napisała Ania
Miało być krótko, trzy krótkie historyjki, niestety - jak zwykle nie udało się…
Miało być krótko, trzy krótkie historyjki, niestety - jak zwykle nie udało się…
Więc
będzie oddzielna część druga.
Przy
ul.Kasprzaka, za Makro, jest długa, sięgająca Al.Włókniarzy,
pusta działka. Są tam koty - karmi je p.Teresa i
p.Helenka. Znamy się kilka lat, pomagałam tam łapać i sterylizować, stamtąd był długowłosy czarno-biały Borysek. Jakiś rok temu panie poznały się z „naszą” forumową Wiesiaczek i działają wspólnie. Czyli - teren powinien być „czysty” - znaczy wszystko ma być wysterylizowane, nie mają prawa tam pojawiać się kociaki.
p.Helenka. Znamy się kilka lat, pomagałam tam łapać i sterylizować, stamtąd był długowłosy czarno-biały Borysek. Jakiś rok temu panie poznały się z „naszą” forumową Wiesiaczek i działają wspólnie. Czyli - teren powinien być „czysty” - znaczy wszystko ma być wysterylizowane, nie mają prawa tam pojawiać się kociaki.
Więc
chyba rozumiecie moją irytacje, kiedy dostałam wiadomość, że na
tej działce p.Ela, karmicielka z Radogoszcza, jadąc do pracy na
nocną zmianę, widziała siedem (!!!) kociąt. Miejscowe raczej nie,
choć, jak pisałam w części 1 optymizmu, różnie to bywa, a jeśli
podrzucone - to co zrobić z taką ilością kociąt?? W każdym
razie - tragedia…
Po
kilku głębokich oddechach zadzwoniłam do p.Teresy - nie ma
żadnych kociąt, wszystko posterylizowane. No to jeszcze raz dzwonię
do p.Eli, uściślić miejsce - miejsce się zgadza. Więc jeszcze
raz do p.Teresy - i słyszę, że są kociaki, ale po drugiej
stronie Al.Włókniarzy, na stacji gazowej, przy jakiejś nastawni.
A koty na działce owszem, widać wieczorem z ulicy, i z autobusu,
przychodzi na posiłek czasem nawet 13, wszystkie czarne albo
pingwiny. Umawiamy się na wieczór, wezmę p.Elę i jej sąsiadkę,
p.Anię, też kociarę - może przejdziemy się na tę nastawnię?
Przyjeżdżamy,
koty są. Na razie dwa. Idziemy w głąb działki - kolejny pod
drzewem, kolejne przy budce pod murem, dwa następne szaleją w
trawie.
P.Ela
i p.Ania wyciągają poczęstunek - kot podchodzą do misek, nie
boją się, ale trzymają dystans. Błyszczące oczy i futerka,
czyściutkie białe pończoszki, niektóre koty wyraźnie okrąglutkie
- widać, że w dobrej formie i pod dobrą opieką.
Zastanawiają
mnie te młode - ciachnięte czy nie? Dzwonię do p.Teresy, nie
odbiera, dzwonię do Wiesiaczka - oczywiście, że wysterylizowane,
jeszcze wiosna, jak mogę ją w ogóle posądzać o to, że kotów
nie sterylizuje!! Teraz (ona i p.Teresa) zaprzyjaźniają się z
opiekunami kotów ze stacji gazowej i nastawni, jedna już
wysterylizowały, bo dała się złapać rękami, na łapanie
następnych są umówione.
Przychodzą
p.Teresa i p.Helena, p.Teresy w letnim wcieleniu prawie nie poznałam,
witamy się, wyjaśniam powód „nalotu” - trochę śmiechu, bo
zabawnie, trochę optymizmu - bo jest ktoś, komu koty nawet
widziane z autobusu, nie są obojętne, bo alarm o kocie tragedii
fałszywy. Bo ogólnie to fajnie wiedzieć, że nie jest się jedynym
w okolicy kocim wariatem…
Kotom
zdecydowanie nie podoba się nasza pogawędka - posiłek się
spóźnia!! Co prawda żaden nie wygląda za zagłodzonego, nawet
taki jeden z największą ilością białego wyraźnie nie spieszy
się do misek, woli obserwować - ale punktualność ze strony
kuchni jest pożądana.
A
skąd optymizm? Ano, że ktoś widzi koty i alarmuje, a nie odwraca
głowę. Że są karmiciele, którzy nie czekają ze sterylkami do
kolejnych miotów. I że coraz więcej jest takich miejsc i takich
ludzi.
Część
trzecia będzie wkrótce - zapowiadała się optymistycznie, ale
nie wiem, czy nie była to radość przedwczesna…
Oby
nie - trzymajcie kciuki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz