opowiada ansk
Weekendowe
poranki spędziłam łapiąc koty na podwórku na rogu Pogonowskiego i
1-go Maja, wezwana tam na pomoc.
Po raz kolejny okazało się, że w
języku karmicieli „pomóż” znaczy zrób wszystko, bądź miła
i uprzejma, broń Boże nie wymagaj żadnej pomocy, i cierpliwie
wysłuchuj krytyki twojego działania, uwag na temat niskiej
skuteczności klatek, informacji o tym, co powinnaś jeszcze zrobić,
informacji o wielkim poświęceniu (karmią koty) tudzież zwierzeń
osobistych ww pań. Wszystko powtórzone histerycznie i wielokrotnie,
połączone z robieniem ogromnego hałasu i zamieszania, oraz
kompletnym brakiem informacji o ilości kotów, godzinach karmienia
itp. .
Gorzko
i z irytacją? No tak, niestety.
O
kotach w tym rejonie jedna z karmicielek zawiadomiła mnie wcześniej,
nawet się ze mną umówiła - dzwoniąc z dziennego domu pomocy
społecznej i mówiąc ”tu są koty” - więc dwukrotnie
szukałam ich na podwórkach w sąsiedztwie tego domu,.
Bezskutecznie. Przy kolejnym telefonu - pani telefonu nie ma,
kontaktować się można jedynie wtedy, kiedy ona zadzwoni, ustaliłam
dokładniejszy, co nie znaczy dokładny adres - róg 1go Maja i
Pogonowskiego, przy sklepie. Numeru kamienicy pani nie znała, jaki
sklep - też nie umiała powiedzieć. Szczęśliwie zaczęłam od
właściwego rogu i spotkałam panią już w trzeciej odwiedzonej
bramie.
Ile
jest kotów? Może z pięć….
Kolory?
Ano, bure, i łaciate, i jakieś inne…
Gdzie
te koty mieszkają? Skąd przychodzą na karmienie? A pani nie wie…
Są
kocięta? Ano chyba są…
A
wiadomo gdzie? Może w komórkach tych, albo tamtych, a może w
piwnicy..
O
której pani karmi? A różnie, raz rano, raz w południe, raz po
południu…
Czy
oprócz pani jeszcze ktoś karmi? A nie wiadomo…
Czy
z panią jest jakiś kontakt telefoniczny? Tak, przez ten dom pomocy.
Czy
pani jest tam codziennie? No nie…,
Znaczy
informacja pełna. Czyli trzeba przyjechać świtem, kiedy jest
spokój, i liczyć na szczęście - że koty będą.
Więc
pojechałam tam w sobotę bladym świtem. Siedząc sama - z nudów
pisałam maile do przyjaciółki, relacja się urywa, kiedy panie
karmicielki już wstały i przyszły mi towarzyszyć i umilać czas…
2013.06.08
- godz.4.50 - 9.10
Siedzę
na jakim zapyziałym podwórku w centrum miasta i czekam z klatkami
na olewające mnie koty. Zaraz se pewnie pójdę. Tu nie ma z kim
gadać, żeby nie karmili. Kotów podobno 5 i podobno jakieś małe.
Na razie widzę bure chyba 2, może więcej identyczne są. I
łaciatka. Bure jedno się złapało, nie przekładam, siedzę dalej
bo drugą klatkę ogląda łaciate.
No
to jeszcze trochę tu wytrwam a Tobie pozawracam głowę pisaniną.
Jak pierwsze bure przekładałam do klatki, złapało się drugie
bure, łaciate poszło sobie. Oba dzikie - fajnie, nie ma dylematu
wypuszczać
czy
nie. Klatki stoją w dwóch końcach podwórza, koty się nie widzą.
Ja też nie widzę kotów, znaczy wystraszyły się. Nic, poczekam
jeszcze.
Dzwonił przed chwila mój stary znajomy - buduje dom i męczył mnie o rady. Chałupa stoi, o jest trzecie bure.
Dzwonił przed chwila mój stary znajomy - buduje dom i męczył mnie o rady. Chałupa stoi, o jest trzecie bure.
Więc dom stoi,
ma okna i drzwi i instalacje i chcą mnie zaprosić na oglądanie
plus obiad. Chętnie podjadę - lubię budowę, coś nowego
powstające z niczego, świeże i czyste. A jeszcze bardziej
lubię stare domy - chciałabym mieć pieniądze na to, by
przywracać im urodę. Remontować taki dom sprzedawać, remontować
następny - mógłby być i biznes, i frajda.
jeszcze
dwa do łapek, a jakby było piąte chętne to też mam w co zapakować
.
Szczerze mówiąc mam dosyć już
tych kotów.
Wczoraj
późnym wieczorem zadzwoniła Jola że nowa tymczaska właśnie
rzyga, leje się woda i leci przez ręce. Akurat wracałam od
znajomych więc po kotkę i do Sowy, cała w nerwach, bo może pp.
Joli koty szczepione ale i tak zachorować
mogą,
tyle że raczej pewnie nie umrą. Chyba 8 kotów. W razie czego
kroplówki, leki, Jola kroplówki ani zastrzyku nie poda. Ja jeździć
nie
dam rady, czyli dojdą taksówki. Wyobrażasz sobie? Robotę i
koszty? Kotka została w szpitaliku, bardzo mocno odwodniona,
kroplówka, rano jakieś badania podrobią.
To
trzecie bure chyba w ciąży niech wejdzie..... Bo jutro rano tu nie
wejdę, bramofon, dziś miałam szczęście - było otwarte
przez sklep.
Bure odeszło i patrzy, łaciate wyszło i znikło.
Bure leży i się pucuje, a mnie boli tyłek - mam stołeczek
rybacki, wygodniej siedzieć niż
stać, ale
wygodny to on nie jest. Dzwonię do Sowy dowiedzieć się
o tę kotkę, za chwile pewnie znów będę pisać.
.
Komórka
się rozładowuje...... Chyba lubię pisać, grafomaństwo ze
mnie wychodzi. Fantazji takiej do wymyślania nie mam ale np kocich
historii kilka opisałam. Chętnie opisałabym więcej, materiał
mam, tylko brak czasu. Kiedyś, jak jeździłam do Moskwy to tam
miewałam sporo czasu wieczorami - mieszkałam sama - i w
kolejkach po złotko bo wypadało kupić
.
No wiec pisałam wtedy dłuuugie listy taki kilkunastostronicowe.
Ołówkiem na tzw przebitce bo akurat była. A ołówkiem - bo
lubię. Pióro to za wysoka półka dla mnie, mam, ale nie używam,
za dużo dbać
trzeba.
Zawsze miałam jakieś pióro, przeważnie dobre. Długopisów nie
lubię. No wiec pisałam te listy, do domu też, i pamiętam
zgorszenie mojego taty, że ołówkiem. A tata też lubił ołówki,
pamiętam żółte automatyczne czeskie, zawsze były, i kopiowe, i
temperówki na żyletkę. Ale to było do brudnopisów.
Właśnie ktoś rzucił z okna wędlinę - widzi, że łapię. Zebrałam i do klatki, może któryś kot wejdzie. oba się kręcą teraz przy dwóch klatkach, więc przy odrobinie szczęścia... Nie mam go w miłości, w totka też nie, to może choć tu... Łaciatka nie widzę, klatka stoi za murkiem bure węszy pod oknem... Idzie w stronę klatki pliiiiis .....głową wsadziło.... Jeszcze trochę.... Kurczę, tyle złapanych, a nadal serce wali i szum w uszach.. Wycofuje się kawałek i wychodzi, bystra, ale może wejdzie dalej i naciśnie zapadkę... Łaciatka nie widzę. A nie, jest przy klatce, nie wchodzi.
Właśnie ktoś rzucił z okna wędlinę - widzi, że łapię. Zebrałam i do klatki, może któryś kot wejdzie. oba się kręcą teraz przy dwóch klatkach, więc przy odrobinie szczęścia... Nie mam go w miłości, w totka też nie, to może choć tu... Łaciatka nie widzę, klatka stoi za murkiem bure węszy pod oknem... Idzie w stronę klatki pliiiiis .....głową wsadziło.... Jeszcze trochę.... Kurczę, tyle złapanych, a nadal serce wali i szum w uszach.. Wycofuje się kawałek i wychodzi, bystra, ale może wejdzie dalej i naciśnie zapadkę... Łaciatka nie widzę. A nie, jest przy klatce, nie wchodzi.
Nic czekam z nadzieją jak zwykle....
Burego z mojego miejsca widzę tylko ogonek - jest w klatce no
jeszcze dwa kroczki.. łaciate obok klatki cały czas chyba wchodzi…
i wychodzi...
Wiesz
że ja zawsze staram się (wyszło, siedzi obok) pamiętać
pstryknąć
kota w klatce i zawsze z nerwów zapominam? Bure se poszło, cholera,
łaciatej nie widzę. Idę do sklepu, otworzyli, jakaś kiebacha,
mięcho może je skusi.
Kupiłam
szynkę, bure zdecydowanie weszło, oby tylko zamknęła klatkę.
Zamknęła.. Łaciate patrzy niedobrze - złapało się.
Przy
okazji poznałam drugą karmicielkę. Mieszka na parterze, koty karmi
pod oknem znają się z tą, która alarmowała…. I nawet ma
telefon.
Złapane
trzy bure i jedno łaciate, wg karmicielki są 4 bure, czyli zostało
jedno bure. Spróbuję jutro (w niedzielę) świtem.
Lecznica
od 11tej, jadę do p.Łucji na kawę )
Niestety
trzy kocury i jedna kotka ale zawsze mniej rozpłodowców. Mam kocury
odebrać wieczorem z lecznicy, przetrzymam do rana i wypuszczę.
Teraz
se leżakujemy po obiadku po oględzinach domu fajnie spokojnie i
relaksowo.
Mam
nadzieję, że Cię trochę ubawiłam.
2013.06.09
No
i znów 5 rano, to samo podwórko.
Jednego
ostatniego kota chcę złapać
.
Oby. Pani na Pilsudskiego w nocy coś złapała, posiedzę tu, potem
do niej podjadę i do lecznicy.
No
i jedyny słuchacz, a właściwie czytacz - Ty.
Ale
nie martw się wyąśle to Basi, może wklei na bloga. Nawet jak nie
przeczytasz - nie zmarnuje się.
W
samochodzie trzy wczorajsze kocury zabrane z lecznicy. Czujesz? Bo ja
czuję.....
No to czekam na tego ostatniego. Na razie nic.
No to czekam na tego ostatniego. Na razie nic.
Okularów
nie wzięłam, monitorek telefonu malutki.... Dobrze choć,
ze
klawiatura prawie normalna.
Kotów
brak, na razie gołębie łażą i biją się. Jak zaczną włazić
do
klatek, dostane chyba wścieku. Zimno mi trochę, mam polar, ale bez
skarpetek i na tym rybackim stołku w tyłek ciągnie. I zaczynam być
głodna. Z tym jedzeniem to horror - jak
ja mam schudnąć jak zaczynam być
głodna zaraz po posiłku? Tzn dziś
jeszcze nie jadłam, ale tak normalnie. Kotów (a) ni ma poszłabym
do samochodu, miękko i cieplej, ale tam z kolei koty są i waniają…
((. Nie chcę ich wypuszczać
przed
złapaniem ostatniego, bo albo się pomylą albo mu naplotkują.
Kurcze
pół godziny siedzę i nic. A wydawało mi się, że już znacznie
dłużej. Tak do 8mej planowałam, może 8.30. Trzy godziny. Skicham
się. A Ty pisaniny nie wytrzymasz chyba ze wcześniej bateria
padnie.
Ale
cisza... Lumpki przestały się pęta
po
bramą, tylko gołębie gruchanie i łopot skrzydeł. Kotów niet.
Zdrzemnęłabym się, ale nie ma jak.... Zimno trochę... Wolę
łapankę z samochodu, bezpieczniej się czuję i czasem faktycznie
przysypiam. A tu? Wywalę się ze stołkiem albo mnie okradną.
Niewyspana
jestem drugi dzień od świtu klincuję... Dziś po budziku chciałam
jeszcze z godzinkę pospać, ale tylko poleżałam.. może, jak
załatwię poranne sprawy tak do 10tej trochę sie położę?
Kotów
nadal niet...
Cisza
... Spokój.... Zamiast gołębi sroka... Jakaś pani zajrzała do
śmietnika, coś jej się spodobało, zabrała
Zimno.
Spać
Spać
.
Jeść....
Buuuu
Jeść....
Buuuu
Już
7. Ponad dwie godziny. Jeść mi się chce. Kotom chyba nie, bo
ich nie ma. Albo nie ich pora. Tak to gadać
z
karmicielami. Wszystko Ci powiedzą tylko nie to co istotne tzn
godziny karmienia i ilość kotów.
Przyszła kobieta z dzieckiem na rękach, otworzyła komórkę. Wyglądało, jakby chciała tam zamknąć dziecko, ale wzięła tylko wózek ). Znów sroki. Nie wiem, ile tu jeszcze wysiedzę z jednej strony trzaby bo to chyba kotka (w 4 kocury i 1 kotkę w jednym stadzie mało wierzę, na ogół kotek jest więcej), ale ile mogę? Karmicielki oczywiście bezradne... Podobno są kocięta. Gdzie? Ile? Kiedy się urodziły? A tego nie wiedzą.
Chyba
głód i zimno mnie zmogły bo ręce mi opadają. Gdzieś na Bema
koty. Oczywiście alarm wtedy, kiedy za dużo. Jak są 2-3 - cisza.
Podałam namiary do lecznic i chyba więcej mnie nie interesuje. No
może jak złapią kilka na raz, mogę robić za transport, z
pojedynczymi nie dam rady jeździć, i brak czasu, i kasy na paliwo..
Kurczę,
tu nawet sklepu całodobowego nie ma kupiłabym sobie coś. A
odjechać
nie
mogę klatki ukradną. Wczoraj miałam czekoladki w torebce
zostawiłam w domu, głupia...
I
tam tym kończy się w miarę spokojna relacja mailowa,. Bo przyszły
obie karmicielki. Pomijam rejwach, jako zrobiły, nie tylko koty by
uciekły.
Po
pierwsze pretensje, bo wystraszyłam koty, wczoraj na kolacje nie
przyszedł żaden.
Po
drugie, dlaczego dopiero teraz przyjechałam, ta z domu opieki o
pomoc prosiła ze dwa tygodnie wcześniej.
A w ogóle, to dlaczego
nie złapałam od razu wszystkich kotów, byłby spokój.
No i
powinnam je odwieźć do schroniska, a nie z powrotem.
Po
trzecie dlaczego skoro już przyjechałam, nie przywiozłam karmy,
przecież się należy, kiedyś gdzieś dawali.
Poradziłam spytać w
owym kiedyś gdzieś, może znów dadzą - jestem niegrzeczna.
I
sporo, sporo więcej…..
Zasypana
podwójnym krzykiem, żądaniami i pretensjami, goniona czasem
(jeszcze po kotkę na Piłsudskiego, potem do lecznicy)
zaproponowałam, że zostawię jedną łapkę, panie jej popilnują,
może ten kot się złapie. A te trzy wykastrowane, co mam w
samochodzie, może gdzieś w komórce albo w przedpokoju postawić w
kontenerkach, bo w samochodzie ugotuję mi się, a mnie nos odpadnie.
Nie!!!
One nie mają czasu gapić się na klatkę, one prosiły o
pomoc, mam pomagać i już!!! Kontenerków do domu nie wstawią,
przecież sama mówię, że śmierdzi, do komórki też nie - bo
nie.
Mogę zostawić na podwórzu - tego to ja z kolei nie mogę.
Po
długich targach stanęło na tym, że jednak łapki popilnują,
podjadę po nią wieczorem.
Pojechałam
na Piłsudskiego po złapaną kotkę, wracając zajrzałam na
podwórko - łapki nie było…
Wieczorem
zadzwoniłam, przyjechałam - na podwórku stała łapka zamknięta,
dowiedziałam się, ze jest do niczego, ze kot wchodził i wychodził,
a ona nic, że one nie są od łapania,
Na dachu pojawił się
biszkoptowy kot - brudny, raczej bezdomny. Spytałam o niego -
tak, przychodzi tu, ale to nie ich kot….
Nastawiłam
klatkę, do dyskusji na podwórku przyłączyli się sąsiedzi,
wystraszony hałasem kot uciekł, ja też…
Paniom powiedziałam,
że jeśli zdecydują się łapać tę kotkę i biszkoptowego -
niech zadzwonią.
Klatkę pożyczę, do lecznicy zabiorę, ale łapać
nie będę.
I
bardzo mocno zastanawiam się nad sensem dalszego działania -
psychicznie nie wytrzymuję kontaktu z karmicielami….
