czwartek, 29 maja 2014

Żabole - ciąg dalszy i happy end :-)

opowiada Ania
Justynę z Bełchatowa już znacie trochę z moich opowiadań.
No więc Justyna kilka dni temu zadzwoniła, że po osiedlu lata długowłosy oswojony kot, że sfilcowane futro odpada mu od boków pozostawiając rany - odparzenia na skórze, że znalazła mu dom, ale taki, że kota wypuścili - bo on tak czekał przy drzwiach i chciał na wolność... I że oczywiście Justynie o tym nie powiedzieli, po prostu zdziwiła się widząc go znów na osiedlu…
Łap, mówię, zabiorę, gdzieś w Łodzi upchnę, poszukamy domu. Wczoraj (środa 2014.05.28) sms - boję się zadzwonić, ale pod krzakami są kociaki, matki nie widziałam od niedzieli, nie mogę ich wziąć… Wiem, że nie może, że powinna szybko pozbyć się tych kotów, które ma w domu, a ma własne plus dwa tymczasy - Szampańskiego Leona i Jesienną Myszę. Pogoda prześliczna, leje, zimno, maluszki na ziemi…. Zgarniaj, mówię, wieczorem Ty na pół drogi, ja na pół drogi - zabiorę. Gdzieś koło 16tej sms, że maluszki ma, mają max 4 tygodnie, że jeden strasznie się drze, jeden zimny prawie się nie rusza, trzeci średni. Nakarmiła mlekiem Nan z żółtkiem - nic lepszego nie było.
A ja dzwonie i sms-uję po okolicy szukając im miejsca - też wziąć nie mogę, zresztą pracując tak jak pracuję nie jestem w stanie karmić odpowiednio często. Wszędzie zapchane, ciągle mamy ubiegłoroczne letnie wtedy kociaki, teraz „mało atrakcyjne” roczniaki, ludzie pracują, więc z karmieniem bieda… Ale znajduje się dobra dusza - czasu trochę ma, ale z kasą cieniutko…
19.00 - ruszamy nach Bełchatów. Dorotka z kontenerkiem, w kontenerku mięciutkie kocyki i poduszeczki, gorący termoforek starannie pozawijany, by nie stygł. Wiemy, że Justyna maluszki rozgrzewała, nie możemy pozwolić, by znów zmarzły. Jedzie się dobrze, miejsce spotkań mamy ustalone, dojeżdżamy prawie jednocześnie. Szybciutko przepakowujemy maluszki, i z powrotem - po drodze lecznica.
Nawet nie ma kiedy spytać, jak Justyna trafiła na te bidy, dziś już wiem, ale napiszę później - zaciekawieni może zajrzycie?
W lecznicy maluszki zostały obejrzane, osłuchane, zaantybiotykowane - ten najspokojniejszy dlatego spokojny, że ledwo dycha przez zatkany nosek. Antybiotyk na wynoś, kropelki do nosków.
Przedstawiamy Żabole:


Czarno-biała dziewczyna - w najlepszej formie, najaktywniejsza i najgłośniejsza.
Biało-bury chłopczyk - cichutki i zagilany, może być z nim problem, najbardziej się wychłodził, Justyna z wielkim trudem go nakarmiła, nie chciał jeść, nie ruszał się.


Prawie biały chłopiec - najmniejszy z rodzeństwa, ale ruchliwy, waleczny i ciekawy świata - w lecznicy nie udało siego pstryknąć, próbował uciekać z kontenera. Kolejne zdjęcie - to dowód, że Justyna maluszki nakarmiła, ale nie założyła śliniaczków - myślę, że Dorotka malce dopucuje.
Nie było convalescence instant, kupiłyśmy mleczko dla kociąt w proszku - i szybko do domów. Pewnie Dorotka zaczęła od karmienia dzieciaków - w lecznicy były tak głodne, że ssały kocyki, swoje futerka, nasze palce.
I najmniej przyjemny element - fakturka z lecznicy….. 107zł…. Badanie, leki, mleczko… Bez fakturki - paliwo na 100km, trasa Bełchatów-Łódź i z powrotem, chusteczki do masowania kocich tyłeczków - nie załatwiają się same..
Jeśli ktoś może i pomoże - to prosimy bardzo i bardzo będziemy wdzięczni - na Żabole na konto FFA Łódź 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040
Tyle od mnie - czekam na ciąg dalszy w relacji Dorotki.

A tak to się zaczęło: 

 Justyna zrobiła porządki w szafach i nie tylko, ustawiając zbędne rzeczy obok śmietnika zamieniła kilka słów ze zbieraczami. Mignął jakiś kot, zbieracze wspomnieli, że przy jednym z „ich” śmietników chyba coś piszczy, może też koty. Justyna pomaszerowała, zobaczyła pod krzakiem trzy Żabole i kotkę. Nakarmiła, przeprowadziła wywiad  -  kotka urodziła na nieczynnej budowie, budowa jednak ruszyła i rodzinka przeniosła się pod krzak. Justyna wyposażyła rodzinkę w prowizoryczną budkę, codziennie nadkładała nieco drogi i dokarmiała kotkę. Do momentu, kiedy przez kilka kolejnych dni nie zniknęło jedzonko, a maluszki zaczęły bardzo głośno płakać. Malutka dziewczynka Rechotka wydostała się z gniazda i próbowała biec do Justyny….. A dalej już wiecie.  
Mam wiadomości i zdjęcia od Dorotki. Wiadomość
„Nasze Żabole maja się świetnie. Ropuszek, Żabcio i Rechotka maja rosnący apetyt, są coraz bardziej ruchliwe i ciekawskie. Trzeba je często myć i masować brzuszki, trudno je utrzymać w nienagannej czystości. Śpią na termoforze i ciumkają kocyk. Coraz częściej bawią się ze sobą. Oprócz lekkiej ropki w oczkach nie widać śladów przeziębienia. Zakraplam im maleńkie noski i dziś podjadę do lecznicy na podanie antybiotyku i kontrolę.
Żabolki są bezkonkurencyjnie urocze. To prawdziwa radość się nimi opiekować.”


Tyle Dorotka. Na więcej jej czasu nie wystarczyło. No bo tak  -  zaczyna się od krzyku  -  jeść, jeść!!!
Potem trzeba napełnić trzy brzuszki, a to trochę trwa. Najpierw Żabcio, potem Rechotka, potem Ropuszek. Potem trzy brzuszki wymasować, hmm hmm wiadomo po co. No i popilnować trochę, bo maluchy chcą pozwiedzać.
No i trochę umyć brudaski.
W końcu błoga cisza  -  śpią.


A za chwilę   -  da capo al. fine. I tak przez ładnych kilkanaście dni jeszcze….
A ich apetyty   -  uczucia mieszane. Mają  -  to dobrze, ale zaraz pochłoną tę puszkę mleka, trzeba będzie kolejną kupować….   

Urwało się - bo niestety inne sprawy wymagające pilnych działań zwaliły się nam na głowy. A u Żaboli zapanował spokój - wyzdrowiały, rosły, figlowały, uczyły się kocich manier.
Potem dostały książeczki zdrowia, zostały odrobaczone i zaszczepione, i na początku lipca 2014 pojechały do własnych domków.
I będą żyły długo i szczęśliwie.To ich zdjęcia jeszcze u Dorotki - z końca czerwca - Ropuszek, Rechotka i Żabcio.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz