opowiedziała Ania
Przypomniała
mi się stara historia - z wiosny 2012. Jest początek 2016, niby
niedawno, ale czas tak szybko leci…. A przypomniało mi się, bo
na FB odezwał się do mnie domek rudej Niteczki - Magda z
Holandii.
A
z Niteczką było tak:
Luty
2012 - zadzwoniła do mnie pani z bloków przy Al.Włókniarzy, że
podrzucono rudego kota. Śnieg, zimno, zamknęła go w piwnicy, ale
zostać tam nie może…. Panią znałam wcześniej, oczywiście
przez koty - gdzieś tam w czymś pomogłam, w „nagrodę” -
prośba o kolejną pomoc…
Pojechałam,
zabrałam raczej nieduże, za to brudne i chude rude. Jeden plus -
z rudymi na ogół mały kłopot, jeśli nie dzikie -
szybko znajdują domy.
Rude
oczywiście trochę zasmarkane, zresztą i tak z każdym nowym kotem
przelatuję w pierwszej kolejności przez lecznicę, niezależnie od
okoliczności - zdarzyło mi się odwiedzać całodobową lecznicę
w sylwestrowej kreacji, kiedy z imprezy wyrwał mnie telefon o
kociaku zamarzającym przy 3-go Maja - Konstytucji czyli Kąsi,
zdarzyło się w wieczorowej kiecy, bo rozpaczliwy telefon
Jolibuk odebrałam w przerwie spektaklu, i potem jechałam łapać w
szpilkach, kiecę zawijając w supeł w okolicy talii… Lecznica już
przywykła, chociaż wcześniej lekarze trochę dziwnie patrzyli na
ten przegląd szaf - od brudnych jeansów i kurtki po zwiedzaniu
piwnic, przez codzienny strój biurowy do wcześniej opisanych
wyjściowych szat.
No
więc rude po wizycie u weta, dziewczynka, leczenie, potem już
zdrowe, szczepienie, sterylka, ogłoszenia - Niteczka - bo z
Al.Włókniarzy. Zakochuje się w niej Magdalena z Holandii - Polka
z Łodzi, z holenderskim mężem. Zakochuje się na amen i na zabój,
przekłada planowany rodzinny letni pobyt w Polsce na majowy długi
weekend, zabierze koteczkę.
Jak
odmówić przy takiej determinacji? Szczególnie że ludzie bardzo
sympatyczni i odpowiedzialni, i znają koty. Niteczka
poczeka na nich.
Załatwiamy
chipa, paszport, szczepienie na wściekliznę - na zakaźne już
jest.
Czekamy
na nowych opiekunów z niepokojem - owszem, są „moje” koty za
granicą, w Anglii, Szkocji, Belgii, jeden nawet w Portugalii - ale
adoptowane, kiedy rodziny mieszkały w Polsce, wyjeżdżały potem
razem z kotem. Nikt jeszcze nie przyjeżdżał po kota z tak daleka….
Ciut
nerwowo… Bo w mailach i rozmowach telefonicznych wszystko ok, ale
kontakt osobisty jednak ma ogromne znaczenie…
Informacja
- ruszyli. Za dwa dni będą w Łodzi.
Jakoś
wieczorem kolega zasiedział się u mnie, wyszedł po północy. Po
kilku minutach dzwoni:
- Słuchaj,
ta mała ruda jest w domu? Sprawdź. Bo chyba siedzi obok mnie na
trawniku.
Zdrętwiałam…
Zwykle spała w widocznym miejscu - nie ma!! Zawsze się odzywała
na wołanie - wołam, nic!!!
-
Pilnuj, gadaj do niej, niech nie odchodzi, niech nie ucieknie, lecę
z przysmakiem, może złapiemy.
Jeszcze
kurs po mieszkaniu - łóżko, kanapa, parapety - nie ma. Biurko,
fotel, górna półka - nie ma! Łazienka - pusto, szafy - nic!
Ludzie
jadą przez pół Europy, a mnie kot ucieka… Odwołać ich nie da
rady, za późno, już jadą, podobnej małej rudej nie znajdę,
zresztą to nie rozwiązanie, oni jadą po tę konkretną Niteczkę,
a nie po jakąś inną rudą!
Kompromitacja,
tragedyja, porażka i plama na honorze - i to podwójna, bo wobec
ludzi i wobec kota, któremu znów grozi tułaczka….
Lecę
przez nocne osiedle, telefonicznie ustalamy dokładne miejsce postoju
kolegi i kota, bo muszę w odpowiednim momencie zwolnić
- nie spłoszyć kota. Już ich widzę, już idę powolutku,
ćwierkam do Niteczki, zbliżam się prawie na czworakach,
w wyciągniętej ręce przysmaczek, kotka patrzy na mnie, wącha,
jestem tuż przy niej, zaczyna jeść, ostrożnie żeby nie
wystraszyć głaszczę po główce, potem po karku, spinam się -
mam, trzymam za kark!! Przy okazji siedzę na trawniku, bo z moją
kondycją nie wytrzymałam napięcia nerwów i „mięśni”.
Wyrywa
się, wali łapami - dlaczego? Tak się wystraszyła? Tylko nie
puścić!! W pośpiechu nie wzięłam nic, żeby ją
zawinąć czy zapakować, ręcznika, kontenerka, ciepło jest, mam
tylko cienką bluzkę i portki, przycisnąć ją do siebie? Te
wierzgające łapy poharatają mi brzuch…. Nieść wierzgającą w
zaciśniętej na karku dłoni i wyciągniętej ręce? Nie
wytrzymam, to jednak kilkaset metrów. Złapać inaczej? Jak?
Rozluźnię chwyt, wyrwie się i ucieknie… Kolega na szczęście
przytomny, wytrząsa zawartość plecaka na chodnik, pakujemy kotkę,
zaciągamy sznurki, w podołek bluzki zbieram rzeczy kolegi, dobrze
że ich niewiele, z szalejącym i miauczącym plecakiem pędzimy do
domu.
Otwieram
drzwi, szybko, żeby się kotka z tego plecaka nie wyrwała na
schodach, bo drugi raz po „podróży” w plecaku nie da się
złapać, wbiegamy, do pokoju, usiąść, bo nogi z emocji się
trzęsą i miękną, otwieramy plecak, wynurza się ruda główka,
druga identyczna patrzy na nas spod wielkiej poduchy na fotelu…..
Do
domu przynieśliśmy młodego kocurka - dostał na imię Nitek.
Oczywiście nikt go nie szukał.
A
dalej? Niteczka pojechała do Holandii, A Nitek po standardowych
zabiegach - szczepienie, odrobaczenie, kastracja - znalazł dom w
Łodzi.
No
i właśnie zobaczyłam na FB Niteczkę - Ninę. Bo żaden Holender
słowa „Niteczka” raczej nie wymówi.
Urosła
trochę, i wypiękniała.
I
tyle, Tym razem bez morału.
Za
to z pozdrowieniami dla Magdaleny, jej holenderskiego męża, i
reszty ludzko-kociej rodzinki, z milionem głasków dla kotów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz