To
miejsce i osoby poznałam rok temu - było ogłoszenie o rudym
kocie mieszkającym praktycznie na ulicy - w okienku piwnicznym
przy chodniku.
Fot.
Autorka posta
Pojechałam,
zabrałam, będę szukać domu. Jeszcze chwila korespondencji:
I
wczoraj - 2018.07.22 na poczcie taka wiadomość:
Jestem
poza zasięgiem telefonu, więc wymieniamy kilka wiadomości przez
messengera:
Godz.15.21
- wróciłam w zasięg, dzwonię - wezwali Animal Patrol, właśnie
przyjechał, złapią kotkę, ale chcą ją zabrać, a mieszkańcy
woleliby sami leczyć.
Proszę
o rozmowę z AP:
-
Złapiecie tę kotkę? - pytam, nauczona różnymi doświadczeniami.
-
Tak, mamy siatki - pewny siebie damski głos.
-
Gdzie zabieracie?
-
Do Vet-Medu, musimy w ramach czynności.
Ok,
przyzwoita lecznica. Jeśli mieszkańcy podadzą w notatce AP swoje
nazwiska, lecznica udzieli informacji o kotce.
Skończyłam
zajęcia, jadę do znajomych na kawkę, mam prawie po drodze -
zajrzę, może zobaczę AP w akcji? Jeszcze nie miałam okazji.
Przez
kamienicą samochodu AP nie ma - fajnie, szybko się uwinęli.
Wchodzę
na podwórko, kilka osób stoi jakoś tak bezradnie:
-
Dzień dobry, rozmawiałam z kimś z Państwa, gdzie Animal Patrol?
-
Pojechali.
-
A gdzie kot?
-
A tam - pokazują mi kota leżącego w bluszczu, z dziwnie ułożoną
tylną łapką.
-
Nie złapali?
-
Nie. Pochodziły dwie z siatką, powiedziały, że to dziki kot i że
takich się nie łapie.
-
To co? Spróbujemy? Pomożecie?
-
Do klatki-łapki nie da rady, ona nie je.
-
No to spróbujemy inaczej.
Trochę
powątpiewali w „sukces”, ja zresztą też - wcale nie jest
łatwo złapać dzikiego kota rękami. W zamkniętym pomieszczeniu -
złapię właściwie na pewno, na sporym terenie - trudno.
Wspólnie próbowaliśmy zagonić ją w jakiś zakątek podwórza -
ogrodzenia szczelne, nie przejdzie do sąsiadów, okienko piwniczne
zamknięte. byle nie uciekła na ulicę.
Schowała
się w bluszczu - podeszłam, uciekła w drugi koniec podwórza. Do
otwartej klatki schodowej - nie weszła. Weszła za to w silnik
samochodu, ale po otwarciu maski uciekła. Próbowała wskoczyć na
niski murek śmietnika - nie dała rady. W końcu zmęczona zaszyła
się w rogu podwórza w bluszczu - i tam ją złapałam. Pan bardzo
zainteresowany jej losem szybko podał kontenerek, wpakowaliśmy,
zamknęliśmy. Udało się bez pogryzień i podrapań.
Przed
16tą było po „akcji”. Pan pojechał z kotką do lecznicy.
Zdjęć
brak - nie było kiedy pstrykać.
Wielki,
wspaniały profesjonalny Animal Patrolu - jestem niemłoda,
beznadziejna kondycyjnie, nie mam sprzętu oprócz zwykłej
klatki-łapki i własnych rąk, a moje umiejętności są
zdecydowanie amatorskie. Wytłumaczcie mi, jak to jest, że Wy -
wyposażeni w super-sprzęt, po wielu przeszkoleniach - nie
radzicie sobie z kotem, którego łapie rękami „uzbrojonymi” w
ręcznik stara gruba baba? Może po prostu nie lubicie kotów? Pewnie
tak, bo na Waszej stronie o uratowanych kotach bardzo mało
informacji.
I
jeszcze jedno - zajrzyjcie w Ustawę o ochronie zwierząt, w
uchwały Rady naszego miasta - i nie mówicie ludziom, że dzikich
chorych kotów się nie łapie - albo pokażcie im stosowny
paragraf, skazujący te zwierzęta na cierpienie - np. tę kotkę
ze złamaną nóżką. Wytłumaczcie - dlaczego - skoro dzikich
chorych się nie łapie - UMŁ finansuje ich leczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz