Właściwie nie wiem, czemu dotąd nie napisałam smutnego zakończenia.... Brak czasu, na pewno, ale też skończyły mi się siły na godzenie się z takim okrucieństwem losu, za dużo tego... Jestem Wam to zakończenie winna... Więc...
Przed wyjazdem w piątek wieczorem zajechałam do lecznicy, a właściwie do Pani, mieszkającej przy lecznicy i pomagającej mi w takich sytuacjach. Ładnie jadł, dawał się głaskać - nadal wystraszony, ale już spokojniejszy. Przy mnie lekarz podał mu kolejną porcję leków, kroplówkę.
Przed wyjazdem w piątek wieczorem zajechałam do lecznicy, a właściwie do Pani, mieszkającej przy lecznicy i pomagającej mi w takich sytuacjach. Ładnie jadł, dawał się głaskać - nadal wystraszony, ale już spokojniejszy. Przy mnie lekarz podał mu kolejną porcję leków, kroplówkę.
Pojechałam spokojna, przekonana, że w niedziele wieczorem lub w poniedziałek zabiorę go do domu tymczasowego i zaczniemy szukać domu prawdziwego.
Nie zdążyłam - umarł, zanim wróciłam do Łodzi.…. Nie wiedziałyśmy dlaczego - lecznica zaproponowało sekcję…
Kocurek miał silny przerost serca, nie wiadomo, czy wada wrodzona, czy nabyta… nie był stary - miał nie więcej niż pięć lat.
Pewnie dlatego znalazł się na ulicy . Zbyt "wrażliwi " opiekunowie , żeby patrzeć na chorego kotka . Może udało by się znaleźć hodowlę z której pochodził i ustalić właściciela . To rasowy kotek ,a one nie są anonimowe .Pomyślcie , opublikować zdjęcia i dane personalne tych wrażliwców / przed odarciem ze skóry / , żeby nigdy żadnego zwierzaka nie mogli kupić lub adoptować .
OdpowiedzUsuń