opowiada ansk
Mam kocią przyjaciółkę, a właściwie chyba już nie kocią, a prawdziwą - Justynę. Mieszka w całkiem niemałym, ale mocno kocio-zapyziałym mieście jakieś 60km od Łodzi. Poznałyśmy się lata temu przez kocie forum - ja potrzebowałam klatkę-łapkę, ona takową posiadała, jedyną chyba w województwie, zadzwoniłam, pojechałam, bez wahania wypożyczyła mi ów skarb sprowadzony z Kanady...
Mam kocią przyjaciółkę, a właściwie chyba już nie kocią, a prawdziwą - Justynę. Mieszka w całkiem niemałym, ale mocno kocio-zapyziałym mieście jakieś 60km od Łodzi. Poznałyśmy się lata temu przez kocie forum - ja potrzebowałam klatkę-łapkę, ona takową posiadała, jedyną chyba w województwie, zadzwoniłam, pojechałam, bez wahania wypożyczyła mi ów skarb sprowadzony z Kanady...
Kocio Justyna jest w swoim mieście
właściwie sama,
nie na tam kociarzy, schronisko to umieralnia… trochę ludzi karmi koty na działkach, zdecydowanie więcej tępi je w przeróżny, na ogół drastyczny sposób. Justyna ma jeszcze działkę-siedlisko na wsi, tam to w ogóle horror - babcie dumnie opowiadające, jak 3-letni wnusio kociakom główki ukręca… (autentyk).
nie na tam kociarzy, schronisko to umieralnia… trochę ludzi karmi koty na działkach, zdecydowanie więcej tępi je w przeróżny, na ogół drastyczny sposób. Justyna ma jeszcze działkę-siedlisko na wsi, tam to w ogóle horror - babcie dumnie opowiadające, jak 3-letni wnusio kociakom główki ukręca… (autentyk).
No więc Justyna stara się ratować,
co może, a ja staram się jej pomagać - robię ogłoszenia,
czasem uda się jakieś kociaki ściągnąć do Łodzi do domu
stałego albo tymczasowego, ale wiadomo - rzadko, bo i u nas koci
tłok…
O Justynie też powinnam kiedyś
napisać, ale wyszłaby powieść, nie opowiadanko.
No więc jakoś pod koniec
października dostałam miły mail z Łodzi - para młodych ludzi
chętnie zostałaby domem tymczasowym, mają warunki, czas, ochotę.
Nawet dużą klatkę stacjonarną. Nie decydują się na razie na
zwierzaki na stale, bo kolidowałyby z ich planami, ale chcieliby coś
miłego mruczącego w domu - czyli zwierzątko tymczasowe.
Z jednej strony super, ale nauczona
doświadczeniem staram się zachować ostrożność. No bo jak
zwierzak zachoruje? Mieszkają daleko ode mnie, nie dam rady wozić
do weta. A zdjęcia? Z niektórych dt wyrąbuję je prawie młotem
pneumatycznym, jak sama nie pojadę i nie zrobię - mała szansa. I
do ogłoszeń muszę podstawiać inne zdjęcia. Z czarnymi mały
problem, ale już pozostałe różnią się bardzo. A ogłoszenia
muszą być szybko, kociaki szybko się „starzeją” -
8-10-tygodniowe są dość łatwe do wyadoptowania, starsze - już
nie. I potem problem - dt zaczyna się niepokoić, bo koty
„zalegają”, ja zaczynam się wściekać, bo kolejne potrzebują
pomocy, a dt zapchane… No i bywa, że dt „wiedzą lepiej”,
albo mają zbyt miękkie serce, żal im kociaka wsadzić na kilka dni
do klatki, żeby trochę przyzwyczaił się do ludzi, załapał
kuwetkę. Potem rośnie omijając ludzi i korzystając z np.
doniczek… nieadopcyjny….
Wiem, marudzę.
W każdym razie jest potencjalny dom
tymczasowy. Dzwonię, gadamy - dziewczyna (nazwijmy ją M, ma
rzadkie piękne imię) bardzo rozsądna i konkretna, koty zna, w domu
rodzinnym były psy, chłopak wychowany w domu bez zwierząt, ale
bardzo kotów ciekawy.
No i myślę, myślę… Justyna ma
dwa podrostki z działek, na których koty rozgniata się kamieniami,
te nie wchodzą w rachubę - raz, duże, dwa, nieco nieufne, a
początkujący dt powinien dostać zwierzaki miarę
bezproblemowe. Ma też dwa maluszki z tych działek -
dwumiesięczne, ale dzikie-dzikie, gryzące i drapiące. Próbuje
złapać trzy kolejne z tego miotu, zdążyć przed działkowiczami….
Oswojenie takich kruszynek to kilka dni, ale zanim się oswoją -
mogą ugryźć, podrapać. No i koniecznie muszą być w klatce,
inaczej - będzie tak, jak pisałam. Dzwonię, tłumaczę - ok,
decydują się, będą w klatce, będą uważać na ząbki. No to
dzwonię do Justyny, dzwonię jeszcze po Łodzi, bo może znajdę coś
dla tych trzech jeszcze nie złapanych. Jedna taka Kasia dwa dziczki
awaryjnie weźmie, co prawda do nieszczególnych warunków na
początek, ale za chwilę i u niej, i u innej Kasi powinno
się coś zwolnić - będą lepsze warunki.
Czyli mamy tymczas dla czterech
kociaków od Justyny. Umawiamy wyjazd, chcę, by M. pojechała ze
mną, poznała Justynę - może po tych pierwszych kociakach będzie
mogła pomagać przy następnych już bez mojego udziału?
I chwilę przed spotkaniem dostaję
maila - od Justyny:
„Przez całe lato przychodził na
działkę (na jedzenie oczywiście) bury kocur, często nocował w
drewutni albo w garażu albo pod krzaczkiem. Gonił zapamiętale
nasze koty, często dochodziło między nimi do bójek. Przeganiałam
go kilkanaście razy, ale niewiele pomogło. Teraz zjawia się w
weekendy, nie boi się nas, jest wręcz upierdliwy, gdy upomina się
o jedzenie. Niejednokrotnie próbował już wejść do chałupy.
Wyraźnie mu się tam podoba.
Wczoraj przyszedł jak zwykle rano,
potem około południa i około piątej po południu. Tę ostatnią
wizytę złożył nam nie sam - razem z nim przytuptały dwa
maleńtasy.
Doprowadził je
do michy na tarasie, usiadł niedaleko i gadał po swojemu. Małe
zaczęły się bawić liśćmi na tarasie a kocur oglądając się
kilka razy za siebie ... sobie poszedł...
Weszłam do chałupy i przez okno
patrzyłam co się będzie dziać. Może kocur przyjdzie i je
zabierze? Złudne nadzieje. Gdy wyszłam na zewnątrz, maluchy
najedzone do syta poukładane na fotelu w najlepsze spały. Zajęłam
się robotą, myśląc, że jak się wyśpią to sobie pójdą. Już
się ściemniało, gdy zaczęłam sprzątać narzędzia i pakować
rzeczy do auta. Małe już nie spały ale nigdzie nie miały zamiaru
iść.
No to co miałam zrobić? Gdyby tam
zostały po naszym wyjeździe, to pies sąsiadów (ten, który lata
wolno w nocy) połknąłby je na przekąskę - nie miałyby szans,
to chart jest albo bardzo chartopodobny.
Zrobiłam naprędce pojemnik z
elementów składanego regału łazienkowego i tak maluchy
przyjechały grzecznie do (…).
Na chwilę obecną mieszkamy z
11-ma kotami….. ”
Wysyłam maila do M, krótka rozmowa
- M. bierze te dwa od troskliwego kocurka, ma już dla nich imiona
- Iggy i Pusha, dwa dzikunki pójdą do Kasi. Jeśli Justyna złapie
jeszcze coś z działek, będziemy myśleć na miejscu i dzwonić do
Łodzi.
A dalej?
Zgodnie z planem.
Pojechałyśmy, przejęłyśmy cztery
kociaki, zdążyłyśmy jeszcze do lecznicy na przegląd i
szczepienie.
U M. kociaki trafiły do klatki - otwartej. Obejrzały ją, wyszły na spacer po mieszkaniu, nie uciekały przed nowymi opiekunami, wyraźnie im się spodobało. Zasugerowałam, by chwilę jednak potrzymać je w klatce - w związku z kuwetą. I pojechałam lokować dwójkę dzikunków. Miałam z tym lekki problem, bo Kasia zadzwoniła, że z braku czasu nie kupiła ani karmy, ani żwirku. O tej porze już tylko Lidle i Biedronki, na kombajny nie miałam siły - - jak na złość, w Biedronkach żwirku nie ma, w Lidlu - właśnie „wyszedł”. Trudno, papier toaletowy włożymy do kuwetki.
W końcu ulokowałyśmy z Kasią
kociaki w klatce, nie zważając na syki, za to uważając na
kłapiące paszcze i latające pazurki, i wreszcie mogłam
zadzwonić do Justyny. Mówię, że te od troskliwego tatusia są
wstępnie w klatce, Justyna prawie w płacz - jak to, one spały ze
mną w łóżku, one nie są klatkowe tylko kanapowe, będą płakać.
Uspokajam, że tyko na chwilę, by zapoznały się z kuwetą, mają
inny żwirek, więc bezpieczniej. Chyba mi za bardzo nie dowierza,
ale…. Rano dowiaduję się, od M. że spały w łóżku, przytulone
i mruczące.
Dzikunki siedzą w klatce, syczą i
nie lubią Kasi, trzeba je rozdzielić - akurat zwolniło się
miejsce u drugiej Kasi, więc czarnulka pojechała do niej. A, nie
napisałam - Iggy i Pusha to buraski, dzikuski - czarnulka i
biała w łatki, wszystko dziewczyny. A biało-czarna samotna w
klatce zatęskniła za jakimkolwiek towarzystwem, choćby człowieka.
Zaczęła zagadywać, przymilać się. I zgodziła się
zamieszkać u sąsiadów Kasi - jako koleżanka ich kota.
23.10.2013 dostałam zdjęcia Iggy i
Pushy - do ogłoszeń. Ogłoszenia miały być na M. - bo bardzo
zżyli się z kociakami, chcieliby mieć możliwość wyboru domu,
jakiś kontakt potem - w sumie zrozumiałe.
Ogłoszenia pojawiły się w weekend
- no i kiedy zaczęły dzwonić potencjalne domki, M. i jej
narzeczony stwierdzili, że nie potrafią się z kociakami rozstać…
Zostały….
I to właśnie budzi moje mieszane
uczucia - bo z jednej strony mają naprawdę świetny dom, z
drugiej - dużo trudniej o dom tymczasowym niż o dom stały, o
ludzi, którzy zgodzą się odchuchać kociaka, pokochać go, a potem
z nim rozstać - bo następny potrzebujący czeka gdzieś w
piwnicy…
Ale będziemy mieć pomoc w
ogłoszeniach, może dzięki temu kolejne koty znajdą domy? Może
znajomi M, którzy poznają Iggy i Pushę, zapragną własnego
przytulaczka? Podobno nic nie dzieje się bez przyczyny….
To było pod koniec października -
dziś, 22.11.2013 biała w łatki ma dom, Iggy i Pusha mają dom,
czarnulka Kira ma dom.
To zdjęcia Kiry - obecnie Triko -
z nowego domu, i cytat z maila „Chciałam
się pochwalić moją koteczką, którą wzięłam od pani Kasi. Jest
już ze mną tydzień czasu i zachowuje się co najmniej jak
szlachcianka - co widać na zdjęciach. Ma cudowny charakter i jest
niesamowicie grzeczna, bawi się pociesznie i jest bardzo przytulacka
:-). W załączeniu kilka zdjęć i serdeczne uśmiechy :-)”
Domek zaproszony na bloga, może
pojawi się z wiadomościami?
A to fotoreportaż z domu Iggy i Pushy
- panny dały sportretować, choć trudno było, bo biegną do
aparatu - czyżby parcie na szkło? Iggy - ta z białymi łapkami
- pozuje chętniej, tak jakby rozumiała, że konieczne jest chwila
bezruchu. Pushę zdecydowanie ciekawi sprzęt, koniecznie chce go
obejrzeć.
Na szczęście można było kilka zdjęć pstryknąć, gdy panny zajęły się rzeczą szalenie
interesującą, bardziej interesująca od aparatu. Była to moja
torba, przesiąknięta różnymi ciekawymi aromatami - miejsc, w
których bywam, kocimi zapachami z mojego domu..Najfajniejszą zabawką Iggy i Pushy jest ikeowski kosz na bieliznę. Wyrzucają z niego zawartość, ciągają po całym mieszkaniu.
Zawsze twierdzę, że kotu jako wyposażenie stałe trzeba kupić kontenerek, bo miseczkami można się podzielić, kuwetę zrobić ze starej miski, spać i tak będzie tam, gdzie chce, a kocie zabawki znajdzie sobie sam.
M. obiecała zajrzeć na bloga, może
coś o napisze, może jakieś fajne zdjęcia albo filmiki powkleja -
zapraszamy i czekamy.
6 listopada 2013 przywiozłam od
Justyny kolejne cztery kociaki - resztę działkowego rodzeństwa
Kiry i białej w łatki - czarnuszka z białym pędzelkiem na
ogonki, czarnobiałego i trikolorkę, i malutką koteczkę, która
płakała na kole samochodu Justyny…
Dla uzasadnienia moich obaw odnośnie
dt napiszę, że ładne zdjęcia Kiry (obecnie Triko) mam dopiero z
domu stałego, zdjęć jej czarno-białej siostrzyczki nie mam wcale,
zdjęć trójki ich rodzeństwa też nie mam…
I jak tu nie marudzić….
Niezależnie od tych fotobraków -
bardzo, bardzo dziękuję obu Kasiom i Lucynce, które i teraz, i
poprzednio przyjęły malce na dt. Bez nich - szkoda gadać.
Tylko dlaczego tych zdjęć nie mogę
się doprosić…
Miało być krótko - wyszło jak
zawsze.
I jak widać, będzie ciąg dalszy
Widocznie krótko nie umiem…
Halo, halo, uwaga!!
Na domy czekają
U Justyny półroczne wysterylizowane
rodzeństwo Szampan i Delicja
U jednej Kasi czarnobiały maluch z działek - ten z wytrzeszczem z przodu klatki, innych zdjęć brak.
U drugiej Kasi jego rodzeństwo -
Gioconda trikolorka i Leonardo da Vinci, czarnuszek z białym
pędzelkiem - w głębi klatki, innych zdjęć brak.
U Lucynki - słodka kruszynka Tosia
Kolarka z samochodowego koła
Jakby ktoś chciał zaadoptować,
proszę o tel do mnie - 600 985 675 - przekażę
kontakt do dt. Albo zajrzyjcie w zakładkę „szukają domu”.
No to co? Do usłyszenia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz