piątek, 29 stycznia 2016

Niteczka i Nitek

opowiedziała Ania
Przypomniała mi się stara historia - z wiosny 2012. Jest początek 2016, niby niedawno, ale czas tak szybko leci…. A przypomniało mi się, bo na FB odezwał się do mnie domek rudej Niteczki - Magda z Holandii.
A z Niteczką było tak:
Luty 2012 - zadzwoniła do mnie pani z bloków przy Al.Włókniarzy, że podrzucono rudego kota. Śnieg, zimno, zamknęła go w piwnicy, ale zostać tam nie może…. Panią znałam wcześniej, oczywiście przez koty - gdzieś tam w czymś pomogłam, w „nagrodę” - prośba o kolejną pomoc…

Pojechałam, zabrałam raczej nieduże, za to brudne i chude rude. Jeden plus - z  rudymi na ogół mały kłopot, jeśli nie dzikie - szybko znajdują domy.
Rude oczywiście trochę zasmarkane, zresztą i tak z każdym nowym kotem przelatuję w pierwszej kolejności przez lecznicę, niezależnie od okoliczności - zdarzyło mi się odwiedzać całodobową lecznicę w sylwestrowej kreacji, kiedy z imprezy wyrwał mnie telefon o kociaku zamarzającym przy 3-go Maja - Konstytucji czyli Kąsi, zdarzyło się w  wieczorowej kiecy, bo rozpaczliwy telefon Jolibuk odebrałam w przerwie spektaklu, i potem jechałam łapać w szpilkach, kiecę zawijając w supeł w okolicy talii… Lecznica już przywykła, chociaż wcześniej lekarze trochę dziwnie patrzyli na ten przegląd szaf - od brudnych jeansów i kurtki po zwiedzaniu piwnic, przez codzienny strój biurowy do wcześniej opisanych wyjściowych szat.


No więc rude po wizycie u weta, dziewczynka, leczenie, potem już zdrowe, szczepienie, sterylka, ogłoszenia - Niteczka - bo z Al.Włókniarzy. Zakochuje się w niej Magdalena z Holandii - Polka z Łodzi, z holenderskim mężem. Zakochuje się na amen i na zabój, przekłada planowany rodzinny letni pobyt w Polsce na majowy długi weekend, zabierze koteczkę.
Jak odmówić przy takiej determinacji? Szczególnie że ludzie bardzo sympatyczni i  odpowiedzialni, i znają koty. Niteczka poczeka na nich.
Załatwiamy chipa, paszport, szczepienie na wściekliznę - na zakaźne już jest.
Czekamy na nowych opiekunów z niepokojem - owszem, są „moje” koty za granicą, w Anglii, Szkocji, Belgii, jeden nawet w Portugalii - ale adoptowane, kiedy rodziny mieszkały w Polsce, wyjeżdżały potem razem z kotem. Nikt jeszcze nie przyjeżdżał po kota z tak daleka….
Ciut nerwowo… Bo w mailach i rozmowach telefonicznych wszystko ok, ale kontakt osobisty jednak ma ogromne znaczenie…
Informacja - ruszyli. Za dwa dni będą w Łodzi.
Jakoś wieczorem kolega zasiedział się u mnie, wyszedł po północy. Po kilku minutach dzwoni:
-  Słuchaj, ta mała ruda jest w domu? Sprawdź. Bo chyba siedzi obok mnie na trawniku.
Zdrętwiałam… Zwykle spała w widocznym miejscu - nie ma!! Zawsze się odzywała na wołanie - wołam, nic!!!
- Pilnuj, gadaj do niej, niech nie odchodzi, niech nie ucieknie, lecę z przysmakiem, może złapiemy.
Jeszcze kurs po mieszkaniu - łóżko, kanapa, parapety - nie ma. Biurko, fotel, górna półka - nie ma! Łazienka - pusto, szafy - nic!
Ludzie jadą przez pół Europy, a mnie kot ucieka… Odwołać ich nie da rady, za późno, już jadą, podobnej małej rudej nie znajdę, zresztą to nie rozwiązanie, oni jadą po tę konkretną Niteczkę, a nie po jakąś inną rudą!
Kompromitacja, tragedyja, porażka i plama na honorze - i to podwójna, bo wobec ludzi i  wobec kota, któremu znów grozi tułaczka….
Lecę przez nocne osiedle, telefonicznie ustalamy dokładne miejsce postoju kolegi i  kota, bo muszę w odpowiednim momencie zwolnić - nie spłoszyć kota. Już ich widzę, już idę powolutku, ćwierkam do Niteczki, zbliżam się prawie na czworakach, w wyciągniętej ręce przysmaczek, kotka patrzy na mnie, wącha, jestem tuż przy niej, zaczyna jeść, ostrożnie żeby nie wystraszyć głaszczę po główce, potem po karku, spinam się - mam, trzymam za kark!! Przy okazji siedzę na trawniku, bo z moją kondycją nie wytrzymałam napięcia nerwów i „mięśni”.
Wyrywa się, wali łapami - dlaczego? Tak się wystraszyła? Tylko nie puścić!! W  pośpiechu nie wzięłam nic, żeby ją zawinąć czy zapakować, ręcznika, kontenerka, ciepło jest, mam tylko cienką bluzkę i portki, przycisnąć ją do siebie? Te wierzgające łapy poharatają mi brzuch…. Nieść wierzgającą w zaciśniętej na karku dłoni i  wyciągniętej ręce? Nie wytrzymam, to jednak kilkaset metrów. Złapać inaczej? Jak? Rozluźnię chwyt, wyrwie się i ucieknie… Kolega na szczęście przytomny, wytrząsa zawartość plecaka na chodnik, pakujemy kotkę, zaciągamy sznurki, w podołek bluzki zbieram rzeczy kolegi, dobrze że ich niewiele, z szalejącym i miauczącym plecakiem pędzimy do domu.
Otwieram drzwi, szybko, żeby się kotka z tego plecaka nie wyrwała na schodach, bo drugi raz po „podróży” w plecaku nie da się złapać, wbiegamy, do pokoju, usiąść, bo nogi z emocji się trzęsą i miękną, otwieramy plecak, wynurza się ruda główka, druga identyczna patrzy na nas spod wielkiej poduchy na fotelu…..


Do domu przynieśliśmy młodego kocurka - dostał na imię Nitek. Oczywiście nikt go nie szukał.
A dalej? Niteczka pojechała do Holandii, A Nitek po standardowych zabiegach - szczepienie, odrobaczenie, kastracja - znalazł dom w Łodzi.


No i właśnie zobaczyłam na FB Niteczkę - Ninę. Bo żaden Holender słowa „Niteczka” raczej nie wymówi.
Urosła trochę, i wypiękniała.
I tyle, Tym razem bez morału.
Za to z pozdrowieniami dla Magdaleny, jej holenderskiego męża, i reszty ludzko-kociej rodzinki, z milionem głasków dla kotów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz