opowiedziała Ania
Wczoraj
(6 stycznia 2016) miałam mieć dzień lenia. Takiego kompletnego,
cały dzień w piżamie, zero aktywności oprócz tej absolutne
niezbędnej do przeżycia, mojego i kotów.
Prawie
mi się udało - do jakiejś 17tej było spokojnie, tylko jakieś
telefony o kocięta, jak zwykle po lekkim odpytaniu o jakiego kota
chodzi przekazywałam „w ręce” odpowiedniego domu tymczasowego,
jednego maluszka - Kabaczka z dt na Retkini - udało się
wyadoptować.
No
a o 17tej zadzwoniła p.Łucja. Kilka dni temu zamknęły w piwnicy
czarnego kota, bo mrozy. Piwnica oczywiście przystosowana do kocich
potrzeb. I pewnie nie dzwoniłyby, gdyby nie to, że kot ma biegunkę.
Nifuroksazyd je, biegunkę ma dalej. Trzeba go pokazać lekarzowi, a
ani p.Łucja, ani p.Ania nie złapią go w piwnicy i nie wsadzą do
kontenerka… Tradycyjnie p.Łucja - dalej zawiezie go do
lecznicy, przywiezie itp., tylko do tego kontenerka wsadzić…
Przypominam - p.Łucja drobniutka, szczuplutka, lat 75 już
skoczyła jakiś czas temu, ale ciągle nie chce nikomu „zawracać
głowy”.
Trochę
głupio łapałam tego kota, ale chyba inaczej się nie dało. Bo
najpierw go szukałam z zakamarkach piwnicy, jak wypatrzyłam -
prysnął mi na regał, więc niewiele myśląc złapałam za ogon.
Regał tak 1,80m, bez stołka po kota nie sięgnę, a stołka
w piwnicy nie ma. Jest za to piękne lustro… No więc kot na
regale, ja trzymam go za ogon prawie stojąc na palcach, kontenerek
na podłodze, niedaleko, ale nie sięgnę. P.Łucja po drugiej
stronie drzwi, trzyma je, by się nie otworzyły, ale jak będzie
chciała wejść, kot może prysnąć na korytarz, i d…a, więc
może lepiej nie.
Wyciągając
się maksymalnie - ręka na kocim ogonie, noga do kontenerka -
jakoś zdołałam kontenerek przysunąć, ustawić pionowo, otworzyć.
Teraz
kot - nie wiem czy dziki, a pogryzień mam już szczerze dość.
Żadnego ręcznika czy grubszej ściery w pobliżu nie ma…. Więc w
miarę ostrożnie ciągnę kota za ogon, ściągnęłam trochę,
sięgam do tylnej łapy, ciągnę dalej. Trzymam już mocno tę łapę,
sięgam do karku, złapałam, trzymam, puszczam łapę, capię za
skórę na tyłku, trzymam w miarę bezpiecznie dla mnie.
Pcham
do kontenera, nie mieści się… żeby mnie nie chapnął… żeby
nie uciekł…
Jakoś
się udało - głównie dzięki temu, że kot dość spokojny,
pewnie oswojony - ale to wolałam dokładniej sprawdzić później.
Lecznica
- na szczęście mała kolejka.
Dostaję
ręcznik, wetka bierze grube rękawice, mają doświadczenie z
dzikuskami (i ze mną). Wolę ręcznik, w rękawiczkach nie umiem
nawet zmywać… Wkładam rękę osłoniętą ręcznikiem do
kontenera, kot syczy, nie atakuje, wciska się w tylną ściankę.
Ostrożnie łapię za kark, ciągnę, kot zapiera się ile sił, ale
bez agresji. Już wyciągnięty - nie dziki, wystraszony bardzo,
pozwala ze sobą zrobić wszystko….
Biedak
- p.Łucja i p.Ania dokarmiają go od późnej jesieni…. Pewnie
jak zwykle - zamiast kastracji - ulica….
Kocur
młody, 1,5-2lata, niewykastrowany, oswojony. W brzuszku guz - może
być kamień kałowy, ale guz bliżej śródbrzusza, na jelicie
cienkim, więc raczej niekoniecznie ten kamień. Guzy na jelitach nie
rokują dobrze - często to białaczka… Kot zostaje - rano
będzie rtg / usg zależnie od potrzeb, i dalsze decyzje zależnie od
diagnozy.
Dziś
(7 stycznie 2016) telefoniczna nerwówka - gorąca linia z
lecznicą. Guz jest, niewiadomego pochodzenia. Na jelicie cienkim -
może być białaczka. Czyli robimy test, potem myślimy.
Oby
był negatywny - bo zupełnie nie mamy gdzie ulokować kota z
białaczką… W naszych małych zakoconych mieszkaniach nie ma jak
go izolować, świadomie sprowadzenie białaczkowca do rezydentów i
tymczasów to szaleństwo…. Leczenie białaczki - raz próbowałam,
nie udało się, kosztowało mnie to bardzo dużo emocji, kot był w
stadzie, bo brałam go ze schroniska z negatywnym wynikiem, nie
spodziewałam się takiego zagrożenia…
Test
negatywny - otwieramy.
Guz
to węzły chłonne poprzyrastane do jelita cienkiego, światło
jelita znacznie zmniejszone. Takie zamieszanie, że uporządkować
tego nie da się. Usunąć kawałka jelita nie można, trzeba by
wyciąć połowę, kot nie przeżyje. Biegunka pewnie przez te
małodrożne jelita… W tym pozrastanym zamieszaniu jest też
trzustka - prawdopodobnie zaczęło się od zapalenia trzustki,
rozlały się soki trzustkowej i poszło….
Czyli
lekarz odkleja i wycina tyle, ile może, plus oczywiście kastracja.
Zabieramy kota do dt (ciekawe gdzie, jeszcze nie wymyśliłam)i
obserwujemy.
To
jego zdjęcie rtg - nie znam się, nie będę się mądrzyć -
ten guz to chyba podłużny jednobarwny twór biegnący pod kątem 45
stopni w stosunku do kręgosłupa, widoczny na obu zdjęciach, raczej
wielki placek… Jeśli to on, to naprawdę duży….
Kot
na razie zostaje w lecznicy - dziś pooperacyjna głodówka, w
piątek jeszcze obserwacja jak i czy je i jak i czy się wypróżnia.
I dalsze decyzje - czy już dt, czy jeszcze szpitalik.
A
w perspektywie mamy szukanie domu dla kotki z maluszkiem, zgarnęła
je w te mrozy z ulicy rencistka, która sama nie bardzo ma co jeść…
Kociakiem się nie martwię, zaszczepimy, odrobaczymy, i szybko
znajdzie dom, gorzej z kotką - wiecie sami, jak jest z adopcją
dorosłych kotów….
Jeszcze
nie wiem, jakie będą koszty leczenia kocurka - na razie rtg,
kastracja, operacja i nie wiadomo ile dni w szpitaliku. Potem pewnie
karma dietetyczna….
Więc
- konto FFA Łódź 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, z dopiskiem
Czarny.
A ja nawet nie wiedziałam, że był Dzień Lenia...
OdpowiedzUsuńbo to miał być MÓJ OSOBISTY dzień lenia...
OdpowiedzUsuńKocurka pożegnałam 2016.03.02 - rozwinął sie FIP, nie miał szans... Ciągle myślę, że mógł długo i szczęśliwie żyć, gdyby ktoś nie wyrzucił go z domu - może już chorego…
OdpowiedzUsuń