A,
kotka z Piłsudskiego to prawdopodobnie mama kociąt sterylizowana
kilka dni temu w Bernardzie - bez nacinania ucha, Bernard „nie
okalecza”. Zawiozłam do innej lecznicy - dzika, żeby obejrzeć
brzuszek, trzeba spremedykować. Mam nadzieję, że taka dawka
usypiaczy w krótkim czasie nie rozwali jej nerek…
2013.10.12
Miałam kończyć
swoje opowiadanka - więc kończę. Późno, ale…
W tydzień
później zadzwonił jakiś pan, ranny kot leży na jezdni. Byłam
akurat na weekendowym wyjeździe kilkadziesiąt km od Łodzi,
poradziłam Straż Miejską albo zaniesienie kotka do lecznicy przy
Gdańskiej, ma podpisaną umowę z miastem. Pan wykazał się
stanowczością i determinacją, kot został zabrany przez
ustawowo do tego zobowiązane instytucje. Mój telefon miał od
sąsiadek…..
A potem -
dokładnie po dwóch miesiącach - 08.08.2012 - zadzwoniły te
miłe panie, że syjamowaty kot jest chory, że prawie się
przewraca, że jest na podwórku i mam zaraz-natychmiast po niego
przyjechać. Dla odmiany byłam w pracy, zaniesienia kota do lecznicy
panie zdecydowanie odmówiły. No więc niech zamkną go w
mieszkaniu, po pracy zabiorę. A jak nabrudzi? To pani zamknie go do
łazienki i potem sprzątnie, do jasnej cholery - ryknęłam.
Odebrałam kota
- skrajnie wychudzonego, odwodnionego, mruczącego domowego miziaka.
Z mieszkania, w którym odrobina kociego brudu byłaby absolutnie
nieodróżnialna od tła…
W lecznicy
podejrzewano stan po panleukopenii, kroplówki, podkarmianie na siłę,
bo sam wąchał, oblizywał się, ale nie bardzo chciał jeść.
Zaczął jeść, wychodził na prostą, gadał do mnie, przymilał
się, prosił, by go wypuścić z małego lecznicowego boksu. Miałam go zabrać za kilka dni. Pojechałam - pani Aniu, gwałtownie mu
się pogorszyło, leży pod kroplówką, dostaje leki dożylne -
musi jeszcze zostać.
I już tam
został - umarł po dwóch dniach.
I znów żal i
zniechęcenie - gdyby te baby chciały pomóc go złapać, żyłby
szczęśliwy w bezpiecznym domu. Taki piękny i miły kot…
Po kilku dniach
panie zadzwoniły, że kolejny kot chory, z podobnymi objawami.
Podałam kilka telefonów instytucji zobowiązanych ustawowo. Nie
wiem, co było dalej.
A teraz siedzę
i ryczę - ciężko choruje mój kot, wrócił obraz tego syjamka…
Cholera!!
Cholera jasna!!!
Ciągle wszędzie to samo: weźmy się i zróbcie. I myślenie, ze jeśli ktoś coś robi, to przecież musi coś z tego mieć; czyli ktoś temu komuś płaci, czyli pewnie państwo, czyli "z moich podatków"
OdpowiedzUsuńAniu, podziwiam, że to wytrzymujesz. Ten roszczeniowy styl - zadzwoniłam, teraz niech ktoś to zrobi... Żadnej współpracy, żadnego zrozumienia, że wolontariusz robi wszystko w prywatnym, wolnym czasie, że musi pracować, ma swoje koty, a takich miejsc, gdzie proszą o pomoc jest mnóstwo. No, i żeby chociaż nie przeszkadzali łapać! Żeby potrafili powiedzieć, ile kotów przychodzi na jedzenie i o której! Bo wtedy machając ręką na "pomoc" można samej łapać, ale jak nawet nie wiadomo, co trzeba złapać, to beznadzieja. A jak zostawisz jedną kotkę, to za rok sytuacja się powtarza :-( Jak do tych ludzi trafić, żeby zrozumieli? Może jakieś ulotki wydrukować i dawać do przeczytania? Z opisem, ze robimy łapanki w prywatnym czasie, że łapiemy pod warunkiem aktywnej pomocy karmicieli. Czasem karmiciele są bardzo starzy, niedołężni, nie mogą pomóc. Ale czasem mają lepszy samochód niż ty i na pewno - więcej czasu.
OdpowiedzUsuńSerio - pomyślmy o takich ulotkach, zredagowanych dużym drukiem (bo nie przeczytają, jak będzie drobny) i krótko podających warunki współpracy? A może podpisywać jakąś umowę z karmicielami, ze będą pomagać i współpracować? Pewnie gadam głupoty, ale ulotka przynajmniej zwolniłaby cię z wyjaśniania wszystkiego od początku...