opisała Ania
Trafiłam w to miejsce w środku listopada 2017 po zgłoszeniu jakiegoś przechodnia. Sterylek miejskich już nie było, kasy na płatne zabiegi nie miałam, siły na żebranie o pieniądze na różnych forach i FB też nie. Ale teren spory, zamknięty, przyjazny kotom, koty karmione przez kuchnię - obiekt to placówka z długotrwałym pobytem podopiecznych, z własną kuchnią, placówka zainteresowana obecnością kotów. Zostawiłam telefon, by w razie jakichś kocich problemów dzwonili i zakonotowałam miejsce do sterylek. Wyglądało no to, że po długich walkach z UMŁ sterylki miejskie w 2018 rozpoczną się po wcześniej niż w kwietniu, jak w ostatnich latach - więc poczekam.
Trafiłam w to miejsce w środku listopada 2017 po zgłoszeniu jakiegoś przechodnia. Sterylek miejskich już nie było, kasy na płatne zabiegi nie miałam, siły na żebranie o pieniądze na różnych forach i FB też nie. Ale teren spory, zamknięty, przyjazny kotom, koty karmione przez kuchnię - obiekt to placówka z długotrwałym pobytem podopiecznych, z własną kuchnią, placówka zainteresowana obecnością kotów. Zostawiłam telefon, by w razie jakichś kocich problemów dzwonili i zakonotowałam miejsce do sterylek. Wyglądało no to, że po długich walkach z UMŁ sterylki miejskie w 2018 rozpoczną się po wcześniej niż w kwietniu, jak w ostatnich latach - więc poczekam.
Kotów
było siedem - rudy, burasia i pięć czarnobiałych - jeden
malutki, dwa z czarnym liściem na nosku, jeden z kreską
na nosie, jeden z białym noskiem. Kiedyś tam ktoś z pracowników
pożyczał klatkę-łapkę, próbował łapać i sterylizować. Ale
koty się „nie łapały”, i w sumie nie wiem, czy coś zostało
zrobione.
Ponownie
przyjechałam w ostatnich dniach marca 2018 - bo niestety sterylki
znów ruszyły późno. Kotów było znacznie mniej - rudego
znaleziono martwego, małego jedna z pracownic zabrała do domu. Za
to pojawiła się mała tri - obsmarkana koncertowo, nowa burasia
- wyglądała jakby była w ciąży.. Tę w ciąży na szczęście
złapałam jako pierwszą - na szczęście, bo zaraz potem
poproszono mnie, by ciężarnej nie łapać, bo koty są tu
potrzebne, A poprzedni bury miot gdzieś znikł - chodziły takie
cztery bure małe obsmarkane, a potem gdzieś poszły. Potężnego
gila miała także mała tri - tak, były z nią jeszcze trzy
rude i rudobiałe, też się smarkały, i też gdzieś
poszły.
Z
drugiej strony ogrodzenia koty były karmione przez mieszkańców
bloków - przeprowadziwszy kilkanaście rozmów trafiłam do
karmicielek, poprosiłam o zaniechanie karmienia na czas
łapanek, obiecałam informować, co się łapie i co wypuszcza -
panie bardzo były zaniepokojone losem kotów. Potwierdziły tamte
znikające mioty - były chore, oczka i noski zalepione, najpierw
jadły, potem już tylko siedziały skulone przy miseczkach. A potem
znikły, pewnie je ktoś zabrał…
Warunki
łapania właściwie komfortowe - stawiałam klatki na ogrodzonym
terenie i jechałam do swoich spraw, przyjeżdżałam co
kilka godzin sprawdzić „zawartość” klatek. Byłoby jeszcze
fajniej, gdyby ktoś z pracowników mógł w godzinach pracy wyjrzeć
przez okno i ewentualnie zadzwonić, oszczędzając mi kontrolnych
kursów, ale nie dało się. Z okien karmicieli klatki nie były
widoczne, a obie panie nieco w leciech, na dokładkę mocno
zagrypione - mimo to karmić schodziły, nie miałam sumienia
prosić je, by dodatkowo latały sprawdzać stan klatek.
Nie
obeszło się bez drobnych irytacji - a to kuchnia „pomyślała”,
a to karmicielki - i obok klatki-łapki znajdowałam pełną
jedzenia miskę - jak myślicie, co wybierały koty - przynętę
w klatce czy tę miskę? Wiecie, o ile dni przedłużało to
łapanie? Jedna miska to jeden-dwa dni. Dla mnie to bardzo dużo.
Złapałam
i wysterylizowałam tam wszystkie obecne w marcu 2018 koty - dwie
burasie - dużą i mniejszą, ta ciąża okazała się koszmarnym
zarobaczeniem, kocura z czarną kreską na nosie i potężną
przepukliną (przepuklinę zreperowano), kocurka z czarnym
liściem na nosie (zdjęcia z lecznicy brak) i kotkę z białym
noskiem. Co do płci czarnobiałych mogę się trochę mylić, nie
pamiętam już dokładnie, obie burasie na pewno dziewczyny.
Mała
trikolorka - chora - nie nadawała się do zabiegu - ale ani
zainteresowane losem kotów karmicielki, ani nieco mniej, ale również
zainteresowana tym losem placówka - nie miały miejsca na klatkę,
by przetrzymać w niej małą w czasie leczenia - 7-10dni. Na
lecznicowy szpitalik też nie było pieniędzy.
Podsumowując
2017 - w listopadzie 6 dorosłych kotów + jeden maluch.
W
marcu 2018 - kotów 6, w tym dwie nówki - burasia i tri.
Po
drodze dwa „zniknięte” mioty.
Być
może przez zniknięciem ocaliłby je uniodox podawany w jedzeniu, 1
tabletka 1x dziennie na 10kg kota - czyli na miot kociaków
spokojnie wystarczyłaby jedna. Opakowanie 10 tabletek - około
10zł….
Albo
telefon do mnie - koszt wg stawek operatora. Pomogłabym albo
poradziła coś, pokierowała, gdzie można szukać pomocy.
Tak
jeszcze raz dla jasności - w listopadzie 2017 było 7 kotów,
potem przybyła burasia i dwa mioty po 4szt - w sumie w marcu,
kiedy tam wróciłam, powinno być SZESNAŚCIE kotów. Było SZEŚĆ
- z pozostałych znane są losy dwóch - rudego martwego i
maluszka zabranego do domu. A reszta? Jak myślicie? Ja myślę, że
nikt ich nie zabrał ani nie ukradł. Że ta ósemka tak jak rudy -
po prostu nie żyje, maluszki zabił koci katar, słabsze dorosłe
może też się zaraziły, a może szukając partnerów zginęły pod
samochodami albo po prostu odbiegły zbyt daleko, nie umiały znaleźć
drogi powrotnej i nie dały sobie rady w obcym terenie? Dziewięć
żyć - 7 maluszków i dwa dorosłe koty…
Na
teren placówki po zabiegach odwiozłam cztery dzikuski - mniejszą
burasię i trzy czarnobiałe. Większej, przemiłej znalazłam w
końcu kwietnia dom, mała tri nadal szuka mądrego i bezpiecznego
domu, który popracuje nad nią i dokończy oswajanie - ona nie
atakuje, nie wyciąga pazurków ani ząbków, po prostu ucieka.
Kilka
dni temu zajrzałam tam kontrolnie, żeby się przypomnieć na
wszelki wypadek - cała czwórka jest, wygląda dobrze, nie
oddalają się, ciągle widać je na terenie. Udało mi się
pstryknąć tylko liścia na nosie:
Czy
potrzebny komentarz? Może tyko taki - populacja kotów
wolnożyjących wyginie nie na skutek sterylizacji / kastracji, jak
obawiają się np. ci karmiciele, którym zwyczajnie nie chce się
zrobić nic oprócz karmienia. Koty po zabiegach są silniejsze
i zdrowsze, mają szanse na dwukrotnie dłuższe życie
niż te płodne - kotki nie wyniszczają się ciągłymi ciążami,
rodzeniem i karmieniem miotów, które i tak umierają. Kocury nie
walczą ze sobą na śmierć i życie. I panie, i panowie trzymają
się terenu nie lecąc na oślep przez ruchliwe ulice w poszukiwaniu
partnerów. Kotów nie zabraknie - będą, będą po prostu dłużej
żyć. Jak solidny wyrób w porównaniu z tandetą.
Jeszcze
dłużej, jeśli jeszcze zareagujemy na chorego kota i spróbujemy
mu pomóc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz