaskać, ale zaraz warczy. Wali łapkami i ząbkami…..
Bezpieczne
też są doniczki, choć trochę ciasne.
Potem
przenosi się na wygodniejszą i pewnie cieplejszą poduszkę na krześle. Jada
na przyległej szafce, o nią ostrzy pazurki, obok ma miseczkę z wodą - za
nic nie zejdzie do wspólnej miski. Pozwala się głaskać, nawet podstawia
główkę -
warczy już tyko na koty.
Cóż,
trzeba jak najszybciej szukać jej domu, koniecznie bez kotów…
Zrobiłam
ogłoszenia, czekam. Zainteresowanie jest, bo trikolorka. Ale albo za stara
(!!), albo do domu z kotami / psami. Nie chcę jej narażać na kolejny stres, widać,
że typowa jedynaczka, może się kiedyś przyzwyczai do zwierzaków, ale czy w
stadzie będzie szczęśliwa?
W
końcu telefon - chyba TEN. Pan kociarz od dzieciństwa, w
rodzinnym domu zostawił kilkunastoletnie koty, które znalazł jako dziecko, bliźniaczki
8letnie wychowane z kotami, kociolubna żona i kilkumiesięczny maluszek, pewnie
przyszły kociarz. Niestety jestem kilka dni poza Łodzią, pan obiecuje poczekać,
skompletować wyprawkę. Cieszę się ostrożnie, bo różnie to bywa, mogą np.
znaleźć kota przy śmietniku…..
Przyjechali,
kotka się spodobała, dziewczynki chciałby zmienić jej imię na Perełka -
trochę duża ta Perełka będzie.. Pojechali….
I
dziś mam wiadomości - państwo są przyjemnie zaskoczeni, że kotka tak
szybko się zadomowiła. Po przyjeździe zwiedziła mieszkanie, ze strategicznego
punktu na bufecie w kuchni obserwuje domowników, pozwala się głaskać i sama o
to prosi, już zrozumiała, że w maleńkim łóżeczku nie zmieści się z dzieckiem,
wygodniej pod kołderką u państwa - w nocy.
A
w dzień na środku pokoju z wywalonym do góry brzuszkiem -
chyba jest zadowolona?
Pod
tymi blokami byłam jeszcze 23 grudnia. Spotkałam burą starą koteczkę mocno
oswojoną i pana, który karmi ją i czarną dużą wysterylizowaną kotkę - ta
czarna mignęła mi, kiedy zabierałam Baryłeczkę. Innych kotów pan nie widuje,
może pani Ula? Pokazał, gdzie mieszka, ale mimo kilku prób nie udało mi się jej
zastać.
Za
to od pana z psem dowiedziałam się, że Baryłeczka potrafi być groźna -
kilka razy pogoniła jego psa.
Bura
staruszka jest chyba głucha i chyba nie ma ciepłego schronienia -
sypia na parapecie piwnicznego okienka, podeszłam do śpiącej, zareagowała
dopiero, gdy jej dotknęłam - zerwała się i uciekła…. Podjadę
tam jeszcze - może znajdzie się miejsce na styropianową
budkę dla staruszki, może okaże się, że ma gdzieś bezpieczny kącik…
Przydałby
się jej jakiś dom….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz