piątek, 6 czerwca 2014

Uratowany charcik

opowiada ansk
Justynę już znacie z moich opowiadań.
Mieszka jakieś 50km od Łodzi, ma działkę na Kielecczyźnie w zapadłej wsi. Takie zapadło-wiejskie stosunki pewnie znacie  -  lepiej się nie wychylać, bo nie wiadomo co kogo może urazić i jak będzie chciał odreagować „plamę na honorze”. Wiejski stosunek do zwierząt „darmozjadów”  -  kotów i psów  -  też jest znany….
Więc próbuje Justyna ratować stamtąd co się da. Trudno idzie, zrozumienia dla sterylizacji czy kastracji brak, bo ciągle potrzebne są nowe zwierzęta  -  stare, a właściwie nie stare a poprzednie, są usuwane / likwidowane, bo albo nie łowią tyle myszy, ile powinny, albo nie szczekają wystarczająco głośno, albo sikają tam gdzie nie powinny, albo ganiają za kurami, itp., itd., itp. Możliwości Justyna ma naprawdę niewielkie, staramy się jej pomagać zabierając te zwierzaki do Łodzi. Są różne,  małe kociaki (np. Iggy i Pusha),  dorosłe koty, które ktoś wyrzucił…. Albo znalezione w lesie  -  stamtąd pochodziła koteczka z urwanym ogonkiem, zapakowana w reklamówkę i przykryta gałęziami. No i po ostatnim weekendzie dostałam od Justyny rozpaczliwy telefon  -  przeczytaj maila, nie mam siły gadać… 
Przeczytałam. Wskutek tego dostaliście Państwo moje błaganie o pomoc dla charcika. Dla porządku zacytuję:
Dostałam od koleżanki takiego maila  -  znam ją i miejsce, o którym pisze, wiem, że nie przesadza.... Może ktoś ma miejsce na takiego stworka? Dom stały albo tymczasowy?
"Wysyłam Ci zdjęcia psa, o którym Ci ostatnio mówiłam. Nie wiem ile mam czasu, ale pewnie nie za dużo. Potem pies dostanie w łeb... w ciągu tego tygodnia w taki sposób pozbyli się małego psiaka, którego ktoś im podrzucił na podwórko. Małe kociaki zresztą też załatwili... Reks jest w typie (chyba) charta węgierskiego, chociaż tak naprawdę to nie znam się na tym. Jest młody (3-4 lata) i przyjaźnie nastawiony. Od szczeniaka był zamykany w oborze z krowami, teraz traktuje krowy jak swoje stado. Nikt z nim nie pracował, przybiega na gwizdnięcie lub wołanie po imieniu, ale to chyba wszystko co umie. Nie potrafi chodzić na smyczy, trzeba go nauczyć jak się powinien zachowywać, nie jest też wykastrowany. Jestem pewna, że nigdy nie był odrobaczany ani szczepiony. Może przy okazji kocich kontaktów, uda się trafić na psoluba.
P.S. Psa muszą się pozbyć bo nie szczeka (albo za mało szczeka)."Skutek - maila do Państwa wysłałam we wtorek (2014.06.03) rano - deklarując, że możemy psiaka przywieźć do Łodzi w weekend, bo tak nam czas (praca) pozwoli. Ale dzięki Waszej pomocy charcik od wczorajszego (środa) wieczora jest już w domu tymczasowym. Odzew i pomoc zaskoczyły mnie - kto nie był w stanie zadeklarować jakiejś pomocy, rozsyłał maile dalej - kilka z nich zatoczyło koło i wróciło do mnie.

Staraliśmy się skorzystać z wszystkich rad, wykorzystać wszelkie kontakty nasze i podawane przez Was, odpowiedzieć na wszystkie maile i telefony.
Mieliśmy propozycje awaryjne z kilu domów tymczasowych - znamy je, wiemy, z jakimi problemami się borykają, ile mają zwierzaków. I jesteśmy im bardzo wdzięczni za deklarację pomocy. Ale charty to specyficzna rasa, dlatego Justyna po wielu rozmowach telefonicznych zdecydowała się skorzystać z pomocy znającej te psy Dominiki - na Jej stronie
będą dalsze informacje o uratowanym charciku.

A ja , oprócz ogromnych, naprawdę ogromnych podziękowań dla wszystkich, którzy przejęli się dolą tego psiaka, zacytuję wczorajsze wieczorne i dzisiejsze maila Justyny - jako ilustrację akcji zabierania pieska:

Środa 18.09
Dostałam sześć poważnych i konkretnych oferty pomocy. Było jeszcze sporo innych telefonów, ale tylko z pytaniami lub poradami, ostatnich w ogóle nie kojarzę, mylą mi się, bo było ich sporo, a ja już nie wiedziałam jak się nazywam. Jeden z tych ostatnich to kobieta dzwoniła o małego kota (kotkę) - ma zadzwonić wieczorem, bo byłam akurat w trasie. Masz na oku jakąś małą kotkę? To daj info.
I jeszcze jeden z tych telefonów, których numeru nie jestem pewna, to kobieta z okolic Końskich z dużym 5000m2 ogrodzonym terenem, która szuka psa na podwórko (ma starą suczkę), pies miałby kojec i budę, ale ganiałby swobodnie po posesji, chciałaby by był gabarytowo słuszny aby odstraszał nieproszonych gości wyglądem, ale tak naprawdę przyjazny. Zastanawiała się, czy chart nie przeskoczy 2 metrowego ogrodzenia, więc poprosiłam by się zastanowiła i za kilka dni zadzwoniła. Chart się nie nadaje, wymaga leczenia, zresztą nawet wyglądem nikogo nie wystraszy, ale pewnie trafi się jakaś inna bieda w potrzebie i będzie jej można zaproponować. Kobieta w porządku.
A teraz najważniejsze:

Charcik jest już bezpieczny. Jest trochę poraniony ale antybiotyki powinny załatwić sprawę. Ma dużą ranę na szyi po wrzynającym się sznurku. Pierwszy raz jechał samochodem, obłęd. Szalał na początku. Rano uprzedziłam, że przyjadę, pies czekał przywiązany. Odjechałam, bo się spieszyłam, ale kilka km dalej był postój, pies zamienił sznurek na szelki i odzyskał swoją dumę. Wcale się nie szarpał na smyczy, czym byłam zdziwiona, był wyraźnie zaciekawiony światem, który widzi, pospacerował, obsikał co nieco i do samochodu nie wszedł wprawdzie sam, ale już nie było tego szaleństwa, co za pierwszym razem. Przy pożegnaniu powiedziałam mu, że to jego pierwszy dzień nowego, lepszego życia i mam wielką nadzieję, że tak będzie.
Jedna z osób deklarujących realną pomoc dała dziś znać, że dt w Piotrkowie już jest zajęty, bo kilka dni temu przyjęli tam charciczkę z interwencji, ale jest charci dt w Katowicach - psiak po zaopatrzeniu weterynaryjnym i kastracji tam pojedzie, przynajmniej takie są wstępne ustalenia. Potem znajdzie się na stronie chartów i wtedy podam adres. Wiadomość już żyje własnym życiem, aż jestem zdziwiona jaki ma zasięg.
Bardzo, bardzo wszystkim dziękuję! Byłaś jednym z trzech źródeł, dzięki którym informacja o psie zatoczyła takie szerokie kręgi.
Przejrzę potem maile, teraz jestem padnięta, jak będzie coś ważnego, to Ci podeślę.

Środa 19,36
Wiadomość z ostatniej chwili:
- pies zaliczył po drodze pierwszą wizytę towarzyską - biegał radośnie po ogrodzie wraz z dwoma małymi psiakami, koty tez nie stanowiły problemu. Podjadł, popił i ruszyli w drogę do domu. Wieczorem mam obiecane dokładniejsze informacje.
Okazało się też, że zarówno ja, jak i nowa opiekunka jesteśmy dupami - żadna z nas nie pomyślała o odpchleniu stwora i teraz obie się drapiemy... Pies ma podobno tony pasażerów na skórze i odczyny po ukąszeniach. Właśnie spryskałam stado domowe i siebie też, bo do teraz swoje drapanie składałam na karb odruchów nerwowych. A nawiasem mówiąc niewiele mi brakuje do ześwirowania. Przed chwilą bardzo brzydko potraktowałam pana, który domagał się adresu właściciela psa, bo "ma ekipę i załatwią to po męsku" to tak w skrócie...
Czwartek 11.39
Niedawno miałam telefon z TOZ - zainteresowanie sprawą charta, deklaracja pomocy. Dość długo gadaliśmy, człek obyty w wiejskich klimatach, więc wiele zrozumiał i dał mi sporo dobrych rad.
Na stronie Dominiki są już nowe zdjęcia psa, adres wysłałam Ci wczoraj.

Czwartek 13.49
Zasypię Cię tymi informacjami, ale sama chciałaś...
Przed chwilą dzwoniły dwie wolontariuszki chyba z Krakowa, dom tymczasowy zaproponowały u siebie dla naszego bohatera.
No.
Zwolniłam się dziś wcześniej z roboty trochę po koleżeńsku, bo fatalnie się czuję. Położyłam się, ale nie dane mi jest odpocząć. Gdy zapadam już w półsen to budzi mnie albo telefon, albo dzwonek do drzwi... ech, życie. Wstanę chyba, zbiorę się w sobie i zabiorę się za klasówki….

Tyle Justyna,
Właśnie - no.
Gdyby nie Państwa zaangażowanie i pomoc, pewnie nie udałoby się. Nie znam bezpośrednio nikogo zajmującego się tą rasą, dość specyficzną. Pies prawie 150km od nas, niby nie tak daleko, ale jednak. Teoretycznie - sprawa bez szans. Nie mamy miejsca, gdzie można by go przetrzymać, może boks w lecznicy, ale to nie rozwiązanie, bo potrzebni znawcy razy. To w końcu duży pies myśliwski.
A jednak. Pies jest w domu tymczasowym - już jest, nie czekał do weekendu. W fachowych rękach.
A mnie lecą łzy - radość, wdzięczność, wiara w to, że są ludzie tacy jak Wy. I odreagowanie kilkudziesięciu godzin napięcia.
Jeszcze raz dziękuję,. 

O charciku jeszcze:
 Piatek 23.58
Nasz bohater stracił jajka, przy okazji zrobiono porządek z uszami. Świerzbowca nie ma, są natomiast rany wewnątrz wynikające z drapania się -  pchły. Dlatego go te uszy tak bolą. Po podaniu narkozy wylazł z psiaka tasiemiec, nie wiem czy cały, czy kawałek. Jak pies dojdzie do siebie, to zacznie się eksmisja lokatorów wewnętrznych.
Stracił przy okazji jeden ząb. Z jednej strony ma białe, zdrowe zęby ale z drugiej strony zęby są zniszczone, połamane (?)  -  nie wiem czy dobrze usłyszałam, w każdym razie różnica jest znaczna. Lekarze ocenili że jest to skutek jakiegoś urazu, być może w dzieciństwie. Nie sądzę, że b. właściciel go bił, przynajmniej ja tego nie zauważyłam, chociaż w sumie to nie wiem co o tym sądzić; pies boi się wyciągniętej ręki, kuli się wtedy i chowa za opiekuna..., być może jest jakieś inne wytłumaczenie.  Kawaler oczywiście zauroczył weterynarzy, do każdego się przymilał, oczywiście zwiedził gabinet bez najmniejszego lęku, wszystko musiał obwąchać i nie przestawał przy tym machać ogonem. DT jest zdania, że charcik nadaje się do adopcji już teraz, jego rany szybko sie zagoją, zmiany skórne też się cofną, bo pchły już poszły precz, więc jeśli któryś z dzisiejszych, potencjalnych DS zdecyduje się przed środą, to psiak nie pojedzie do Katowic, tylko od razu do swojego nowego domu. Oby tak się stało. Odetchnę wtedy i zejdzie może ze mnie cały ten stres.

Niedziela 23.38 - od Justyny:
Wróciliśmy pół godziny temu. Wyszłam z wanny, powinnam się zająć klasówkami, bo mnie jutro chłopcy zjedzą, ale muszę odreagować. Buras, bezdomny kocur który od ubiegłego roku bardzo się chce wprowadzić do naszej chałupy (ten, co przyprowadził małe Iggy i Pushę), jest w kiepskiej kondycji. Muszę złapać, wyleczyć i wykastrować. No i ta podrzucona malutka sunia...na pewno jakiś skurwiel wyrzucił ją z auta, bo koczuje pod naszą działką i co przejeżdża samochód, to malutka podnosi się z nadzieja i patrzy...Dziś przejeżdżając, zwolniłam, sunia zaczęła z nadzieją biec w kierunku auta...
Ona tam podobno jest od poniedziałku. Psina bardzo się boi, nie pozwala do siebie podejść. Postawiłam jej dwie miseczki przy lesie i solidnie nakarmiłam. Wczoraj jadła, jadła i piła, odchodziła odpocząć w krzaki i za chwilę wracała. Zostawiłam pięć puszek i poprosiłam małego od sąsiadów, by dawał jej codziennie jedną i pilnował czy ma wodę, mam nadzieję, że będzie to robił.
Dziś zostawiłam bramę szeroko otwartą i psiunka weszła na podwórko. Zamknęłam szybko bramę, pomyślałam, że gdyby udało się ją zatrzymać na podwórku, to miałaby chociaż schronienie, gdyby padało i ochronę przed wałęsającymi się psami, no i dostęp do wody. Niestety nie udało się. Znalazłam pszczeli rój na drzewie i pojechałam szukać jakiegoś pszczelarza. No i tej facet, gdy któryś raz poszedł do swojego auta, nie zamknął furtki, psiak uciekł.
Teraz siedzę i myślę jak to wszystko poukładać. I za co…. Mam koty do wycięcia, jednego do leczenia no i tę sunię i muszę to wszystko załatwić do końca czerwca.
A z sunią to jutro będę starała się dodzwonić do piotrkowskiego TOZ-u, chociaż jestem prawie pewna że mnie oleją. W Opocznie jest schronisko, ale okoliczni ludzie zarzucili ich podobno psami, podrzucają zwierzaki i wypuszczają pod schronem i wiem, że już nie przyjmują żadnych zwierząt. W przyszły weekend zabiorę aparat i może uda mi się cyknąć jej jakieś zdjęcia, no i będę się starała, by weszła na podwórko. Gdyby mi się to udało, to w kolejny weekend będę kombinowała by zrobić jej jakiś prowizoryczny wybieg, tak by ograniczyć jej możliwość ucieczki, bo teren wprawdzie ogrodzony ale i tak jest zbyt duży na jakiekolwiek łapanki. Gdyby mi to wyszło, to w następnej kolejności będą ją ogłaszać, może ktoś będzie w stanie się nią zająć.
Takie plany, a co z tego wyjdzie, nie mam pojęcia.
Jestem wściekła, rozżalona i czuję że niewiele mogę. Okropne uczucie. Najbardziej się boję, że zaczną mi teraz podrzucać zwierzaki w ilościach, które mnie przytłoczą. Jeszcze gdyby tam był internet, to może jakoś bym sobie poradziła...


I na koniec: 
Wtorek 09.11 od Justyny
Dominika wstawiła nowe zdjęcia charcika  -  widziałaś? Aż mi się gęba roześmiała, jaki szczęśliwy :) Zaliczyłam wszystkie poprawki chłopakom na to konto ;) (tak dokładnie, to nie wszystkie, jednemu nie  zaliczyłam, bo mam na kartce tylko jego nazwisko i nic więcej).
Natychmiast pomyślałam też o tej podrzuconej suni  -  mam nadzieję, że młody uzupełnia jej wodę w miseczce..., Gdy rozmawiałam z sąsiadką, rozmowie przysłuchiwał się ich młody. Bardzo chciał zobaczyć zdjęcie psa w szelkach. Skopiowałam wszystkie zdjęcia, wydać na nich rany po sznurku…
Po południu, do wieczora mam wyłączony telefon  -  nasiadówka i spotkanie z kimś-podobno-ważnym. Gdyby co to będę pod telefonem najwcześniej ok. 20tej.  Gdybyś miała nowe wieści o kudłatym dziaduniu, to daj mi znać.
No i na razie koniec opowieści o charciku. Dalej  -  zapraszamy na FB.
 

4 komentarze: