poniedziałek, 13 maja 2024

Oddać - nie oddać czyli znów o chipach

 


No znów.

Bo sporo osób nie rozumie, co to chip. Więc łopatologicznie - chip to elektroniczne ziarenko ryżu z wpisanym numerem. Ziarenko zakłada się pod skórę zastrzykiem z trochę grubszą igłą. Zwierzak ma chipa. Na razie z tego nic nie wynika. Żeby wynikło, numer ziarenka trzeba wpisać w bazę chipów, baz jest kilka, najpopularniejsza to SAFE ANIMAL. Wpisujemy numer chipa, dane kota i swoje dane - dane kota są mało istotne, ważniejsze właściciela - jest miejsce na imię i nazwisko, adres, telefon, najlepiej dwa, pesel itp. System pyta, które dane mają być widoczne - najlepiej zaznaczyć telefon.

Warto, żeby tę rejestrację zrobił weterynarz - nie jest darmowa, ale weterynarz przeważnie ma umowę z bazą i zapłacicie taniej, niż przy samodzielnym wpisywaniu. Warto potem sprawdzić, czy numer jest w bazie - bo lekarz mógł np. zapomnieć.

Wtedy ktoś znajduje Waszego zwierzaka, czytnikiem, który jest w każdej lecznicy odczytuje numer, wpisuje w bazę - i wyświetla się ten telefon. Zwierzak ma szansę na szybki powrót do domu, Wy na wylanie kilku łez mniej.

Ważne - chip to NIE LOKALIZATOR. To tylko i aż rodzaj adresówki, która nie odczepi się od obroży, której nie można wyrzucić i ukraść zwierzaka.

Bo właśnie czytam na FB o tym, że ktoś znalazł zwierzaka z niezarejestrowanym chipem, zapisał go na siebie i nie chce zwierzaka oddać. Właścicielu, jeśli masz książeczkę zdrowia z numerem chipa - taka wklejka - to masz szansę zwierzaka odzyskać. Jeśli nie - to trochę gorzej. Ale dlaczego nie zarejestrowałeś?

Ja rejestrując chipy wpisuję też swój telefon. Po co? Ano może po to, żeby kot, którego jakoś tam ratowałam, ponownie nie poniewierał się po ulicy. Czasem odwraca się to przeciwko mnie - kilka dni temu prułam na drugi koniec miasta po Figaro, potem właściciel pruł do mnie. Gdyby ten właściciel zadbał o aktualizację numeru - nie musielibyśmy nabijać kilometrów, kot przeżyłby mniejszy stres.

Zawsze przy adopcji mówię - i tłumaczę dlaczego - żeby poinformować mnie o zmianie adresu czy telefonu. Przeważnie groch o ścianę - np. dzięki korespondencji na FB dowiedziałam się, że kot zmienił adres na drugi koniec polski, telefon też zmienił.


Kolejny skutek zostawiania swojego telefonu w chipie - sobota, miły wieczór, wracam se po teatrze i kolacji do domu - telefon z AP. Mają mojego kota. Imię i miejsce znalezienia - aha, wiem, ale czemu nie dzwonią pod drugi telefon, właścicielki? Dzwonią, nie odbiera.

Jadę, biorę z samochodu AP potężnego burasa, strażniczki zwracają mi uwagę, że lekko zasmarkany i sierść ma brzydką. No ma, jeszcze niedawno miał pompony - w środku marca łapałam na sterylkę koty przy Berlińskiego, złapałam trzy czy cztery, nie pamiętam, jeszcze jedna znikła, i jego. Domowy wychodzący. Karmicielka pokazała palcem budynek, znalazłam właścicielkę, oddalam.

Zachipowałam i jego, i drugą kotkę w tym domu, też wychodzi.

Teraz też oddałam, następnego dnia dowiozłam unidox - myślcie co chcecie, ale nie będę biegać do weta z kotem, który ma właściciela, nie stać mnie na to. Mogę dać to, co daje się dzikuskom - czyli unidox. Właścicielka mówiła, że od tygodnia go szuka, wg AP od tygodnia siedział na klatce schodowej kilka kamienic dalej… Szukać też trzeba z głową - gdyby było choć kilka ogłoszeń, papierowych i na FB, gdyby właścicielka rozpytywała ludzi - znalazłby się szybko.

A te łapanki? Karmicielka trafiła do mnie okrężną drogą - kiedyś łapała u niej mieszkająca kilka domów dalej wolontariuszka fundacji. Czemu nie łapała ona, czemu karmicielka szukała kogo innego? Nie wiem, może dlatego, że ma trudny charakter, a mnie nie zna więc jeszcze nie zalazła za skórę. Że ta wolontariuszka łapała tam wcześniej wiem, bo jakiś rok temu przy łapance byłam - chyba zadzwoniła do mnie po dodatkową klatkę czy kontener, w każdym razie podjechałam i w ręce złapałam rudasa z jajami. Podobno domowy, ale bez chipa czy adresówki, więc… No i teraz, w marcu, przychodził nadal na stołówkę - już wiedziałam, w którym oknie mieszka. W końcu kwietnia w znalazłam takie coś na FB:


AP go zabrał, na stronie schroniska nie pojawił się - prawdopodobnie złamany kręgosłup i kot uśpiony. Realnie - właściciel może opiekować się sparaliżowanym kotem, schronisko nie ma takich możliwości… Wypuszczajcie koty…


Jeszcze o tych łapankach - złapałam tam kilka kotów, wszystkie, oprócz domowego burego - to dzieci jednej niewysterylizowanej rok temu kotki. Teraz historia się powtarza - została znów jedna młoda niewysterylizowana. Karmicielka trzymała klatkę łapkę trzy tygodnie, w tym czasie w sąsiedniej kamienicy łapałam na prośbę karmiciela trzy czarne podrostki, miał pomóc tej karmicielce łapać, wymienili się telefonami - nie spotkali się ani razu, ani razu też karmicielka nie nastawiła klatki. Właśnie zadzwoniła, że kotka pojawiła się w ciąży - trochę mam trudny okres, poprosiłam, by skontaktowała się z wolontariuszką, ma bliżej.

To jeden z ww trzech czarnuszków:


A, karmiciel widywał na podwórku inne koty, ale to „nie jego”, więc nie uznał za stosowne wspomnieć o nich czy pomyśleć o sterylizacji / kastracji, a wygadał się zupełnie przypadkiem.

Oboje - i karmiciel, i karmicielka - są w dobrej formie, gość jest na pewno sporo młodszy i sprawniejszy ode mnie… Samochód też ma, więc nie istnieje problem transportu…

No to teraz nie dziwcie się mojemu zdaniu o karmicielach - przynajmniej tych, z którymi mam dłużej do czynienia.

A z nowości? Ot taka pamiątkę z Pucka przywiozła mi koleżanka… Kiełków 1, kleszczy tuzin, dwa jajka, gil, strupole… Potrzebne badania krwi, testy, kastracja…


Pomóżcie, bardzo poproszę - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - łódzkie koty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz