22
grudnia, późne popołudnie, a właściwie wczesny wieczór. Z pracy
biegiem do domu, bo umówiona adopcja - wizyta przedadopcyjna za
nami, tylko formalności i przekazanie kota, potem do przyjaciół
do kotki nerkowej - od początku listopada co dwa dni daję jej
kroplówki. Dlaczego ja, a nie opiekunowie - w innym opowiadanku.
W
międzyczasie - między adopcją a kroplówkami - do lecznicy na
Złotno - kawał drogi - po koteczkę p sterylce. No.
Chwila
rozmowy, podpisujemy umowę - telefon od p.Łucji. P.Łucję
wszyscy znacie - z tym, że teraz wiek, zdrowie i bardzo poważne
problemy rodzinne nie pozwalają jej na „kocią” aktywność -
ale i tak coś robi, po odrobince.
Więc
telefon - ktoś dzwonił, że na krawężniku leży kot, nie da się
dotknąć, potrzebuje pomocy. Kto - nie wiemy, Gdzie - gdzieś
blisko…. Dzwonię na podany numer - zajęte. Na biegu umowa,
pakujemy kota, łapię jeden kontener na małą posterylkową, drugi
na krawężnikowego - jadę. Tak czy owak po nią jechać muszę,
ciągle dzwonię, zajęte, coraz cięższy szlag mnie trafia…,
W
końcu udało się - kot leży na rogu Tokarskiej i Łagiewnickiej,
państwo przykryli go kocem, są obok, samochód na światłach
awaryjnych.
Dojeżdżam,
kota nie widzę, tylko koc, obok pudło - przyniósł ktoś z
apteki, chciał pomóc. Ale kot warczy, bali się zapakować.
Podstawiam
kontener, kłąb z kocem wpycham do środka, kłąb warczy, koc jakoś
wyciągam, kot zostaje w kontenerku. Lecę dalej - do napiętego
programu dochodzi mi lecznica dla tego kota - jakieś badania,
krew, na pewno rtg - bo leży nie bez przyczyny…
Jadę
wisząc na telefonie. Małżeństwo, które znalazło kota, to
karmiciele z Rynku Bałuckiego, kilka lat temu pomagaliśmy im w
sterylkach, jakieś zabrałam do adopcji, zapisali numer p.Łucji. A
TEN kot - bardzo powoli i chwiejnie zszedł z chodnika na pasy
prosto pod ich samochód, zatrzymali się, zablokowali trochę ruch,
chcieli do wziąć na ręce - ale warczał, jakoś tam zgonili z
jezdni, doszedł do krawężnika, położył się… Nie znają go -
nie przychodził na ich stołówkę. U nich były trzy czarne, są
dwa - jednemu znaleźli dom. Mają budki, dnie spędzają w
sklepie, czasem na noc też nic chcą wychodzić.
Złotno
- pakujemy małą, lekarka próbuje obejrzeć nowego, kot warczy,
więc go nie wyciągamy z kontenerka - nie ma rtg, niewiele się
dowiemy, nie podobają nam się jego oczy - faktycznie, prawie nie
reagują na światło….
Jadę
do całodobowej Sowy, spieszę się do tej kroplówkowanej, więc
telefonicznie ustalam, że kota zostawię, zbadają go beze mnie,
potem dalsze decyzje. Lekarka zostaje dla niego po dyżurze -
dziękuję bardzo.
Dobrze
po 22giej docieram do domu.
Z
Sowy telefon - prawie bezzębny, bardzo odwodniony, bardzo
wyziębiony - leży pod ciepłą kroplówką na poduszce
elektrycznej. Wykastrowany - bez naciętego uszka. Musieli go lekko
spremedykować do badania, bo agresywny. Z trudem udało się pobrać
krew, wyniki za kilka godzin. Rtg - dwa zdjęcia, złamań nie
stwierdzono, w środku kota też nic, zapalenia np. płuc nie
widać. Na wszelki wypadek antybiotyk - długodziałająca convenia
- bo jak mu agresja nie przejdzie, to nie dam rady podawać mu
czegoś codziennie. Po kroplówce mogę go odebrać.
Około
północy zabrałam jeszcze drzemiącego, ułożyłam obok siebie na
poduszce, okryłam kocykiem, usnęliśmy.
Rano
- kot śpi tam, gdzie wczoraj. Niech śpi - wymarznięty, pewnie
ciepło go „rozebrało”, pewnie odrabia ten czas, kiedy musiał
spać czujnie jak zając. Przeleciałam, kuwety, nakarmiłam stado,
sobą się zajęłam - kot śpi.
Śniadanko
do łóżka - miska pod nos. Otworzył oczy - i nic więcej. No
dobra, kroplówka była w nocy, teraz trzeba normalnie jeść.
Posadziłam kota. Kot się przewraca. Posadziłam drugi raz - to
samo. Spróbowałam postawić na cztery łapki - leci. Paraliż?
Przecież CHODZIŁ! Na tę jezdnię WYSZEDŁ!!
W
panice dzwonię do lecznicy, jest jeszcze lekarka z nocy - ponownie
sprawdza rtg, nic tam nie widać, zwyrodnienie kręgosłupa owszem,
ale nie aż takie na paraliż! Radzi poczekać, w sumie i tak nic
więcej na razie nie da się zrobić.
No
to czekam, w międzyczasie próbuję kota nakarmić ręcznie, glutki
puszki wypluwa, mnie próbuje ugryźć, Strzykawa, convalescence,
mumijka z kota - poszło. Kot zaczął machać ogonem - trochę
się uspokoiłam, nadal nie wstał, nadal bezwładny - ale skoro
ogon się rusza, to może i kot się ruszy? Po pracy zastałam go
drzemiącego na środku pokoju - czyli zszedł z łóżka, doszedł
aż tam. Czyli nie sparaliżowany - ufff. Dałam jeść - nie.
Znów convalescence, tym razem z większymi oporami. I kroplówka w
kark. Nie lubi mnie ten kot…
Wieczorem
kolejna kroplówka, i mięcho - zainteresował się, zjadł.
Widziałam, że szedł do kuwety i siknął, nic więcej - ale
jeśli kilka dni nie jadł, to w sumie normalne. Mięsko niestety
wróciło - strzykawa, convalescence.
Na
noc znów na poduszkę - i już wiem. Kot na pewno z domu, na pewno
oblały - bolą boczki, kuleje na przednią łapkę, dotykać
trzeba ostrożnie, najlepiej gładzić pod bródką i po czubku
główki, Panicznie boi się ręki na karku, nagłego dotknięcia -
nie ucieka, bo nie widzi i nie słyszy, wystraszony reaguje agresją.
Nie lubi noszenia na rękach, a raczej boi się tego. Położony obok
człowieka przytula główkę, stara się dotknąć łapką -
głaskać go trzeba bardzo delikatnie - buczy, przy nagłym ruchu
próbuje gryźć.. Biedny, obolaly, zdezorientowany stary kot…
W
Wigilię późnym wieczorem w końcu „uszczęśliwił” mnie
kupskiem - strzelającą obrzydliwą rzadzizną, niekoniecznie
trafiając do kuwety…. Nifuroksazyd. I od tego momentu aż do dziś
tak leci - nifuroksazyd, convalescence, kroplówka. Bo sam jeść
nadal nie chce. Kupsko chyba się zagęściło, kolejnej rzadzizny
nie znalazłam.
Jeśli
stracił wzrok i słuch - może stracił także węch? Tak jak moja
Pusiunia? Może stracił je wskutek jakiegoś urazu głowy, wylewu,
może to się cofnie? Bo na tym convie długo nie pociągnę -
torebka prawie dyszkę, a jedna na dzień już nie wystarcza.
Nie
wiem, co z nim dalej - na razie jeszcze kilka dni na
kroplówkowo-strzykawkowej diecie. Z nadzieją, że zacznie sam jeść.
Jeśli zacznie - po Nowym Roku powtórne badanie krwi. Jeśli nie
zacznie….. Lepiej, żeby jednak zaczął.
Na
razie rachunek z lecznicy 177,50zł, plus jeszcze nie zafakturowana
wczorajsza butla z glukozą, plus skonsumowane 6 saszetek conva.
Wieczorem kupię kolejne.
Jeśli
możecie pomóc wigilijnemu dziadkowi - to poproszę - 71 1020
2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź 40-384
Katowice, 11 Listopada 4.
A
adopcja? Piękny czarny lękliwy Alain Lefevre - w nowym domu Kokos
- po dwóch dniach mruczy i je za dwóch - u mnie bał się
podchodzić do miski. Nie chowa się w kąty i chyba polubiła go
piękna kocia koleżanka - więc pewnie to udana adopcja i
szczęśliwy (teraz) kot - dziękuję domowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz