Wspomniałam ostatnio Ani o działce.
Niebacznie użyłam stwierdzenia „nie moje koty”...
I mi się dostało.
- co to znaczy nie moje koty? -
zapytała niebezpiecznie spokojnie
No, mówię, naprawdę nie moje. Moich
już nie ma.
Bo moje, czyli Kacper i Lalka są u
mnie, Gutek nie przeżył operacji załatania przepony – coś
kiedyś pisałam, a reszta kotów, które mnie zaszczycają
przyjęciem poczęstunku ma właścicieli.
I wyliczam Ani: Szarutek i jego siostra
mieszkają w budce u Magdy wetki.
Piękna tri i jej siostra czarnulka
mieszkają na działce i są karmione przez panią Jadzię.Nachałka, kotka o paskudnym charakterze (pewnie nie bez powodu) mieszka w pobliskim domu, gdzie podobno miski zawsze są pełne...
Jedyny, który nie wiem gdzie mieszka,
choć jestem pewna, że ma dom to Porek, niegdyś Szkieletor. O nim
pisałam w ubiegłym roku... chyba...
No, najwyżej się powtórzę.
Przychodził rzadko. Piękny, wielki, z
daleka było widać, że kocur, bo łeb jak ceber. Straszliwie chudy.
Zachowywał bezpieczną odległość, gdy grzecznie czekał na michę.
Potem znikał. Czasami nie przychodził przez miesiąc – wtedy
martwiłam się, że może coś mu się stało, potem pojawiał się
znów.
W ubiegłym roku dogadałam się z Magdą wetką, że do niej
też przychodzi. Tak jak do mnie . Czasami. Dogadałyśmy się, że
ja go złapię, a ona wytnie.
Przywiozłam klatkę na działkę,
nawet niedługo stała, nastawiłam, a on wszedł jak po sznurku i
zamknął. Samo szczęście. A potem nie udało mi się go przełożyć
do transportera, na szczęście gabinet bliziutko, więc zaniosłam w
klatce.
Doktor Magda poprawiła naturę, wyciągnęła masakryczną
ilość kleszczy, oczyściła rany...
Kocurek zachowywał się przedziwnie.
Następnego dnia po zabiegu w trakcie sprzątania klatki spruł i
ukrył się w szafce z książkami. Do klatki wracał pojeść i
skorzystać z kuwety, poza tym chodził swobodnie po lecznicy nie
przejmując się innymi pacjentami. Po tygodniu postanowił opuścić
gościnne progi. I nie pokazał się długo... Martwiłyśmy się. A
potem przyszedł jakby nigdy nic.
Tyle, że to już jest inny kot. Nie
jest gruby, ale na pewno nikt go nie nazwie Szkieletorem. Jest
piękny, wielki, majestatyczny. Futerko ma czyste i puszyste. Kastracja nie zmieniła jego zachowania. Wypuszcza się ( albo jest wypuszczany) na dłuższe wędrówki, zna miejsca karmienia w okolicy, gdy mu się znudzi - albo zmarznie, czy zmoknie - zapewne wraca do domu. Odkarmia się, czyści futerko i wraca na swobodę. Tyle, że teraz nie walczy, nie głoduje, nie ma ran. Dba o siebie. Zgodnie ze statystyką przeżyje nie sześć, a być może nawet szesnaście lat.
Powoli spełnia się moje marzenie - mniej kotów, wysterylizowane, zadbane, ROZPOZNAWALNE - NASZE. Mniej ich, więc CENNE. Dzięki za ten powiew optymizmu :)
OdpowiedzUsuń