opisała Ania
Bo
to się zwykle tak zaczyna… Czyli 2017.05.11 godz.21.28, telefon:
- Proszę
pani, czy ja mówię z panią S?
- Bo
tu jest kotka w ciąży, zamknęli jej okienko piwniczne, ona pewnie
zaraz będzie rodzić, a to okienko zamknięte, nie ma gdzie...
Nie
bardzo rozumiem - nie ma gdzie urodzić? Tzn ma urodzić? Na
szczęście nie mam czasu i siły dociekać, o tej porze padam.
Umawiam się na piątek po pracy - najpierw złapię kotkę (o ile
złapię), dopiero potem wyjaśnię, że sterylka aborcyjna, bo a nuż
pani z obrońców życia? Proszę, żeby w piątek nie karmiła.
Jest
piątek 2017.05.12, godz.16.10, jestem na miejscu, jest kot -
czarna, grubawa - przy domku na ogrodzonym terenie, chyba ta.
Potężnie zasmarkana, z daleka widać.
Jest
i pani. Miła, kulturalna, wdzięczna za pomoc, ta kotka taka biedna,
taka chora, zasmarkana. Próbowali ją łapać rękami, ale
podrapała, pogryzła… Nie pytam kto, dobrze, że chociaż
próbowali.
Nastawiamy
klatkę przy dziurze w płocie - tam kotka jest karmiona.
Pani
woła, kotka podchodzi do dziury, od strony bloku biegnie coś
czarne.
- Ojej
- mówi pani - ona się tego kota boi, ona się nie złapie, ten
kot się złapie…
- Złapie
się ten kot, zabierzemy, potem będziemy ją łapać - uspakajam.
Jak
na zawołanie - kot wchodzi, zamyka, nakrywamy kocykiem, niosę do
samochodu, przeganiam do kontenerka - grzecznie przechodzi. Już
nie czuje się na siłach przekładać w otwartym terenie, nie ten
refleks… Wracam z klatką, stawiamy, kotka wchodzi.
Jest
16.48. Pani zachwycona, wdzięczna, dziękuje, próbuje mi zapłacić…
Dwa
koty, wstępnie zarezerwowane jedno miejsce właśnie odpadło - do
lecznicy przywieziono większą niespodziewajkę, w kolejnej lecznicy
wzdychają, ale przyjmą.
Kotka
ciężarna w klatce od razu dostaje zastrzyk, zaspaną wyciągamy do
fotki, to drugie do boksu - na oko też kotka, drobna, szczupła.
Oba zasmarkane, oba na mój koszt dostaną antybiotyk o przedłużonym
działaniu - convenię, kilkadziesiąt zeta na kota…. Zaboli….
Trudno… Może trzeba było wziąć te pieniądze od pani?
Wracam,
po drodze telefon z lecznicy - drugie to kocurek, młodziutki,
niespełna roczny, do odebrania w niedzielę. Kotka też młodziutka
- w jego wieku, pewnie rodzeństwo.
Nieco
oprzytomniawszy po emocjach - łapanki, nawet takie łatwe i
szybkie, potem szukanie miejsca w lecznicy, jazda z wystraszonymi i
często śmierdzącymi kotami - trochę mnie nerwów kosztują -
dzwonię do wdzięcznej pani.
- Dzień
dobrym to drugie to kocurek, zaraz wróci, zawiadomię, oba bardzo
młode.
- Ta
kotka to się tu pod blokiem urodziła, we wrześniu. Ale kocurek?
- Może
brat z tego samego miotu?
- Niemożliwe
- mówi pani.
- A
co z tą kotką-matką? Ją też wartoby wysterylizować.
- Ale
ona ma już nowe kociaki!
- Jak
to nowe? Czemu pani nie zadzwoniła wcześniej, że w ciąży?
- A
skąd miałam wiedzieć, że dzwonić?
- A
skąd pani TERAZ wiedziała? Ma pani mój telefon od prawie 10ciu
lat. Przecież to nie ma sensu, jedną łapać i sterylizować, a
druga rodzi… ….
- Proszę
panią, ja mam 62 lata, ja sobie nie pozwolę! Ja te koty kilkanaście
lat karmię! Żebym wiedziała, że tak pani będzie ze mną
rozmawiać, wcale nie dzwoniłabym!
I
trzask słuchawki….
W
niedzielę odwoziłam kocurka, informacyjnie zadzwoniłam,
przypomniałam o tej kotce z kociakami. Usłyszałam suche
„dziękuję”. Obdzwoniłam okoliczne karmicielki, bez rezultatu,
nic nie wiedzą.
We
wtorek pora była odebrać kotkę - pojechałam do lecznicy,
zabrałam, dzwonię do karmicielki:
- Jak
to, pani chce ją wypuścić? Bez uzgodnienie ze mną?
- Mówiłam
pani, że we wtorek odwiozę.
- Mogła
pani wcześniej zadzwonić! Jak tak można! Gdzie ona teraz jest?
- W
kontenerku w samochodzie, mówiłam, że właśnie jedziemy na
Bracką..
- Zabraniam
pani jej wypuszczać! Niech ją pani przetrzyma jeszcze tydzień!
- Gdzie?
W kontenerku w samochodzie? Mówiłam pani, że kotka wraca we
wtorek, że nie mam gdzie jej przetrzymywać.
- Pani
jest niepoważna! Pani śmie twierdzić, że pani pomaga kotom? Taka
pomoc? Ja sobie tam na panią poczekam!
No
mogłam zadzwonić wcześniej, mogłam dzwonić codziennie. Tylko,
że:
a
- generalnie nie mam czasu, rozmawiam w zasadzie tylko jadąc
samochodem,
b
- po ostatniej rozmowie na kolejną ochoty nie miałam,
c
- i w piątek, i w niedzielę mówiłam o powrocie kotki we wtorek.
Pani
w nerwach i z kontenerkiem czekała na mnie - zabiera kotkę do
domu. W pierwszym momencie chciałam jej pozwolić przepakować
kotkę, złośliwie - na pewno uciekłaby, ale zrobiło mi się żal
kota - może u tej kobiety zostanie? Przepakowałam, oddałam
kontenerek:
- A
co pani zrobiła z tym drugim kotem?.
- Odwiozłam
w niedzielę i wypuściłam tu, dzwoniłam do pani.
- Nie
przypominam sobie, nikt nie dzwonił.
Wyciągam
telefon, pokazują historię połączeń, jest - niedziela późne
popołudnie. Nieprawda, nie dzwoniłam.
Cóż,
jestem złym człowiekiem, nie mam pojęcia o kotach, nie umiem
rozmawiać z ludźmi i na dokładkę kłamię.
Tak
informacyjnie - żadnego więcej telefonu nie miałam.. Czyli
gdzieś w okolicy Spornej - Boya Żeleńskiego lata kotka z
kociakami…. I pewnie ktoś z Was będzie miał za chwilę telefon
o pomoc.
Bywa?
Bywa…
Ale
bywa i inaczej - też kontakt wieloletni, rozpoczęty w grudniu
2010.
Też
telefon - od lekarza specjalisty wysokiej klasy, kontakt od
znajomej lekarki - też specjalistki:
- Hmmm
dzień dobry pani, kotka się nam przybłąkała do ogrodu, okociła,
mamy kociaki na werandzie, nie bardzo wiemy hmmm co robić.
Pan
doktor trafił na szczyt zapchania u nas, więc:
- Kociaki
połapać, wsadzić do dużej króliczej klatki, ew przeleczyć,
oswoić, odpchlić, odrobaczyć, zaszczepić, znaleźć im domy,
kotkę złapać w klatkę-łapkę, wysterylizować, ew przeleczyć,
jeśli dzika - postawić budkę, regularnie karmić, jeśli
oswojona - szukać domu. Klatki mamy, możemy pożyczyć, ew pomoc
przy łapaniu, niestety innych możliwości nie mamy.
- Hmmm
- powiedział Pan Doktor - dziękuję bardzo.
Myślałam,
że to koniec kontaktu, ale już dawno wiem, że wszystkich kotów
nie uratujemy, że nasze możliwości gdzieś się kończą…
Dodatkowo na telefony „kotka się okociła” mam bardzo długie
zęby, w końcu wiadomo, skąd się biorą małe kotki, dlaczego nie
szuka się pomocy wcześniej, kiedy problem jest z jedną kotką /
kotem, z jedną łapanką i kasą na jeden zabieg, a
dopiero wtedy, kiedy problem kilkakrotnie urośnie?
Po
kilku dniach telefon:
- Hmmm,
dzień dobry pani, czy te klatki aktualne? Bo z sąsiadami jednego
malucha złapaliśmy, zostanie u sąsiadów, ale reszty nie możemy
złapać rękami.
Jasne,
że klatki i pomoc merytoryczna aktualne.
Potrzebne
były tylko klatki.
O
tych kociakach i kotce wiem, że rodzinkę wyłapano, malce
wyadoptowano, mamę wysterylizowano i sobie żyła w ogrodzie Pana
Doktora.
A
Pan Doktor? Regularnie dzwoni po klatkę-łapkę - bo a to na
działce coś nowego się pokazało, a to u sąsiadów coś się
kręci. Z tego co wiem kastracyjno-sterylkowo i edukacyjnie
zaopatrzone jest i łódzkie miniosiedle Pana Doktora, i działki
podłódzkie - w ramach informacyjno-pomocowej akcji sąsiedzkiej.
Gdzieś tam po drodze był jakiś przybłąkany psiak do adopcji.
Właśnie
w ostatni weekend złapany został nowy działkowy kocur, klatka już
trafiła do p.Krystyny - w jej piwnicy pojawiła się nowa
trikolorka, na razie wygląda na dziką - oby. P.Krystyna to też
osoba, której chce się pomagać - czasem wystarczy podtrzymanie
na duchu, czasem obietnica, że w razie czego coś tam na dt weźmiemy
- i p.Krystyna działa.
[
Bywa
i tak?
Bywa.
Na
szczęście - inaczej już dawno zrezygnowałabym….
A
wracając do tematu złapanych obsmarkanych czarnuszków - jeśli
ktoś chciałby pomóc w zapłaceniu za ten długotrwały antybiotyk
dla nich - to poproszę - konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040
Fundacja For Animals Oddział Łódź 40-384 Katowice, 11 Listopada 4
- czarnuszki z Brackiej.
Właśnie dowiedziałam się, że owa karmicielka szuka miejsca dla 7miu (!!!) kociaków... Smutno...
OdpowiedzUsuń