niedziela, 21 lipca 2024

Maraton - cd

 


Obiecałam relacjonować dalej, więc proszę:


2024.07.14 - miałam wpaść do przyjaciół na poranną kawę przed łapanką, ale zaistniał tam drobny wypadek - więc prosto na Wimę - na 9,00. Dwie klatki w stare miejsce, dwie w nowe - pokazali je karmiciele. I w tym nowym błyskawicznie złapały się dwa kociaki i bury podrostek. Kociak jest jeszcze trzeci, białoczarny, widziałam go dzień wcześniej.


Skorzystałam z kibelka w życzliwej instytucji niedaleko do przełożenia towarzystwa do transporterów - bezpieczniej robić to w zamkniętej przestrzeni, w razie czego się złapie - wróciłam z klatkami. Gdzieś w oponach zobaczyłam burego pingwina - wcześniej się nie objawił taki, poleciałam z klatką - bez skutku. Klatki w trzech miejscach, w tym starym bardzo słabe zainteresowania, coś się niby kręciło, ale bez zapału. Cyrkulowałam między klatkami do 10.40 - nieco tracąc nadzieję, w końcu złapał się kocur - piękny, czarnobiały z wielkim łbem i pućkami. I nawet dość spokojny.


Czekałam dalej, jasnobura staruszka nadal chodził koło klatek, podchodziła do samochodu - ale ręką nie dałaby się złapać. Wytrwałam do 11.30 - lecznica, podrostek i kocur zostały, dziękuję. Zabrałam ślicznotę ze Zmiennej, wypuściłam. Obiad i dziś koniec z kotami. Zlecenie tupie…



2024.07.15 - Wima. Kotów zero. Wczoraj kręciły się co najmniej cztery. Karmiciele obiecali nie karmić. Obiecali… Po dwóch godzinach jeden kociak i bure z białym. Wysłałam karmicielce zdjęcie kociaka, bo czarnobiały, a karmicielka mówiła o białym - opryskliwie stwierdziła, że nie ma czasu rozmawiać. Jadę tam jeszcze jutro - jak nic nie złapię, kończę. Burobiałe do lecznicy. I do komputera - praca.


Późne popołudnie - zabrać rysunki od projektanta, kroplówka Sabci, zabrać czarną staruszkę z lecznicy - siedzi w klatce, na razie nie zawsze trafia do kuwety, więc niech posiedzi, apetyt ma szalony. W lecznicy zostaje ruda - może będzie miała domek, i rudy - bo coś z nim nie tak, będą badania.



2024.07.16 - z cachexanem dla rudego i chipem dla rudej do lecznicy, do innej lecznicy po pięknego kocurra, i na Wimę. Zaczęłam od okolic strzelnicy, wczoraj gadałam tam z pewnym panem, bo zobaczyłam koty - bardzo wymijająco odpowiadał. Zobaczyłam kota, wyjęłam klatkę - odezwała się pani z czerwonego samochodu. Może będę tam łapać - może, bo trudno się było dogadać. Bo generalnie są lisy i zabijają kociaki, kotka teraz ma takie już samodzielne, ale łapać nie można, trzeba poczekać. Pani nie weźmie, ja też nie, bo naprawdę nie mam gdzie, pewnie też je zjedzą lisy… No chyba że ktoś z Was? Mogę złapać, dać klatkę króliczą - ale nic więcej, od razu uprzedzam na piśmie. Ew. zachipować. Nie wiem, ile ich, pani chyba też nie wie. Na pewno dorosła kotka i dwa kocury. Dlaczego pani nie sterylizuje? Chyba nawet pytać nie warto. Mówi, że ma 12 kotów, pewnie wycięte, więc wie, że można…


Nic się nie złapało, jasnobura i jasnobury z białym zlekceważyli klatki. Poszłam za jasnoburym - skład złomu. Pogadałam, tam też karmią - burego i białego. Teren zamknięty, ochrona. Zostawiłam dwie klatki na noc - pan ma dzwonić. W drodze powrotnej kroplówka Sabci - pisałam, że to chora kotka przyjaciółki, jeżdżę do niej co 2-3 dni kroplóweczkę podskórną podać i dobrej kawki się napić? No to piszę.



2024.07.17 - poranny telefon, na złomie złapał się buras. Podjadę, może zanim karmiciele przyjdą coś się i u nich złapię? Koty powinny być głodne, na tym złomie też nie dostały. Dojechałam, spakowałam kocura - piękny bury pingwin, oswojony… Postawiłam klatki, czekam. Nic. Godzina, dwie… Odjeżdżam, dzwoni pani od której się wszystko zaczęło i która pomaga jak może - jasnobura kotka czeka. Wracam, klatka, słaba nadzieja, bo tę staruszkę, która wg karmicieli rodzi, ale maluchy umierają - bardzo chciałam złapać. Tym razem weszła do klatki jak po sznurku. Został tam jeszcze jasnobury z białym, ale bywa na złomie, więc może… Lecznica, dwa zostają, jeden wraca - znów na Wimę wypuścić. Karmiciele są, udają, że mnie nie widzą, rzucam ”chociaż dziękuję powinnam usłyszeć” i wywiązuje się awantura. Bo kociaki w ciasnych klatkach trzymam, i coś tam jeszcze, nie pamiętam. Klatki jak klatki, pewnie pomylili z kontenerkiem, bo zdjęcia po złapaniu im wysłałam. Tam są lisy, pewnie lepsze od klatek…

Wiele razy pisałam o karmicielach - niestety w wielu przypadkach są to osoby, które karmią koty po to, by nabrać przekonania o swojej dobroci. Bo o koty raczej mało dbają, Jeśli jest inaczej, to dlaczego pozwalają, by kociaki umierały? Bo przecież widzą, że kociaki są, a potem znikają. Że chorują, trudno nie zauważyć zaropiałych oczek. Ileż to razy słyszałam, że muszą się rodzić i umierać, bo to natura… Dlaczego nie stosują tego do siebie, dlaczego sami np. chodzą do lekarzy, a nie czekają na „naturę”? Sterylki są darmowe, takich jak ja można poprosić o pomoc w łapaniu…


Jeszcze dziś wieczorkiem zabrać z lecznicy kotkę, odwieźć, postawić klatki na złomie. I może przy hotelu postać - bo tam też karmią, złotobure ze złomu tam bywa, i ten bury z białym. Karmi starsza Ukrainka, ma 18letniego kota, proponowałam kastrację, boi się. Słabo chodzi, ostatnio nie karmiła, leżała - prosiłam, by teraz też się wstrzymała.

I jeszcze Gandalfa odebrać z lecznicy… Kolejna historyja, może opiszę.

Koty z Wimy - oprócz dzisiejszego jeszcze cztery do odbioru. Z różnych lecznic, w różnych dniach. Może jeszcze tam się coś uda…

A tak w ogóle to teraz widzę, że to nie Wima - Piłsudskiego 131, a dawna Anilana - Piłsudskiego 141. Co za różnica… Wszędzie rozmnażające się koty, wszędzie niesterylizujący karmiciele - i lisy zagryzające kocięta. To po co sterylizować, prawda?

Podjechałam na 18tą klatki nastawić, odjechałam - nie zdążyłam skręcić w Niciarnianą - telefon, kot w klatce. Wróciłam, zabrałam do lecznicy - chyba kotka.



2024.07.18 - na złomie nic się nie złapało, jakiś buraś wyżebrał jednak od pana posiłek, a pan wysłał zdjęcie kolejnego kotka - chyba kocur. I ciekawostka - karmicielka spod strzelnicy zażądała natychmiastowego zwrotu półdługowłosej kotki, jakiś pan wczoraj rano widział, jak ją pakowałam do koszyka. Mam za godzinę oddać albo policja. Oddać nie mam co, nie brałam, pozostaje poczekać na policję. Na razie wysłałam jej zdjęcia dwójki wczorajszych. Miałam zamiar wziąć się za tę strzelnicę później - jak jakiś tymczas dla kociaków znajdę albo jak podrosną do sterylki.

Ręce opadają - prawda, że lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć…

W południe telefon od współpracującego pana, że przyszedł po kilku dniach kot - dziwnie wygląda, próbował coś z miski, ale słabo, położył się i leży… Jadę, ale kot sobie poszedł… Złapał się wieczorem, wszedł do połowy klatki i położył się, pan go dopchnął - uj, niedobrze. Widać, że coś z pysiem - złamana żuchwa? Zdążyłam przed zamknięciem do lecznicy - wg wetki może ropień, na żywca nie zobaczymy. Antybiotyk, pbólowy - jutro ciąg dalszy. Teraz już wiem - dużo gorzej - poparzone najprawdopodobniej chemicznie wnętrze pyszczka, martwica dziąseł, odchodzą do kości, kot waży niecałe 2,5kg, tak odwodniony, że krwi nie da się pobrać… Nie wiadomo co dalej - połknął i przewód pokarmowy poparzył, czy tylko pyszczek… Ratujemy, trzymajcie kciuki… Gandalf, kroplówka Sabci.



2024.07.19 - rano klatki puste, tylko wieczorem odwiozłam z lecznicy dwa koty na miejsce, tego miłego potężnego burasa i drobną burą koteczkę. Pan nie chciał mi robić przykrości pustą klatką - „osiołek się złapał”.



2024.07.20 - 6.30 telefon, lisek się złapał i demoluje klatkę. Dobijam się do p.Kamila z Łagiewnik, w końcu odbiera, podjedzie, ale musi dziki rozładować… Zabrał liska - ma świerzbowca, dostanie leki, przebadają i wypuszczą w lesie. Oby miał więcej szczęścia niż ten, który mi się złapał w maju - miał nosówkę, nie przeżył…


A potem rozrywkowo - sms od karmicielki, że sprawdzają kamery - pisałam już o tej kotce, którą podobno ukradłam. Już wcześniej próbowałam tłumaczyć, że kotki nie brałam, wysyłałam zdjęcia złapanych - bez sensu, ona WIE. Wyszło, że ma tzw kartę karmiciela od 7miu (!!!) lat, ale koty niesterylizowane, bo miasto daje niedobrą karmę… No i co z tym zrobić? Próbowałam tłumaczyć, zasugerowałam telefon albo spacer do UMŁ - na przeciwko Wimy, albo kontakt z Perełką - zna tę lecznicę, a przynajmniej wie, że taka istnieje. Ale raczej szkoda prądu…


Tak wygląda moja klatka-łapka zdewastowana przy liska - pan spróbuje naprawić:


Jedna ścianka wygięta, pręt do zapadki w łuk, sama zapadka rozszarpana…

Jeszcze kroplówka Sabci, i wieczór z gruzińskim jadłem u przyjaciół.

Klatki tam jeszcze stoją, zabiorę w poniedziałek rano.

2024.07.21 - klatki stoją pod nadzorem pana, zabieram je jutro rano i odpuszczam na razie ten rejon. Dostałam kolejnego smsa od „miłej” karmicielki - niewiele rozumiem. Jeśli w jakiejś lecznicy wyceniono sterylkę czy kastrację na 60zł, biorę w ciemno. „Biznes” faktycznie mam - ale zupełnie nie koci, a w branży bardziej budowlanej. Nie bardzo wiem, gdzie, kiedy i po co mamy się spotkać, jaką pomocnicę powiadomić i jakie koty oddać. Jutro wraca ta jasnobura staruszka złapana hen hen za strzelnicą i nieznana owej pani - to ostatni, oprócz poparzonego złapany przez mnie kot na Anilanie / Wimie.


Jutro też zabieram z lecznicy rudego i będziemy myśleć, co z poparzonym.

A, czarna chora staruszka - również nie znana owej karmicielce - nie wraca tam.

Nie wiem, ile złapałam tam i wysterylizowałam kotów, nie chce mi się liczyć - na pewno dwa dzięki tym łapankom przeżyły albo mają szansę - czarna i poparzony.

Ciąg dalszy niestety nastąpi - mam nadzieję nieprędko z mojej strony, mam szczerze dość. Karmicieli łaskawie godzących się na sterylki, ludzi szukających niby tylko pomocy w złapaniu chorego kota, który potem spada mi na głowę…

Kilometrów kręconych w upale przez zatłoczone miasto…

Bezpodstawnych oskarżeń i gróźb za ratowanie kotów - vide poparzony.

A zaległych tekstów mam do napisania kilkadziesiąt, więc jak mnie atak grafomanii złapie, mam materiał. Najbliższy pewnie o Gandalfie, a może o Tatrzańskiej, gdzie pięć (!!!) praktycznie oswojonych kotek jednocześnie urodziło?

Więc tradycyjnie bardzo poproszę - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - łódzkie koty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz