opowiedziała Ania
Opowiadanko - pożegnanie, równie krótkie jak historia tego kota u nas…..
Opowiadanko - pożegnanie, równie krótkie jak historia tego kota u nas…..
Na przełomie
września i października 2014 łapałyśmy z Ewą Mrau kociaki w zrujnowanym
pustostanie przy Wschodniej 19.
Z bloku naprzeciwko -
Wschodnia 9 - pochodzi znana Wam z opowiadania Ewy stara
biało czarna dzikuska jednooczka, jedyna kotka z tamtego miejsca, więc jakoś
tak zainteresowałyśmy się kocimi miseczkami. Miejsce dla kotów nieszczególne,
wprawdzie ogrodzony kawałek trawnika przy bloku, ale zamknięte na głucho
piwniczne okienka, brak zgody mieszkańców na ustawienie budki. Jednooczka sypiała
na zewnętrznym blaszanym parapecie piwnicznego okienka….
Więc
zainteresowałyśmy się miseczkami, długo nie czekałyśmy, a pojawił się
kocur -
niezbyt stary, trochę wychudzony, za to bardzo łagodny i towarzyski.
Popytałyśmy ludzki - jest niedługo, może kilkanaście dni, może
trochę dłużej, praktycznie nie rusza się z miejsca, je wszystko, co dostanie,
podchodzi do wszystkich. Niedobrze -
ktoś mu może zrobić krzywdę, no i zaraz będzie zimno. Ale wziąć nie ma gdzie…. Może
dobre fotki i ogłoszenia, kot niezwykłej urody, niby białoczarny, ale na
czarnym tle równomiernie rozmieszczone pojedyncze białe włoski, taki
szronkowaty.
Czasem wierzę w
przeznaczenie - bo jak wytłumaczyć, że akurat kiedy stałam
nad kotem i myślałam, jak mu pomóc, zadzwonił telefon - pani
szuka kota, właściwie wszystko jedno jaki, byle łagodny, bo dzieci -
młodsze niespełna dwuletnie. Pogadałyśmy, wysłałam telefonem zdjęcia,
spodobał się. Jeszcze przeleciałam z nim przez lecznicę, odpchlenie, odrobaczenie,
książeczka zdrowia, ogólne badanie
- chudy, w domu przy regularnym
jedzeniu powinien odzyskać normalną wagę, szczepienie po kilku dniach.
Kot zaakceptował
dom od razu, dzieci też, dawał się głaskać, nosić, karmić - w
razie potrzeby lokował się pod łóżkiem. Dostał na imię Pan Kot. Ładnie jadł,
zaokrąglił się, wypucował futerko, sypiał ze starszym chłopcem w łóżku, lubił
posiedzieć na kolanach.
I na początku
grudnia telefon - od kilku dni prawie nie je, wyraźnie źle się
czuje. Lecznica, szpitalik, lekarze kręcący głowami, płacz dzieci. Kilka dni
kroplówek - poczuł się lepiej. Ale już wiadomo, że to
chwilowa poprawa. Leki i sterydy do domu. Chyba po 10ciu dniach pogorszenie - znów
lecznica, kroplówki do domu, już wiadomo, że tylko na tyle, by można się było z
kotem pożegnać. Kolejne pogorszenie
- świtem pędziliśmy z nim do już
ostatni raz do lecznicy…
Pan Kot miał
chłoniaka. Stąd jego chudość…. Pewnie ktoś wystawił na ulicę chorego kota,
skazując go na długa i bolesną agonię….
Dlaczego nie umiemy
dać swojemu przyjacielowi tego ostatniego, być może najtrudniejszego, dowodu
może nawet nie miłości, ale tego, że był ważny, że coś znaczył? Dlaczego nie
umiemy pomóc mu umrzeć bez bólu? Dlaczego w tym ostatnim, najtrudniejszym dla
zwierzaka okresie, pozbawiamy go wszystkiego
- ludzi, których kocha, ciepłego
domu, jedzenia?
Żegnaj, Panie
Kocie…. Miałeś wielkie szczęście - te
dwa ostatnie miesiące miałeś to wszystko, zamiast długiego konania gdzieś pod płotem...,
Bardzo, bardzo smutne. Az trudno uwierzyć, że ktoś wyrzuca z domu chorego członka rodziny, zamiast próbować mu pomóc. Wyrzuca jak zepsuty przedmiot, jak starą pluszową zabawkę (niektórzy dla zabawek mają więcej sentymentu). I pewnie biorą sobie nowego kotka, zdrowego, niezepsutego... :-(
OdpowiedzUsuńPewnie tak , słyszałam to powszechnie w stosunku do mojej wnuczki , kiedy odmówiono refundacji leków dla nie , a i z fundacji do których się zwróciliśmy otrzymaliśmy wymijające odpowiedzi . Miesięczna kuracja kosztowała 8320,00 zł/ rok 2004/ i mała przyjmowała je 4- ry lata .Nasi pseudo : przyjaciele i rodzina korzystający przez lata z naszej pomocy,urzędniczki , lekarze - potrafili powiedzieć , twoje dzieci są jeszcze młode / zamiennie jesteście jeszcze młodzi / , będą mieli inne dzieci - po co się rujnujecie . Oczywiście o żadnej pomocy nawet mowy nie było . Wtedy straciłam resztę złudzeń , pomoc oczywiście uzyskaliśmy , od tych prawdziwych przyjaciół i dalekich znajomych .
UsuńTo czego od takich wymagać w stosunku do zwierząt . Niezepsute nowe dziecko czy kotek co za różnica , ostracyzm społeczny ich nie spotka , nawet wet nie zapyta co stało się z kotkiem , u którego zdiagnozował chorobę .
tak, to jest prawda tak bolesna, że aż zapierająca dech, ale zarazem jedyna i ostateczna w takich przypadkach - jest naszym obowiązkiem, a prawem naszego podopiecznego, by ten ostatni Dar spełnić do końca w poczuciu najzwyczajniejszej odpowiedzialności, branej na siebie w momencie, gdy splatają się drogi zwierzęcia i człowieka...
OdpowiedzUsuńi niestety, wielu nie potrafi pojąć tej prostej zależności.
Ci, którzy czynią tak nieświadomie, może jeszcze są naprawialni, można nad nimi popracować, wyjaśniać, uświadamiać. Ale ktoś, kto robi tak z premedytacją, to zwykłe łajno na dwóch nogach, przepraszam za dosadność...
Nie sądzę , żeby to było dosadne określenie tego typu działań . Dawno temu moja Babcia mówiła , że niektórzy z nas są pozbawieni uczuć i kierują się wyłącznie instynktami / no trochę to inaczej brzmiało , ale sens ten sam / , kotek urodzony pod szczęśliwą gwiazdą znalazł prawdziwy dom na koniec swojego życia i to jest pocieszające . Coś takiego jak niewiedza istnieje sporadycznie , takie postępowanie jest również powszechne wobec osób starszych i wymagających specjalnej troski dzieci / oczywiście jeżeli na nie brak profitów pieniężnych typu : renta , dofinansowania z fundacji , zasiłki itp , z których korzysta głównie rodzina / . Oczywiście nikt nie wystawia ich na ulicę , ze strachu przed karą , ale pozostawieni bez pomocy giną przedwcześnie . Wiedzą o tym osoby pracujące z dziećmi chorymi na : nowotwory , choroby genetyczne itp . Niewiele z nich zasiadło z najbliższymi do świątecznego stołu , czy spędziło okres świąteczny z rodziną w szpitalu.
OdpowiedzUsuńTakie indywidua przekazują chore wzorce zachowań następnemu pokoleniu , ale edukacja jest niezbędna to widać na przykładzie innych społeczeństw np.Anglii i ich stosunku do zwierząt .
Kiedyś zwróciłam uwagę mamusiom i babciom. Panie słodko pogadywały, gdy ich dzieci tłukły kijkami chorego gołębia. Nie wiem kto mu złamał skrzydełko, ale z tego powodu nie mógł uciec. Dzieciaki odgoniłam, ptak odszedł, a ja spytałam czemu pozwalają panie na takie okrucieństwo. Usłyszałam obraźliwy tekst o psach, które szły obok mnie i informacje, że dzieci mają prawo do zabawy. Od takich zabaw się zaczyna.
OdpowiedzUsuń