piątek, 29 sierpnia 2025

Spokojny dzień emerytki

 


Zdjęć nie będzie. Będzie za to moje wielkie zdziwienie odnośnie telefonu 112 i służb.

No więc - wczoraj, czyli środa 2025.08.27 jadę do koleżanki, zabrać ją z kotami do weta, umówiona na konkretną godzinę. Jadę zachodnią z północy na południe, na mapce z góry na dół - trasa zaznaczona zieloną linią.

Skrzyżowanie rozgrzebane, ale akurat ten pas przejezdny. Nagle kilka samochodów przed sobą (zaznaczone niebieskimi prostokącikami - widzę upadającego człowieka - czerwone oznaczenie, bo miał jakieś czerwonego ubranie. Upada, leży, z Ogrodowej wyjeżdża samochód, ktoś z niego wysiada, podchodzi do leżącego - aha, ktoś zareagował, mogę się nie mieszać, skręcam w prawo w Ogrodową - będzie korek, a ja na tę godzinę mam dojechać. Człowiek ciągle leży.

Tak na wszelki wypadek wybieram 112 - jest 13.05. Długo opisuję miejsce, bo info, że zachodni pas ulicy, że w kierunku południowym, że na pasach za Ogrodową - jakby trudno zrozumieć. Trudno też zrozumieć, że odjechałam, bo korek, że dzwonię na wszelki wypadek, bo może nikt inny o tym nie pomyślał, a człowiek leży. Na koniec - jest 13.10 - dowiaduję się, że na pogotowie mam sama zadzwonić.

No to dzwonię - tym razem udaje się szybko, minuta 10 sekund.

O 13.24 mam „informację zwrotną” z pogotowia - nikt nie leży, nic wskazującego na wypadek nie ma, i opr za nieuzasadnione wezwanie.

Cóż, bywa.

Koleżanka + koty, wet, wracamy przejeżdżamy przez to miejsce - jakoś nietypowo przy pasach stoi granatowa taksówka, przy niej trójka młodych chłopaków. Coś mi świata ten granat i taxi, faktycznie, ma strzaskany przedni zderzak. Zatrzymuję się, idę rozpytać. Chłopaki czekają na policję. Pogotowie? A przejeżdżało, widzieli samochód, nie zatrzymało się, nikt się o nic nie pytał. No cóż, brawo. Policji się mniej czepiam, pewnie kupa zgłoszeń, korki.

Chłopak poszkodowany prawie cały, pozdzierana skóra z nogi i ręki.

Zaprosili mnie na lody - za to, że się zainteresowałam, Jutro idę.

A pogotowie - oddzwoniłam na tę komórkę od opr, nagrałam się na sekretarkę. Równie grzecznie, jak rozmawiano ze mną poprzednio.

To w zasadzie koniec fascynującego dnia, ale kolejny - znaczy dzisiejszy znaczy czwartek - rozpoczął się też ciekawie.


Łapiemy koty na sterylki - koleżanka pilnuje klatek do północy, ja potem do świtu. Jest kilka minut po północy, jadę Limanowskiego na zachód - z prawej do lewej, za skrzyżowaniem z Urzędniczą coś czarnego na środku mojego pasa - czerwone kółko. Worek foliowy? Raczej nie, za sztywny. Przewrażliwiona jestem, może torba, w środku wyrzucone kocięta / psięta? Nie, rozpięty plecak przyzwoitej marki. Zabieram, zamykam się w samochodzie - w końcu noc na Limance, sprawdzam zawartość - jakaś ciepła kanapka, laptop, telefon w bąbelkach z kartą gwarancyjną. Jest nazwisko, adres - bliziutko, nr telefonu. Portfela brak. Dzwonię - nic.

Jadę po koleżankę, zostawiamy klatki - stoją w krzakach, ciemno, nikt nie chodzi, można na chwilę odejść. Jedziemy, domofon nie odpowiada.

Kogoś napadli? Ukradli portfel z kasą, facet pobity leży w krzakach? Nie, nie będziemy szukać, strach po nocy. Nazwisko powtarzalne, na FB go sporo, ale o znalezieniu napisałam - może ktoś tą drogą szuka. Zadzwoniłam na policję i pogotowie - może mieli jakiegoś poszkodowanego z okolicy - nie.

Posiedziałam przy klatkach, świtem dopadła mnie karmicielka - nie wolno łapać. Szlag mnie trafił, kotów jest tak kilkanaście, baba raz mówi 14, raz 17, do tego podobno jeszcze trzy kolejne mioty. Dwa dni wcześniej uzgodniłyśmy łapanie, teraz mało że zostawiła wieczorem pełne michy, to jej się odwidziało. Podobno administracja się zgadza. Sprawdziłam, nieprawda, mają z tą kociarnią kłopot.

To karmicielka „zastępcza”, ta która koty rozmnożyła wyprowadziła się do bloków - niestety niedaleko i ciągle robi ludziom wodę z mózgu odnośnie sterylek.

Poznałam ją w listopadzie 2024 - prosiła o pomoc dla chorego kota, z nerwów nie spała tydzień, bo kot przez ten tydzień nie wychodził z budki, nie jadł, nie pił, z pysia coś brunatnego mu ciekło. A ona znając kilka osób, które mogły pomóc - wolała patrzeć na cierpiącego kota i nerwów nie spać niż zrobić cokolwiek czy choć zadzwonić. Pojechałam tam od razu, ale akurat ścinali gałęzie i kot uciekł. Oczywiście nie wrócił, skonał gdzieś…

Rano odwoziłam złapane w nocy koty do lecznicy - podjechałam pod adres z plecaka, cisza. Otworzył sąsiad, zostawiłam kartkę z telefonem, a plecak oddałam na policję.

Po południu gość zadzwonił - wysłałam go na policję. I powiem Wam, różne rzeczy widziałam i słyszałam, ale sposób utraty plecaka mnie zszokował. Albo ludzie śpią na kasie - i strata laptopa + telefonu niewiele im robi, albo nie wiem co.

Na razie mam dość wrażeń.


Co zupełnie nie przeszkadza, że tradycyjnie bardzo poproszę - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - łódzkie koty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz