środa, 28 grudnia 2016

Kot świąteczny

22 grudnia, późne popołudnie, a właściwie wczesny wieczór. Z pracy biegiem do domu, bo umówiona adopcja - wizyta przedadopcyjna za nami, tylko formalności i przekazanie kota, potem do przyjaciół do kotki nerkowej - od początku listopada co dwa dni daję jej kroplówki. Dlaczego ja, a nie opiekunowie - w innym opowiadanku.
W międzyczasie - między adopcją a kroplówkami - do lecznicy na Złotno - kawał drogi - po koteczkę p sterylce. No.
Chwila rozmowy, podpisujemy umowę - telefon od p.Łucji. P.Łucję wszyscy znacie - z tym, że teraz wiek, zdrowie i bardzo poważne problemy rodzinne nie pozwalają jej na „kocią” aktywność - ale i tak coś robi, po odrobince.
Więc telefon - ktoś dzwonił, że na krawężniku leży kot, nie da się dotknąć, potrzebuje pomocy. Kto - nie wiemy, Gdzie - gdzieś blisko…. Dzwonię na podany numer - zajęte. Na biegu umowa, pakujemy kota, łapię jeden kontener na małą posterylkową, drugi na krawężnikowego - jadę. Tak czy owak po nią jechać muszę, ciągle dzwonię, zajęte, coraz cięższy szlag mnie trafia…,
W końcu udało się - kot leży na rogu Tokarskiej i Łagiewnickiej, państwo przykryli go kocem, są obok, samochód na światłach awaryjnych.
Dojeżdżam, kota nie widzę, tylko koc, obok pudło - przyniósł ktoś z apteki, chciał pomóc. Ale kot warczy, bali się zapakować.
Podstawiam kontener, kłąb z kocem wpycham do środka, kłąb warczy, koc jakoś wyciągam, kot zostaje w kontenerku. Lecę dalej - do napiętego programu dochodzi mi lecznica dla tego kota - jakieś badania, krew, na pewno rtg - bo leży nie bez przyczyny…
Jadę wisząc na telefonie. Małżeństwo, które znalazło kota, to karmiciele z Rynku Bałuckiego, kilka lat temu pomagaliśmy im w sterylkach, jakieś zabrałam do adopcji, zapisali numer p.Łucji. A TEN kot - bardzo powoli i chwiejnie zszedł z chodnika na pasy prosto pod ich samochód, zatrzymali się, zablokowali trochę ruch, chcieli do wziąć na ręce - ale warczał, jakoś tam zgonili z jezdni, doszedł do krawężnika, położył się… Nie znają go - nie przychodził na ich stołówkę. U nich były trzy czarne, są dwa - jednemu znaleźli dom. Mają budki, dnie spędzają w sklepie, czasem na noc też nic chcą wychodzić.


Złotno - pakujemy małą, lekarka próbuje obejrzeć nowego, kot warczy, więc go nie wyciągamy z kontenerka - nie ma rtg, niewiele się dowiemy, nie podobają nam się jego oczy - faktycznie, prawie nie reagują na światło….
Jadę do całodobowej Sowy, spieszę się do tej kroplówkowanej, więc telefonicznie ustalam, że kota zostawię, zbadają go beze mnie, potem dalsze decyzje. Lekarka zostaje dla niego po dyżurze - dziękuję bardzo.
Dobrze po 22giej docieram do domu.
Z Sowy telefon - prawie bezzębny, bardzo odwodniony, bardzo wyziębiony - leży pod ciepłą kroplówką na poduszce elektrycznej. Wykastrowany - bez naciętego uszka. Musieli go lekko spremedykować do badania, bo agresywny. Z trudem udało się pobrać krew, wyniki za kilka godzin. Rtg - dwa zdjęcia, złamań nie stwierdzono, w środku kota też nic, zapalenia np. płuc nie widać. Na wszelki wypadek antybiotyk - długodziałająca convenia - bo jak mu agresja nie przejdzie, to nie dam rady podawać mu czegoś codziennie. Po kroplówce mogę go odebrać.
Około północy zabrałam jeszcze drzemiącego, ułożyłam obok siebie na poduszce, okryłam kocykiem, usnęliśmy.
Rano - kot śpi tam, gdzie wczoraj. Niech śpi - wymarznięty, pewnie ciepło go „rozebrało”, pewnie odrabia ten czas, kiedy musiał spać czujnie jak zając. Przeleciałam, kuwety, nakarmiłam stado, sobą się zajęłam - kot śpi.
Śniadanko do łóżka - miska pod nos. Otworzył oczy - i nic więcej. No dobra, kroplówka była w nocy, teraz trzeba normalnie jeść. Posadziłam kota. Kot się przewraca. Posadziłam drugi raz - to samo. Spróbowałam postawić na cztery łapki - leci. Paraliż? Przecież CHODZIŁ! Na tę jezdnię WYSZEDŁ!!

W panice dzwonię do lecznicy, jest jeszcze lekarka z nocy - ponownie sprawdza rtg, nic tam nie widać, zwyrodnienie kręgosłupa owszem, ale nie aż takie na paraliż! Radzi poczekać, w sumie i tak nic więcej na razie nie da się zrobić.
No to czekam, w międzyczasie próbuję kota nakarmić ręcznie, glutki puszki wypluwa, mnie próbuje ugryźć, Strzykawa, convalescence, mumijka z kota - poszło. Kot zaczął machać ogonem - trochę się uspokoiłam, nadal nie wstał, nadal bezwładny - ale skoro ogon się rusza, to może i kot się ruszy? Po pracy zastałam go drzemiącego na środku pokoju - czyli zszedł z łóżka, doszedł aż tam. Czyli nie sparaliżowany - ufff. Dałam jeść - nie. Znów convalescence, tym razem z większymi oporami. I kroplówka w kark. Nie lubi mnie ten kot…
Wieczorem kolejna kroplówka, i mięcho - zainteresował się, zjadł. Widziałam, że szedł do kuwety i siknął, nic więcej - ale jeśli kilka dni nie jadł, to w sumie normalne. Mięsko niestety wróciło - strzykawa, convalescence.
Na noc znów na poduszkę - i już wiem. Kot na pewno z domu, na pewno oblały - bolą boczki, kuleje na przednią łapkę, dotykać trzeba ostrożnie, najlepiej gładzić pod bródką i po czubku główki, Panicznie boi się ręki na karku, nagłego dotknięcia - nie ucieka, bo nie widzi i nie słyszy, wystraszony reaguje agresją. Nie lubi noszenia na rękach, a raczej boi się tego. Położony obok człowieka przytula główkę, stara się dotknąć łapką - głaskać go trzeba bardzo delikatnie - buczy, przy nagłym ruchu próbuje gryźć.. Biedny, obolaly, zdezorientowany stary kot…


W Wigilię późnym wieczorem w końcu „uszczęśliwił” mnie kupskiem - strzelającą obrzydliwą rzadzizną, niekoniecznie trafiając do kuwety…. Nifuroksazyd. I od tego momentu aż do dziś tak leci - nifuroksazyd, convalescence, kroplówka. Bo sam jeść nadal nie chce. Kupsko chyba się zagęściło, kolejnej rzadzizny nie znalazłam.
Jeśli stracił wzrok i słuch - może stracił także węch? Tak jak moja Pusiunia? Może stracił je wskutek jakiegoś urazu głowy, wylewu, może to się cofnie? Bo na tym convie długo nie pociągnę - torebka prawie dyszkę, a jedna na dzień już nie wystarcza.
Nie wiem, co z nim dalej - na razie jeszcze kilka dni na kroplówkowo-strzykawkowej diecie. Z nadzieją, że zacznie sam jeść. Jeśli zacznie - po Nowym Roku powtórne badanie krwi. Jeśli nie zacznie….. Lepiej, żeby jednak zaczął.
Na razie rachunek z lecznicy 177,50zł, plus jeszcze nie zafakturowana wczorajsza butla z glukozą, plus skonsumowane 6 saszetek conva. Wieczorem kupię kolejne.


Jeśli możecie pomóc wigilijnemu dziadkowi - to poproszę - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź 40-384 Katowice, 11 Listopada 4.

A adopcja? Piękny czarny lękliwy Alain Lefevre - w nowym domu Kokos - po dwóch dniach mruczy i je za dwóch - u mnie bał się podchodzić do miski. Nie chowa się w kąty i chyba polubiła go piękna kocia koleżanka - więc pewnie to udana adopcja i szczęśliwy (teraz) kot - dziękuję domowi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz