Coś
mam ostatnio doła, nadwrażliwa jestem pewnie, może przemęczona,
no i wyżalić się muszę. Na piśmie, łopatologicznie i
publicznie - może to komuś da do myślenia. A może posypią się
na mnie gromy - trudno, nie pierwsze i nie ostatnie.
Wszyscy
funkcjonujemy w takiej rzeczywistości, jaką mamy, w takich ramach
prawnych, jakie są, z takimi możliwościami finansowymi, jakie
mamy. Nie na Animal Planet.
Nawet nie w Warszawie, gdzie poszczególne
urzędy dzielnicowe wspomagają karmicieli, gdzie finansowane jest
leczenie kotów wolnożyjących, i gdzie ogólnie jest lepiej i
bogaciej - stolica… I chyba świadomość ludzi większa. Choć
też nie różowo.
A
u nas? W zasadzie tylko sterylki miejskie, w niewystarczającej
ilości. Leczenie wolnożyjących? Takie zwyczajne, nie powypadkowe.
Trochę w schronisku. Straż Miejska? Od czerwca ubiegłego roku
lepiej, bo jest Animal Patrol, szkoda, że tylko jeden samochód na
całe miasto, a jak było wcześniej - ci, co dzwonili o pomoc
wiedzą, tu nie napiszę, bo mnie do sądu podadzą. Animal Patrol
przyjedzie i zabierze zwierzaka, ale najpierw go trzeba złapać -
widzicie karmicielkę, często starszą panią chodzącą o kulach i
łapiącą dzikiego chorego kota?
Fundacje
to w świadomości ogółu potężne i bogate organizacje, z workami
pieniędzy i stadami pracowników.
A
realnie istniejące znane mi zwierzęce? To małe grupki
szaleńców-wolontariuszy walczących z wiatrakami, czyli ogromnymi
potrzebami. W skrajnych przypadkach ograniczających do minimum życie
prywatne i towarzyskie, bo brak czasu, ograniczających do minimum
potrzeby - bo każdy wydatek przeliczają na sterylki,
mieszkających z kilkunastoma kotami - wiecie, ile to kuwet do
sprzątnięcia, żwirku i karmy do przyniesienia, wizyt u
weterynarza? Zaznaczam, nie mówię tu o kolekcjonerach
kotów, te stadka u wolontariuszy to koty do adopcji.
A
co w zamian?
Czasem
słowo podziękowania od karmicieli, którym udało się pomóc, np.
zabrać chorego kota, zabrać kociaki. Tylko - w konsekwencji -
za kilka miesięcy kolejna prośba o zabranie kociaków, bo
przeważnie „nie było czasu” zadzwonić, że pojawił się w
dokarmianym stadzie nowy kot. A można było go wysterylizować…
Ile się o taką informacje naprosimy…..
To
takie przyjemniejsze. A standard? Obelgi, straszenie policją i
prokuratorem, bo przecież rzekomo płacą nam za łapanie kotów, bo
bierzemy za to ciężkie pieniądze. No bo jak - robimy to za
darmo? Niemożliwe!! Pomoc ze strony karmicieli? Rzadkość, norma to
nakarmienie kotów na kwadrans przed planowaną łapanką. Jak
myślicie, jak skutecznie się wtedy łapie?
Często
pretensje, że gdzieś tam nie można się dodzwonić, że nie
odbierają telefonu, że obiecali i nic - tylko dlaczego do mnie?
Bo ja akurat odebrałam telefon?
Zdziwienie,
że wolontariusz przyjedzie kilka razy, wyłapie większość kotów,
ale zawsze zostanie jeden czy dwa - te najmądrzejsze, przeważnie
kotki, które nie ufają obcym, i musi je złapać
karmiciel - inaczej cała akcja nie ma sensu, za moment stado znów
urośnie do kilkunastu sztuk…
Uwaga
ad. karmiciele - niestety mamy do czynienia z tymi najbardziej
bezradnymi, roszczeniowymi itp. I na nich narzekamy. Są też inni -
odpowiedzialni, samodzielni, znamy ich, szanujemy i podziwiamy,
współpracujemy z nimi - tyle że oni są samodzielni, potrzebują
tylko pożyczyć klatkę łapkę czy pobytową, czasem rady, czasem
pomocy w ogłoszeniach. Więc o nich rzadko piszemy….
No
i komentarze - jesteś wolontariuszem, MUSISZ, masz OBOWIĄZEK.
Zdziwienie, że nie masz pracowników do łapania. Zdziwienie, że
masz w domu stado kotów i nie chcesz kolejnego - w końcu ktoś
dzwoniący o pomoc ma już jednego kota, drugiego wziąć nie może,
Ty masz 10, 20 - kolejny nie zrobi różnicy. Naprawdę nie zrobi?
I
brak zrozumienia, że USTAWOWY OBOWIĄZEK ma gmina i jej organa -
Straż Miejska, schronisko. W schronisku powiedzieli, że nie mają
miejsca - i to jest zrozumiałe. W fundacji MUSI się znaleźć. W
fundacji, czyli w większości przypadków w prywatnym
mieszkaniu wolontariusza, na jego utrzymaniu. Z pomocą finansową na
leczenie.
No
to może przykładami z krótkim wstępem - pracuję w zasadzie na
1,5 etatu. Mam swoje koty - stare, chore. Mam rodzinę i przyjaciół
- chcieliby mnie czasem zobaczyć niekoniecznie padającą ze
zmęczenia. Kotów-tymczasów do siebie nie biorę, bo moje staruszki
źle to znoszą, za to mam kilka zaprzyjaźnionych osób, które koty
na tymczas ode mnie wezmą. Wygodne - pewnie tak, kiedy koty
zdrowe. Wtedy tylko zdjęcia do ogłoszeń latam zrobić. Jeśli
chore - latam robić kroplówki, wożę do weta, przeważnie prawie
w nocy, bo pracę kończę średnio ok.19tej.
Gdzieś
jeszcze muszę upchnąć rozmowy adopcyjne, czasem podtrzymywanie na
duchu domów tymczasowych, rozmowy towarzyskie. Przeważnie mam czas
gadać wtedy kiedy prowadzę samochód. Mam słuchawkę, ale rozmowa
za kierownicą i tak odciąga uwagę.
Dlaczego
się nie wycofam? Bo chyba zbyt wiele ludzi jakoś liczy na moją
pomoc.
A
na poparcie żalów - mój „program” ze stycznia - pewnie nie
wszystko, bo nie pamiętam…
4
stycznia - lecznica przy Pojezierskiej - persik z chorymi oczyma
+ mała Dunka + mała Tupta, wszystko w miarę blisko. Kursik po dt,
„zbiórka” kotów, lecznica. Potem rozwiezienie po dt.
[
6
stycznia - chory czarny kot zgarnięty przez karmicielkę i p.Łucję
- złapać w piwnicy, siedzi zamknięty w komórce, ale do
kontenerka trzeba wepchnąć, zabrać do całodobowej lecznicy,
pisałam o nim - kurs Bałuty - rejon Makro – Bałuty, chwila w
kolejce pod gabinetem,
7 stycznia - starsza pani z Wrześnieńskiej prosi o pomoc dla
błąkającej się oswojonej kotki z kociakiem - kurs na
Wrześnieńską, maluszka wziął na chwile synek sąsiadów, kociak
siedzi pod szafą… Zgrzyt zębami, odsuwanie, łapanie. Potem do
lecznicy, na Retkinię do domu tymczasowego. I na Bałuty do domu
własnego.
8
stycznia - tylko zabrać czarnego z lecznicy i ulokować w domu
tymczasowym, w sumie wszystko w miarę blisko,
9,
10 stycznia - weekend, mogę zająć się rodziną, odgruzować
mieszkanie, trochę odespać zaległości z tygodnia,
11
stycznia - ktoś chce podarować kocyki, ręczniki itp dla kotów,
Złotno, jadę, bo niestety tylko ja z naszej grupki mam samochód,
12,
13 stycznia - trzeba te kocyki rozwieźć do domów tymczasowych i
karmicieli. Mniej czasu zużyję rozwożąc, niż jeśli będę
odbierać sami, więc…
[
14
stycznia - dzień urlopu, bo nie wywrabiam. Wiozę na płatną
sterylkę Tuptę, Dunkę i Wrzosię, po południu odbieram
odwożę do dt. Miejskich sterylek niet. O Justynie z Bełchatowa
pisałam wielokrotnie, więc wszystko wiecie. Biorę urlop, jadę po
Bielucha, w drodze powrotnej pod Pabianicami łapie mnie rozpaczliwy
telefon - na parkingu przy Próchnika głodują koty, dwa bardzo
chore, pomocy… Bieluch ma dość podróży, awanturuje się,
trudno, jadę do domu po karmę (Bałuty), proszę, by na wszelki
wypadek nie karmić kotów na Próchnika, przyjeżdżam, widzę
odjeżdżający samochód Straży Miejskiej - nie zabrali, bo nie
złapane. Koty chore są dwa, z jednego się leje żółta biegunka,
drugi półysy, tyle, że nakarmione, bo przyszła jakaś pani,
postawiła miseczkę, a karmicielka nie oponowała. Zostawiam łapkę,
jadę z Bieluchem do lecznicy - w lecznicy kolejny telefon, złapał
się ten biegunkowy. Bielucha zostawiam, ciachnąć go trzeba.
Dochodzi 16ta, trudno, może się przebiję - w rezultacie kurs
lecznica Tesco - Próchnika i z powrotem zajął mi trzy godziny,
do lecznicy z trudem zdążyłam na 19tą - akurat była awaria
świateł w mieście. Kamyczek z parkingu - test na pp, negatywny,
leki, trochę kroplówki. Potem już tylko Bielucha i Kamyczka
zawieść do domów tymczasowych
15
stycznia - wieczorem wizyty adopcyjne - Dunka jedzie do domu
zaprzyjaźnionego z wetem, Tupta odwożę wraz z nowymi opiekunami -
fajni ludzie bez samochodu, a zimno. Dt Kamyczka - leki,
kroplówka.
16
stycznia - foty Bielucha, leki dla Kamyczka
- w dwóch różnych dt.
17
stycznia - adopcja kota Selera - starszy pan, pierwszy kot,
Widzew. Pół dnia. Wieczór - odebrać łapkę z Teofilowa, bo nie
mogę się doprosić zwrotu. Kamyczek - leki.
18
stycznia - luzik. Znaczy koci, bo ciągle w biegu. Pani z Próchnika
złapała tę półysą kotkę, prosi, bym zawiadomiła Straż
Miejską, by ją zabrano na leczenie - nauczona doświadczeniem
nastawiam się na długie rozmowy, szczególnie, że kotka siedzi
w MOJEJ łapce i trzeba ją przełożyć, ale poszło bez
problemów - chapeau bas, chłopaki z Animal Patrol
19
stycznia - bardzo trudny emocjonalnie dzień. Odnalazła się
zagubiona miesiąc temu kotka, mój telefon był na ogłoszeniach,
pojechałam ją odebrać, wieczorem oddać właścicielce. Sprawa o
tyle niesympatyczna, że choć szukałam kotki razem z właścicielką,
zarzucono nam różne niegodziwości, jej - zaniechanie poszukiwań,
porzucenie, zrzeczenie się kotki itp. Mnie - postępowanie
niezgodne z prawem. Dowodów na te zarzuty brak. Cóż, kiedyś
mówiło się, że papier wszystko wytrzyma, teraz musi to wytrzymać
internet.
20
stycznia - Przyborowskiego, Górna chyba? Daleko ode mnie, ruina,
kociaki. Łapałam tam kiedyś, karmicielka tradycyjnie nie miała
czasu dołapać ostatniej kotki ani zawiadomić o małych kociakach.
Miały być nienakarmione, stały dwie michy pełne mokrego i suchego
żarcia, mignął mi kociak tak ok.5mcy, za duży na oswojenie, za
mały na ciachnięcie. Zresztą jak łapać obok pełnych misek?
Odpadam z tego adresu, za daleko, chętnym do pomocy podam szczegóły
i kontakty. Spotkanie z panią zainteresowana Bieluchem,
spodobał się bardzo, zdzwiona, że nie dam w ręce zeszła do
samochodu po koszyk dla kota, zadzwoniła, domofonem że za mały,
zrezygnowała. Coś nie wierzę w ten koszyk.
21
stycznia - Retknia - tymczasiki do lecznicy, Mrauczurowi dolega
uszko, Spinningowi biegunka.
22
stycznia - przy Stolarskiej mieszka na ulicy oswojona kotka,
starszy pan - prawie mój sąsiad - chce miłego zwierzaka -
więc na Stolarską, potem lecznica, jutro zawiozę do pana.
Wieczorem telefon - mały Kamyczek z parkingu umarł, straszne,
dlaczego, biegunka przeszła mu właściwie od razu, ładne jadł,
łagodny mruczał na rękach… Trzeba coś zrobić z ciałkiem -
odwiozłam do lecznicy….
23
stycznia - starszy pan z kotki rezygnuje, przypomniał sobie, że
jedzie do sanatorium może po powrocie. Za to dzwoni Jola, w piwnicy
chora kotka. Jadę, łapiemy, trochę pogryziona i podrapana jestem,
wiozę do lecznicy, zostaje w szpitaliku - dzika, potrzebny jest
ktoś do przytrzymania przy badaniu krwi, ja nie dam rady, pogryziona
ręka boli. Koleżanka wyciąga mnie do Ptaka, jakieś ciuchy trza
czasem kupić - ale chyba nie umiem w takim kombajnie.
24
stycznia - zabrać wczorajszą Joliną kotkę po badaniach, w sumie
wszystko ok oprócz ząbków, zrobione. Wieczorem goście u Wrzosi
- bardzo sympatyczni, ale nie zaiskrzyło - zeszli po kontener,
domofonem zadzwonili, że jednak nie. Trudno.
25
stycznia - Seler tydzień siedzi pod kanapą, pan bardzo prosi o
innego kota - wiozę białą kotkę ze Stolarskiej, Widzew.
Wieczorem adopcja Wrzoska i Spinninga, na szczęście bez mojego
udziału - dt radzi sobie z rozmowami adopcyjnymi.
26
stycznia - fotoaparat się zepsuł, do naprawy trzeba oddać,
naprawiacz znajomy, bo do punktu czynnego do 18tej nie mam szans
zdążyć.
27
stycznia - w pracy do 20.30, tak wyszło. Dzwoni pani z Próchnika
- klatki nie miałam kiedy odebrać, więc pani postanowiła
podziałać - złapała 5mczną podrzuconą koteczkę. Próchnika,
lecznica, dt.
28
stycznia - po pracy KDO, potem familoki przy Wróblewskiego - też
tam kiedyś łapałam, potem łapały karmicielki, ale została jedna
niełapalna. I podrostek z lata, i dwa małe. A podwórko fajne -
jedna z mieszkanek zwana czarownicą podobno dolała poprzednim
kociakom lizolu do mleka, umierały w męczarniach - tak mówią
pozostali mieszkańcy. Kotami opiekuje się m.in. jeden pan, wczoraj
mocno hmmm zawiany. Najpierw miał do mnie pretensje, że wszędzie
dzwonił, i nikt się nie zainteresował, potem o to, że
przyjechałam, bo on nie wie po co, potem jeszcze miał uwagi co do
skuteczności łapek, moich umiejętności łapanie i przekładnia do
kontenerków, a kiedy okazało się, że mimo tych wszystkich
niedostatków udało się złapać oba kociaki i podrostka -
zostałam królową złotą. Na krótko, bo popędziłam do lecznicy.
Podrostek został na sterylce, maluszki do dt na Retkinię, ja do
domu na autopilocie, bo skończyła mi się jakakolwiek percepcja…
29
stycznia - znów Justyna, wieczorem kurs do Bełchatowa, koteczka
7-8mcy z matką wyrzucone na mróz… Justyna naprawdę nie może,
ledwo chodzi. Kotki chwilowo są u jej znajomej - zakoconej
staruszki. Spotykamy się w połowie drogi (tradycyjnie), w drodze
powrotnej rozpaczliwy telefon - staruszka omyłkowo zapakowała
jedną ze swoich kotek … Zawracamy, oddaję tę omyłkową,
półtorej godziny w plecy, i za kilka dni kolejny kurs po tę
właściwą…. Lecznica, szczepienie, odrobaczenie, dom tymczasowy
- na zapłacenie za kolejną sterylkę już mnie nie stać, miesiąc
był wyjątkowo kosztowny. Szczepienia, leczenie, trzy sterylki,
kastracja, operacja czarnego, kotki z piwnicy…. Miejskie sterylki
za miesiąc, jak dobrze pójdzie.…. Pewnie pomoglibyście mi
finansowo, jak zawsze pomagacie, ale naprawdę nie miałam czasu
pisać. Zabieram z lecznicy podrostka panienkę z Wróblewskiego
- śliczna i średnio dzika, więc do kolejnego dt na oswajanie.
Dzwoni pani po koteczkę, mocno zainteresowana kotką z parkingu,
pani bardzo miła, późno już bardzo, ale… Dt jeszcze nie śpi,
finalizujemy adopcję.
[
30
stycznia - wraca z adopcji rudy Barney… Znalazł dom w grudniu
2013, po kilku miesiącach tułaczki. U chorego pana i jego
partnerki. Pan czuje się coraz gorzej, martwi się o los kota.
Rozmawiamy o tym od kilku dni, pan nie chce się z nim rozstawać,
liczy na pomoc sąsiadów, ale ma fatalne wyniki, zabierają go
w południe do szpitala… Uzgadniamy, że jak pan wróci
ze szpitala, kota odwiozę. Poranny kursik do Justynowa, lecznica,
dt. Dzwoni ktoś bardzo zainteresowany kotką z Bełchatowa, na
pewno-na pewno. umawiamy się na tel wieczorem, i normalka
- ja dzwonię, on nie odbiera. Był sympatyczny ktoś dla niej, do
dziecka, odmówiłam, bo ten zainteresowany… Ciągle się tak daję
wpuszczać, rezerwuję kota…. Praca, potem w końcu sprzątanie w
chacie - przerwane, bo w perspektywie kolejna adopcja,
ślicznego ale dzikuskowatego Efer Tabby. Fajni ludzie, Efer syczy, i
co z tego? Usypia na rękach chłopaka, gadamy ze dwie godziny, kot
śpi. W końcu jedzie na próbę. Kciuki potrzebne.
31
stycznia rano - siedzę i piszę tę „spowiedź”, pisanie nie
sprawie mi trudności, ale to czas… Zdjęcia trzeba wybrać,
obrobić, wkleić - to też czas. I już wiem, ze dziś nie
skończę - wczoraj w pracy nie zamknęłam tematu, muszę to
zrobić dziś do obiadu - rodzinna impreza.
Jeśli
ktoś ciekawy, niech policzy ilość ”kocich” kursów - do
lecznicy, do dt - zawieźć, pofocić, czasem podać leki. Ilość
wizyt w lecznicy, szczepień, sterylek / kastracji. Orientacyjny
koszt tej „zabawy”, czas, który zajmuje. Ja wolę się nie
denerwować.
Dobrze,
że luty ma trochę mniej dni….
15
lutego - dopiero teraz mam czas skończyć… Efer Tabby wrócił z
adopcji, aparatu nie dało się naprawić, walnęła płyta główna,
pan od Barneya nadal w szpitalu, Mrauczur, cała trójka z
Wróblewskiego i koteczka z Bełchatowa - w domach
stałych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz