opowiada Kebra Negast
Zaginął
w kwietniu 2012, ogłoszenie widziałam na stronie schroniska, na
osiedlu wisiały papierowe, ktoś dał mój telefon, ja z kolei
przekazałam numery karmicieli z okolicy, opiekunka
wszystkich zawiadomiła, do mnie też dzwoniła kilkakrotnie.
Ogłoszenie w schronisku pojawiło się ponownie, podobno papierowe
na osiedlu też były odnawiane. Potem ucichło, czyli albo kot się
znalazł, i wtedy mało kto informuje o „odwołaniu alarmu”, albo
zrezygnowano z poszukiwań.
W
połowie lipca zadzwoniła p.Łucja - namierzyła podobnego kota,
gadał do niej i ocierał się o nogi, głaskała,
spokojnie wzięła na ręce, ściągnęła opiekunów, rozpoznali,
ale kot wyrwał się p.Łucji i uciekł… Wg właścicielki
przestraszył się kontenera. Ok, wieczorem podjedziemy we dwie, ja
i p.Łucja, bez opiekunów, mniej emocji, może się uda
na ulicy zapakować kota w koc i spokojnie w samochodzie
przełożyć do kontenera. Udało się beż żadnego protestu ze
strony kota. Poszłyśmy do opiekunów do mieszkania. Tylko tym razem
stwierdzili, że to nie ich kot, tzn pan nie podniósł głowy znad
laptopa, a siedzenia z kanapy, a pani… ich kot miał
cały ogon, temu kawałka brakuje. I miał bardzo długie wąsy.
Rozpoznał
go chyba pies, ale nie miał nic do gadania…. Kot wielki, bury,
bardzo ciemny, wręcz dymno-podpalany, przemiły. Moim zdaniem bardzo
charakterystyczny, mimo że bury. Do porównania pani miała w
telefonie dwa czy trzy zdjęcia, z których trudno było porównać
jakieś charakterystyczne cechy z żywym Bengeem....
Zaproponowałam,
by został ma dzień - dwa, może po zachowaniu go poznają, bo
inaczej musimy odwieźć do schroniska. Nie, nie może zostać nawet
na tę próbę, ale w razie czego będą wiedzieli, gdzie
go szukać….
I
ciekawostka - kot był na podwórku kamienicy, w której mieszkali
do kwietnia. Po drugiej stronie Zgierskiej. Uciekł po przeprowadzce
przez niezabezpieczone okna albo balkon nowego mieszkania. O tym, że
się przeprowadzili - nie wiedziałam, opiekunka ten fakt we
wszystkich rozmowach pomijała. Albo nie pomyślała o powrocie
kota w stare miejsce - był kotem wychodzącym, albo
tylko udawała, że chce go znaleźć. Informacja o przeprowadzce
wypłynęła dopiero w czasie wizyty z Bengeem-nie Bengeem
w ich mieszkaniu.
Ale
potem nie było już żadnego telefonu od opiekunów, nie pojawiły
się też nowe ogłoszenia o poszukiwaniu. Pewnie jestem wredna, bo
nasunęły mi się wredne wnioski. Jakie? Ano np. takie, że kot bał
się swojego pana, a nie kontenera. I pewnie miał powody - już po
adopcji nowy domek stwierdził, że kot przeszedł uraz kręgosłupa….
I że tak naprawdę nie chcieli tego ta odzyskać…
Kot
oczywiście nie pojechał do schroniska, p.Łucja nie przeżyłaby
tego. Ulokowała go u siebie na stryszku. Cudowny, spokojny miziak.
Wielki, potężny, świadomy swojej siły i wagi - i delikatny.
No
i siedział sobie na stryszku, odwiedzany przez p.Łucję, tęskniąc
za kontaktem z człowiekiem, przymilając się w czasie
krótkich wspólnych chwil ile wlezie. Przymilał się zresztą do
każdego, kto go odwiedzał, głaskany i drapany mrużył oczy z
rozkoszy, podstawiał kolejne fragmenty kota pod głaszczącą lub
drapiącą rękę, i mruczał prawie się zachłystując.
Odrobaczyliśmy,
zaszczepiliśmy, trzeba było szukać domu.
Wiadomo,
trudno będzie znaleźć taki dom - kot piękny, przemiły, cudowny
charakter, ale kilkuletni, ubarwienie średnio atrakcyjne. Pojawiły
się ogłoszenia, a wkrótce i pytania - ale nie osób
chętnych na adopcję, a od tych, którym zginęły podobne koty -
potężne, przemiłe burasy. Z Łodzi, z Warszawy - mało
prawdopodobne, ale kot podobno lubił wsiadać do samochodów.
Właściwie byłam pewna, że to żaden z zaginionych kotów - do
tej pory mam przekonanie, że pies miał rację - ale wymienialiśmy
zdjęcia, informacje o charakterystycznych cechach i zachowaniach,
bo może jednak…
No
jednak nie.
Ale
Bengee miał wielkie szczęście - bardzo szybko, bo już we
wrześniu 2012, znalazł dom. I to jaki! Z pięknotką Dusią i dwoma
psami, no i ze świetnymi ludźmi. Ludźmi, kto którzy dzięki
umiejętności gadania z kotami odkryli wielki literacki talent
kocurka - podobno od razu na początku oświadczył, że na imię
ma Mamrotek.
Swoje
opowieści snuł w rozmowach z p.Łucją, przekazywała mi - bardzo
blade, jak się okazało, - relacje z nich. A ostatnio Mamrotek
napisał do mnie maila o swoim nowym psie - uśmiałam się,
spłakałam ze śmiechu - i zaprosiłam go na bloga, bym nie tylko
ja miała frajdę z jego opowieści.
Serdecznie
zapraszam Was do lektury - naprawdę warto.
A
na zachętę - zdjęcie, które mi szczęśliwy Mamrotek przesłał
z domu.
stąd, przez balkon nowego mieszkania na parterze Bangee uciekł w kwietniu 2012 Zgierska bardzo ruchliwa ulica z tramwajami tu został znaleziony i cały czas przebywał - w sąsiedztwie starego mieszkania w kamienicyA,
wkrótce po znalezieniu Bengee-go-Mamrotka p.Łucja dowiedziała się,
że koleżanka jego byłej właścicielki przeprowadziła się w
odwrotnymi kierunku - z „naszej” strony Zgierskiej na
drugą, i z nowego mieszkania wyrzuciła roczną rudą kotkę - w
okolicy kociej stołówki p.Łucji. Bo podrapała tapetą w nowym,
wyremontowanym mieszkaniu…. P.Łucja prosiła, by owa koleżanka
pomogła kotkę złapać - bezskutecznie.
Ale
to już temat na inne opowiadanie - w planowanym cyklu o „moich”
rudych kotach.
A
we wrześniu 2013 ex właścicielka Bengee’go dzwoniła do nas,
zainteresowana adopcją białego kota…..
| |
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń