sobota, 17 stycznia 2015
Mamrotek- kot pomagający.
Dostaliśmy prezenciki. Zadowoleni byli wszyscy z tych dni świątecznych i nagle łubudubu i wojna wokół nas.
Kochani przecież nas otoczyli jak wrogów jakich najgorszych. Gwizdało, świstało godzinami, a co trochę od granatów hukowych blok drżał. I to wszystko, tę całą amunicję na nas kochane kotykoty i psy naszykowali. Co my tym ludziom złego zrobiliśmy, że tak nas straszą. Przecież jak oni strzelają, petardy rzucają to żaden syropek uspokajający nie działa. A tak dobrze było bez hałasu i dymów. Pierwszą widzewską wojnę zapomniałem, drugą też, to mi trzecią zrobili. Opiekunowie coś mówili o następnych. Kombatant będę z najwyższą ilością wygranych walk. Zwycięzcą jestem, bom przecież przeżył ten okrutny czas. Ledwo się otrząsnęliśmy z okropnych przeżyć , a tu los zły zawitał do domu. Początkowo nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji. W zachwycie i szczęściu lataliśmy z Dusią nocną porą. Jak miło było patrzeć na krzątającą się po domu opiekunkę. Światełko było, jasno, mnie nawet się grać nie chciało. Nie było sensu budzić ludzi, przecież nie spali, Którejś nocy zauważyłem, że jak przytulam głowę do twarzy pańci to mokra jest. Deszcz nie pada, więc skąd mokrość. Przed kotem się nic nie ukryje, więc zrozumiałem, że pies chory. Przygarnięty półtora roku temu, wyleczony z czego można, żył z nami w zgodzie i przyjaźni. Niestety ma kręgosłup w strasznym stanie. Boli go bardzo, ale to bardzo. Nie mógł spać, jeść i dobry lekarz zalecił zastrzyki. Zadziałały i Miodzio nawet sobie pospaceruje. A mnie to tak się żal zrobiło opiekunów, że tylko tulę się do nich z całych sił. Mruczę im kołysanki- pocieszanki. Nie gram, nie domagam się nocnego czuwania. Niech sobie pośpią. Nigdy nie wiadomo czy nie będą do Miodusia musieli wstawać. Dusia też nie lata jak nakręcona tylko zwija się w kłębuszek i śpi przy psie. Takie grzeczne koty jesteśmy, że zaczęli i nas podejrzewać o schorzenia. Tylko oprócz grzeczności wielkiej jaką ostatnio wykazaliśmy nie było się do czego doczepić, więc nie zawlekli nas do lekarza. Z uznaniem na nas patrzą opiekunowie, do szkół nie chodziliśmy, czytać nie potrafimy, ale zachować się umiemy. My koty mamy w sobie sporą porcję empatii dla ludzkiego gatunku, tylko nas trzeba dobrze traktować, szanować i wtedy rozkwitamy, wtedy przynosimy do domu pigułeczki szczęścia.
Jak ja lubię Mamrociu przytulać się do ciebie i słuchać mruczanda, gdy otacza mnie ogromne przerażenie i rozpacz.- mówi Halinka.
Co robi wtedy kot. Jeszcze mocniej wtula się w człowieka i wiedzę odwieczną o przemijaniu przekazuje. Może nie jest wtedy lepiej, ale spokojniej, smutek rozwiewa się po całym domu, a nie gromadzi tylko w dwóch ludzkich sercach.
Już dom wraca do normalności. Pies dzięki lekom, dobremu doktorowi i chyba troszeczkę dzięki nam czuje się lepiej i niech tak zostanie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Napisałam komentarz, i znikł...
OdpowiedzUsuńMamrotku, bardzo Ci dziękuje, że jesteś. Ze swoim poczuciem humoru, mądrością etc etc. A za psiaka bardzo trzymam kciuki.
Komentarz nie znikł, jest pod innym opowiadaniem Mamrotka :-)
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia jak się tam znalazł...