piątek, 10 maja 2024

Oddać - nie oddać

 


Wieczny dylemat.

Kotów oczywiście dotyczy - tych znalezionych. Czasem ktoś szuka, czasem nie. Zgodnie z prawem znalazca ma obowiązek szukać właściciela, choć dla mnie z logiką trochę się to kłóci.

Bo znaczy zgarniam kota, pędzę z nim do weta - chipa odczytają za darmo, ale dojechać trzeba za coś, za bilet tramwajowy, za paliwo… No dobra, groszowe sprawy. Ale u weta odpchlenie i odrobaczenie, bo bez tego do domu nie zabiorę - kocia menażeria mi wystarcza, pchlej nie chcę. Często leczenie - bo przeważnie te znajdki już kilkoma dniami na ulicy są sterane nieco, szczególnie w chłodne dni, więc leczenie - też nie darmo. I do tego mam sobie dokładać rozwieszanie ogłoszeń - druk (koszty) i latanie po okolicy (czas i zelówki)?

Dobrze, że jest internet, tam można ogłosić.

A właściciel? Zgodnie z prawem czeka, aż znalazca poda na tacy.

A jeśli osoba bez internetu, nieogarnięta, nie umie zrobić ogłoszeń? Kot tęskni za nią, ona za kotem? To co? Mam kota zatrzymać na nie wiadomo jak długo, tzn aż do znalezienia nowego domu? Kolejnego na utrzymanie / leczenie / sprzątanie i ew lanie po kątach? Oboje będą nieszczęśliwi, ja też. Bo tych kilka kotów, które teraz mam, jest w pewnej równowadze - jest spokój, kociarze rozumieją - kolejny tę równowagę zakłóca. No i koszty, których nikt nie zwróci.

Kwadratura koła.

No chyba że kot ma chipa - ale to też nie do końca sprawę rozwiązuje. Bo np. właściciel zmienił nr telefonu czy adres i nie zadbał, by zmianę wprowadzić do chipa. Na szczęście jest miejsce na dwa telefony, zawsze swój zostawiam. Na szczęścia dla kota - dla mnie niekoniecznie…

No i przedwczoraj - 2024.05.09 - tak 23cia z minutami - telefon - Straż Miejska - nie zgubiła pani kotka? Nie zgubiłam, ale na wszelki wypadek słucham dalej - kot zgarnięty przez AP.

Swoją drogą ciekawe, AP zaczyna reagować na koty nie tylko powypadkowe? Przez wiele lat każdy zgłaszany kot był dziki i sam se radził, za wyjątkiem ewidentnie powypadkowych - o wielu takich zdarzeniach słyszałam, zgarniałam te samoradzące sobie koty, kiedyś nawet niejako sprzed nosa strażnikom, bo stali i myśleli zamiast go zapakować. „Nieprofesjonalnie” usłyszałam za plecami . Cóż, z zawodu jestem inżynierem, nie mam szkoleń i super-sprzętu, jakimi się szczyci AP.

Ad rem - kot zgarnięty przez AP, mój chip. Dopytuję o imię kota - niewiele mi mówi. Umawiam się, że rano po niego przyjadę. W międzyczasie sprawdzam - kot wyadoptowany w 2015 przez dt, mam prawo nie pamiętać.

Wczoraj rano - 2024.05.90 - jadę - tak 40min przez miasto. Buras grzecznie czeka w klatce, zadbany, wystraszony. Pani strażniczka spisuje co trzeba, dzwoni do koleżanki, bo pytam, skąd zgarnięty. Okazuje się, że spod domu, w którym powinien mieszkać.

Jadę tam - balustrada zabezpieczona, ale tylko tyle - siatki nie ma. Hmm... Oddać, nie oddać? 9lat żył dobrze i spokojnie, mam mu to zabrać? Czy oddać i narazić na kolejną ucieczkę? A może to jednostkowy, a nie stały wypadek? Jeśli nie oddać - to gdzie umieścić - bury 9latek, długo będzie domu szukać.



Dzwonię pod zanotowany telefon - nie odbiera. Czyli nie oddam. Oddzwania - pytam, jak kot - ano świetnie. Kot faktycznie w dobrej formie, ale w moim samochodzie. Pytam, dlaczego rozmówca mija się z prawdą. Tłumaczenie - para się rozstała, kot został z jedną z osób - i tej osobie zginął. Ale zaraz owa osoba zostanie zawiadomiona, dzieci też, teściowie też, żeby kota odebrać, bo właściciel w pracy.

Rozmówca grzeczny, mimo że ja trochę poirytowana i miał prawo irytacją odpowiedzieć. Czas mnie goni, mówię, że czekam na telefon właściciela, uzgodnimy odbiór. Jadę do domu - dzwoni - no tak, kot wczoraj wieczorem znikł, pewnie nie domknięty balkon, szukali, martwili się, cieszą, że odnaleziony. Przyjedzie po pracy, poprosi kogoś z samochodem, weźmie z domu kontenerek.

I obiecuje, że założy siatkę na balkonie.

Niby powinnam poczekać na tę siatkę, tak jak kiedyś z Muffinem - zainteresowani doczytają - ale to kolejny tydzień stresu dla kota, dla moich kotów, dla mnie. A całość brzmi wiarygodnie.

Kot pod biurkiem, nic nie zjadł, agresywny - reaguje krzykiem i machaniem łapkami… Informacyjnie - wystraszony kot domowy często tak się zachowuje, co absolutnie nie oznacza, że jest dziki.

Więc czekam na właściciela i przelewam moje rozważania na papier…

A, nie wiem, czy mam chwalić AP - po wielu latach niefajnych doświadczeń - kilka opisałam na blogu - jakoś ciągle im nie dowierzam. Ale wczorajszy kontakt telefoniczny i dzisiejszy w siedzibie SM były godne pochwały - dziękuję. Może co innego biurowy pracownik SM, co innego AP, może się coś zmieniło w AP - chociaż niedawno znajoma musiała mocno sypnąć paragrafami, żeby AP nakłonić do zabrania ciężarnej oswojonej błąkającej się kotki… I usłyszała, że zabiera szczęśliwemu kotu wolność…



Przyjechali właściciele - dwie osoby, porządny kontenerek, książeczka zdrowia - wpisy odrobaczeni itp. I duża bombonierka dla mnie - dziękuję .

Kot pod biurkiem - chcieli sięgnąć - wrzask, pazury, chyba jedną osobę drapnął, ale starannie ten fakt ukryto. W końcu udało się spod biurka wypchąć, do kontenerka załadował się sam.

Jeszcze chwila mojego wykładu - siatka, karmy, żwirek - siatka obowiązkowa, dobry wg mnie żwirek, karmy wg uznania ale ze świadomością, że kolorowe chrupki to nie buraczki i groszek, a farba.

Kot w kontenerku chyba w końcu spokojny, opiekunowie szczęśliwi i wdzięczni. Po ich odjeździe wysłałam parę pomocnych linków, uzupełniłam wpis w chipie. Potem jeszcze telefon, że kot sprawdza porządek w domu, a balkon zamknięty.

No i na koniec - ten kotek kosztów mam nadzieję nie przysporzy, oprócz paliwka na przepychanie się w korkach, ale czarna staruszka spod fabryki przy Lodowej miała robione zęby, w trakcie zabiegu uczuliła się na których lek, zaczęła puchnąć, trzymali ją kilka dni w lecznicy pod tlenem, a potem na obserwacji, Staruszek Majzel nagle oklapł, badanie - oprócz leczonej tarczycy wszystko w normie, ale odwodniony - więc też dwie doby na kroplówkach… No i zaszczepić muszę dwie z Lodowej, jedną z Tatrzańskiej i jedną z Inowrocławskiej - staruszka zostaje, trzy do adopcji.

Więc tradycyjnie bardzo poproszę - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - łódzkie koty.

1 komentarz: