wtorek, 16 lutego 2016

Fundacja - luksus i wygoda

Coś mam ostatnio doła, nadwrażliwa jestem pewnie, może przemęczona, no i  wyżalić się muszę. Na piśmie, łopatologicznie i publicznie - może to komuś da do myślenia. A może posypią się na mnie gromy - trudno, nie pierwsze i nie ostatnie.
Wszyscy funkcjonujemy w takiej rzeczywistości, jaką mamy, w takich ramach prawnych, jakie są, z takimi możliwościami finansowymi, jakie mamy. Nie na Animal Planet.
Nawet nie w Warszawie, gdzie poszczególne urzędy dzielnicowe wspomagają karmicieli, gdzie finansowane jest leczenie kotów wolnożyjących, i gdzie ogólnie jest lepiej i bogaciej - stolica… I chyba świadomość ludzi większa. Choć też nie różowo.
A u nas? W zasadzie tylko sterylki miejskie, w niewystarczającej ilości. Leczenie wolnożyjących? Takie zwyczajne, nie powypadkowe. Trochę w schronisku. Straż Miejska? Od czerwca ubiegłego roku lepiej, bo jest Animal Patrol, szkoda, że tylko jeden samochód na całe miasto, a jak było wcześniej - ci, co dzwonili o pomoc wiedzą, tu nie napiszę, bo mnie do sądu podadzą. Animal Patrol przyjedzie i zabierze zwierzaka, ale najpierw go trzeba złapać - widzicie karmicielkę, często starszą panią chodzącą o kulach i łapiącą dzikiego chorego kota?
Fundacje to w świadomości ogółu potężne i bogate organizacje, z workami pieniędzy i stadami pracowników.
A realnie istniejące znane mi zwierzęce? To małe grupki szaleńców-wolontariuszy walczących z wiatrakami, czyli ogromnymi potrzebami. W skrajnych przypadkach ograniczających do minimum życie prywatne i towarzyskie, bo brak czasu, ograniczających do minimum potrzeby - bo każdy wydatek przeliczają na sterylki, mieszkających z kilkunastoma kotami - wiecie, ile to kuwet do sprzątnięcia, żwirku i  karmy do przyniesienia, wizyt u weterynarza? Zaznaczam, nie mówię tu o  kolekcjonerach kotów, te stadka u wolontariuszy to koty do adopcji.
A co w zamian?
Czasem słowo podziękowania od karmicieli, którym udało się pomóc, np. zabrać chorego kota, zabrać kociaki. Tylko - w konsekwencji - za kilka miesięcy kolejna prośba o zabranie kociaków, bo przeważnie „nie było czasu” zadzwonić, że pojawił się w dokarmianym stadzie nowy kot. A można było go wysterylizować… Ile się o taką informacje naprosimy…..
To takie przyjemniejsze. A standard? Obelgi, straszenie policją i prokuratorem, bo przecież rzekomo płacą nam za łapanie kotów, bo bierzemy za to ciężkie pieniądze. No bo jak - robimy to za darmo? Niemożliwe!! Pomoc ze strony karmicieli? Rzadkość, norma to nakarmienie kotów na kwadrans przed planowaną łapanką. Jak myślicie, jak skutecznie się wtedy łapie?
Często pretensje, że gdzieś tam nie można się dodzwonić, że nie odbierają telefonu, że obiecali i nic - tylko dlaczego do mnie? Bo ja akurat odebrałam telefon?
Zdziwienie, że wolontariusz przyjedzie kilka razy, wyłapie większość kotów, ale zawsze zostanie jeden czy dwa - te najmądrzejsze, przeważnie kotki, które nie ufają obcym, i  musi je złapać karmiciel - inaczej cała akcja nie ma sensu, za moment stado znów urośnie do kilkunastu sztuk…
Uwaga ad. karmiciele - niestety mamy do czynienia z tymi najbardziej bezradnymi, roszczeniowymi itp. I na nich narzekamy. Są też inni - odpowiedzialni, samodzielni, znamy ich, szanujemy i podziwiamy, współpracujemy z nimi - tyle że oni są samodzielni, potrzebują tylko pożyczyć klatkę łapkę czy pobytową, czasem rady, czasem pomocy w ogłoszeniach. Więc o nich rzadko piszemy….
No i komentarze - jesteś wolontariuszem, MUSISZ, masz OBOWIĄZEK. Zdziwienie, że nie masz pracowników do łapania. Zdziwienie, że masz w domu stado kotów i nie chcesz kolejnego - w końcu ktoś dzwoniący o pomoc ma już jednego kota, drugiego wziąć nie może, Ty masz 10, 20 - kolejny nie zrobi różnicy. Naprawdę nie zrobi?
I brak zrozumienia, że USTAWOWY OBOWIĄZEK ma gmina i jej organa - Straż Miejska, schronisko. W schronisku powiedzieli, że nie mają miejsca - i to jest zrozumiałe. W fundacji MUSI się znaleźć. W fundacji, czyli w większości przypadków w  prywatnym mieszkaniu wolontariusza, na jego utrzymaniu. Z pomocą finansową na leczenie.
No to może przykładami z krótkim wstępem - pracuję w zasadzie na 1,5 etatu. Mam swoje koty - stare, chore. Mam rodzinę i przyjaciół - chcieliby mnie czasem zobaczyć niekoniecznie padającą ze zmęczenia. Kotów-tymczasów do siebie nie biorę, bo moje staruszki źle to znoszą, za to mam kilka zaprzyjaźnionych osób, które koty na tymczas ode mnie wezmą. Wygodne - pewnie tak, kiedy koty zdrowe. Wtedy tylko zdjęcia do ogłoszeń latam zrobić. Jeśli chore - latam robić kroplówki, wożę do weta, przeważnie prawie w nocy, bo pracę kończę średnio ok.19tej.
Gdzieś jeszcze muszę upchnąć rozmowy adopcyjne, czasem podtrzymywanie na duchu domów tymczasowych, rozmowy towarzyskie. Przeważnie mam czas gadać wtedy kiedy prowadzę samochód. Mam słuchawkę, ale rozmowa za kierownicą i tak odciąga uwagę.
Dlaczego się nie wycofam? Bo chyba zbyt wiele ludzi jakoś liczy na moją pomoc.
A na poparcie żalów - mój „program” ze stycznia - pewnie nie wszystko, bo nie pamiętam…


4 stycznia - lecznica przy Pojezierskiej - persik z chorymi oczyma + mała Dunka + mała Tupta, wszystko w miarę blisko. Kursik po dt, „zbiórka” kotów, lecznica. Potem rozwiezienie po dt.

5 stycznia - Miauczur do lecznicy, tym razem kurs Bałuty Retkinia i z powrotem,
[
6 stycznia - chory czarny kot zgarnięty przez karmicielkę i p.Łucję - złapać w piwnicy, siedzi zamknięty w komórce, ale do kontenerka trzeba wepchnąć, zabrać do całodobowej lecznicy, pisałam o nim - kurs Bałuty - rejon Makro – Bałuty, chwila w kolejce pod gabinetem,


   








7 stycznia - starsza pani z Wrześnieńskiej prosi o pomoc dla błąkającej się oswojonej kotki z kociakiem - kurs na Wrześnieńską, maluszka wziął na chwile synek sąsiadów, kociak siedzi pod szafą… Zgrzyt zębami, odsuwanie, łapanie. Potem do lecznicy, na Retkinię do domu tymczasowego. I na Bałuty do domu własnego.


8 stycznia - tylko zabrać czarnego z lecznicy i ulokować w domu tymczasowym, w  sumie wszystko w miarę blisko,
9, 10 stycznia - weekend, mogę zająć się rodziną, odgruzować mieszkanie, trochę odespać zaległości z tygodnia,
11 stycznia - ktoś chce podarować kocyki, ręczniki itp dla kotów, Złotno, jadę, bo niestety tylko ja z naszej grupki mam samochód,
12, 13 stycznia - trzeba te kocyki rozwieźć do domów tymczasowych i karmicieli. Mniej czasu zużyję rozwożąc, niż jeśli będę odbierać sami, więc…

[
14 stycznia - dzień urlopu, bo nie wywrabiam. Wiozę na płatną sterylkę Tuptę, Dunkę i  Wrzosię, po południu odbieram odwożę do dt. Miejskich sterylek niet. O Justynie z  Bełchatowa pisałam wielokrotnie, więc wszystko wiecie. Biorę urlop, jadę po Bielucha, w drodze powrotnej pod Pabianicami łapie mnie rozpaczliwy telefon - na parkingu przy Próchnika głodują koty, dwa bardzo chore, pomocy… Bieluch ma dość podróży, awanturuje się, trudno, jadę do domu po karmę (Bałuty), proszę, by na wszelki wypadek nie karmić kotów na Próchnika, przyjeżdżam, widzę odjeżdżający samochód Straży Miejskiej - nie zabrali, bo nie złapane. Koty chore są dwa, z jednego się leje żółta biegunka, drugi półysy, tyle, że nakarmione, bo przyszła jakaś pani, postawiła miseczkę, a karmicielka nie oponowała. Zostawiam łapkę, jadę z Bieluchem do lecznicy - w lecznicy kolejny telefon, złapał się ten biegunkowy. Bielucha zostawiam, ciachnąć go trzeba. Dochodzi 16ta, trudno, może się przebiję - w rezultacie kurs lecznica Tesco - Próchnika i z powrotem zajął mi trzy godziny, do lecznicy z trudem zdążyłam na 19tą - akurat była awaria świateł w mieście. Kamyczek z parkingu - test na pp, negatywny, leki, trochę kroplówki. Potem już tylko Bielucha i Kamyczka zawieść do domów tymczasowych
15 stycznia - wieczorem wizyty adopcyjne - Dunka jedzie do domu zaprzyjaźnionego z wetem, Tupta odwożę wraz z nowymi opiekunami - fajni ludzie bez samochodu, a zimno. Dt Kamyczka - leki, kroplówka.
16 stycznia - foty Bielucha, leki dla Kamyczka - w dwóch różnych dt.


17 stycznia - adopcja kota Selera - starszy pan, pierwszy kot, Widzew. Pół dnia. Wieczór - odebrać łapkę z Teofilowa, bo nie mogę się doprosić zwrotu. Kamyczek - leki.
18 stycznia - luzik. Znaczy koci, bo ciągle w biegu. Pani z Próchnika złapała tę półysą kotkę, prosi, bym zawiadomiła Straż Miejską, by ją zabrano na leczenie - nauczona doświadczeniem nastawiam się na długie rozmowy, szczególnie, że kotka siedzi w  MOJEJ łapce i trzeba ją przełożyć, ale poszło bez problemów - chapeau bas, chłopaki z Animal Patrol
19 stycznia - bardzo trudny emocjonalnie dzień. Odnalazła się zagubiona miesiąc temu kotka, mój telefon był na ogłoszeniach, pojechałam ją odebrać, wieczorem oddać właścicielce. Sprawa o tyle niesympatyczna, że choć szukałam kotki razem z właścicielką, zarzucono nam różne niegodziwości, jej - zaniechanie poszukiwań, porzucenie, zrzeczenie się kotki itp. Mnie - postępowanie niezgodne z prawem. Dowodów na te zarzuty brak. Cóż, kiedyś mówiło się, że papier wszystko wytrzyma, teraz musi to wytrzymać internet.
20 stycznia - Przyborowskiego, Górna chyba? Daleko ode mnie, ruina, kociaki. Łapałam tam kiedyś, karmicielka tradycyjnie nie miała czasu dołapać ostatniej kotki ani zawiadomić o małych kociakach. Miały być nienakarmione, stały dwie michy pełne mokrego i suchego żarcia, mignął mi kociak tak ok.5mcy, za duży na oswojenie, za mały na ciachnięcie. Zresztą jak łapać obok pełnych misek? Odpadam z tego adresu, za daleko, chętnym do pomocy podam szczegóły i  kontakty. Spotkanie z panią zainteresowana Bieluchem, spodobał się bardzo, zdzwiona, że nie dam w ręce zeszła do samochodu po koszyk dla kota, zadzwoniła, domofonem że za mały, zrezygnowała. Coś nie wierzę w ten koszyk.



21 stycznia - Retknia - tymczasiki do lecznicy, Mrauczurowi dolega uszko, Spinningowi biegunka.


22 stycznia - przy Stolarskiej mieszka na ulicy oswojona kotka, starszy pan - prawie mój sąsiad - chce miłego zwierzaka - więc na Stolarską, potem lecznica, jutro zawiozę do pana. Wieczorem telefon - mały Kamyczek z parkingu umarł, straszne, dlaczego, biegunka przeszła mu właściwie od razu, ładne jadł, łagodny mruczał na rękach… Trzeba coś zrobić z ciałkiem - odwiozłam do lecznicy….
23 stycznia - starszy pan z kotki rezygnuje, przypomniał sobie, że jedzie do sanatorium może po powrocie. Za to dzwoni Jola, w piwnicy chora kotka. Jadę, łapiemy, trochę pogryziona i podrapana jestem, wiozę do lecznicy, zostaje w szpitaliku - dzika, potrzebny jest ktoś do przytrzymania przy badaniu krwi, ja nie dam rady, pogryziona ręka boli. Koleżanka wyciąga mnie do Ptaka, jakieś ciuchy trza czasem kupić - ale chyba nie umiem w takim kombajnie.
24 stycznia - zabrać wczorajszą Joliną kotkę po badaniach, w sumie wszystko ok oprócz ząbków, zrobione. Wieczorem goście u Wrzosi - bardzo sympatyczni, ale nie zaiskrzyło - zeszli po kontener, domofonem zadzwonili, że jednak nie. Trudno.
25 stycznia - Seler tydzień siedzi pod kanapą, pan bardzo prosi o innego kota - wiozę białą kotkę ze Stolarskiej, Widzew. Wieczorem adopcja Wrzoska i Spinninga, na szczęście bez mojego udziału - dt radzi sobie z rozmowami adopcyjnymi.
26 stycznia - fotoaparat się zepsuł, do naprawy trzeba oddać, naprawiacz znajomy, bo do punktu czynnego do 18tej nie mam szans zdążyć.


27 stycznia - w pracy do 20.30, tak wyszło. Dzwoni pani z Próchnika - klatki nie miałam kiedy odebrać, więc pani postanowiła podziałać - złapała 5mczną podrzuconą koteczkę. Próchnika, lecznica, dt.


28 stycznia - po pracy KDO, potem familoki przy Wróblewskiego - też tam kiedyś łapałam, potem łapały karmicielki, ale została jedna niełapalna. I podrostek z lata, i dwa małe. A podwórko fajne - jedna z mieszkanek zwana czarownicą podobno dolała poprzednim kociakom lizolu do mleka, umierały w męczarniach - tak mówią pozostali mieszkańcy. Kotami opiekuje się m.in. jeden pan, wczoraj mocno hmmm zawiany. Najpierw miał do mnie pretensje, że wszędzie dzwonił, i nikt się nie zainteresował, potem o to, że przyjechałam, bo on nie wie po co, potem jeszcze miał uwagi co do skuteczności łapek, moich umiejętności łapanie i przekładnia do kontenerków, a kiedy okazało się, że mimo tych wszystkich niedostatków udało się złapać oba kociaki i podrostka - zostałam królową złotą. Na krótko, bo popędziłam do lecznicy. Podrostek został na sterylce, maluszki do dt na Retkinię, ja do domu na autopilocie, bo skończyła mi się jakakolwiek percepcja…


29 stycznia - znów Justyna, wieczorem kurs do Bełchatowa, koteczka 7-8mcy z matką wyrzucone na mróz… Justyna naprawdę nie może, ledwo chodzi. Kotki chwilowo są u jej znajomej - zakoconej staruszki. Spotykamy się w połowie drogi (tradycyjnie), w drodze powrotnej rozpaczliwy telefon - staruszka omyłkowo zapakowała jedną ze swoich kotek … Zawracamy, oddaję tę omyłkową, półtorej godziny w plecy, i za kilka dni kolejny kurs po tę właściwą…. Lecznica, szczepienie, odrobaczenie, dom tymczasowy - na zapłacenie za kolejną sterylkę już mnie nie stać, miesiąc był wyjątkowo kosztowny. Szczepienia, leczenie, trzy sterylki, kastracja, operacja czarnego, kotki z piwnicy…. Miejskie sterylki za miesiąc, jak dobrze pójdzie.…. Pewnie pomoglibyście mi finansowo, jak zawsze pomagacie, ale naprawdę nie miałam czasu pisać. Zabieram z lecznicy podrostka panienkę z Wróblewskiego - śliczna i średnio dzika, więc do kolejnego dt na oswajanie. Dzwoni pani po koteczkę, mocno zainteresowana kotką z parkingu, pani bardzo miła, późno już bardzo, ale… Dt jeszcze nie śpi, finalizujemy adopcję.

[
30 stycznia - wraca z adopcji rudy Barney… Znalazł dom w grudniu 2013, po kilku miesiącach tułaczki. U chorego pana i jego partnerki. Pan czuje się coraz gorzej, martwi się o los kota. Rozmawiamy o tym od kilku dni, pan nie chce się z nim rozstawać, liczy na pomoc sąsiadów, ale ma fatalne wyniki, zabierają go w  południe do szpitala… Uzgadniamy, że jak pan wróci ze szpitala, kota odwiozę. Poranny kursik do Justynowa, lecznica, dt. Dzwoni ktoś bardzo zainteresowany kotką z Bełchatowa, na pewno-na pewno. umawiamy się na tel wieczorem, i  normalka - ja dzwonię, on nie odbiera. Był sympatyczny ktoś dla niej, do dziecka, odmówiłam, bo ten zainteresowany… Ciągle się tak daję wpuszczać, rezerwuję kota…. Praca, potem w końcu sprzątanie w chacie - przerwane, bo w  perspektywie kolejna adopcja, ślicznego ale dzikuskowatego Efer Tabby. Fajni ludzie, Efer syczy, i co z tego? Usypia na rękach chłopaka, gadamy ze dwie godziny, kot śpi. W końcu jedzie na próbę. Kciuki potrzebne.
31 stycznia rano - siedzę i piszę tę „spowiedź”, pisanie nie sprawie mi trudności, ale to czas… Zdjęcia trzeba wybrać, obrobić, wkleić - to też czas. I już wiem, ze dziś nie skończę - wczoraj w pracy nie zamknęłam tematu, muszę to zrobić dziś do obiadu - rodzinna impreza.
Jeśli ktoś ciekawy, niech policzy ilość ”kocich” kursów - do lecznicy, do dt - zawieźć, pofocić, czasem podać leki. Ilość wizyt w lecznicy, szczepień, sterylek / kastracji. Orientacyjny koszt tej „zabawy”, czas, który zajmuje. Ja wolę się nie denerwować.
Dobrze, że luty ma trochę mniej dni….
15 lutego - dopiero teraz mam czas skończyć… Efer Tabby wrócił z adopcji, aparatu nie dało się naprawić, walnęła płyta główna, pan od Barneya nadal w szpitalu, Mrauczur, cała trójka z Wróblewskiego i koteczka z Bełchatowa - w  domach stałych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz