środa, 27 czerwca 2018

Tradycja


Środa, 2018.06.20 - dostaję zdjęcie i maila od dziewczyny z Pabianic:
Witam. Powyższe zdjęcie dotyczy kotków z ul.Sienkiewicza. Pewna pani tam przechodzi. Mówi, że jest kocica i 2 maluchy. Czy orientuje się pani, czy ktoś na tej ulicy sprawuje opiekę nad bezdomnymi kotami? Jeśli nie to gdzie mogłabym pożyczyć klatkę łapkę by wysterylizować kocicę? I gdzie mogę dostać jakiś darmowy takim na to? Ja działam w Pabianicach, w Łodzi mało kogo znam żeby móc tak pomagać... I czy gdzieś można przebadać, odrobaczyć maluchy na koszt miasta? Poszukałabym im domu.”

Karmicieli z tego miejsca niestety nie znam, po klatkę-łapkę mam, talon załatwię, złapać rodzinkę pomogę, kociaków nie wezmę, na koszt miasta maluchów przebadać się nie da. Ustalam szczegóły:
Pani mi która to zgłosiła, to młoda pani. Przechodzi tam do pracy. W ubiegłym roku zgłaszała to do różnych fundacji ale nikt jej nie pomógł. I trafiła do mnie przez naszą wspólną znajomą. Te koty są na terenie zamkniętym. Mówi że może być ciężko tam wejść. Jak coś to ona służy pomocą by tam się dostać .Co prawda w weekend jej nie ma ale na tygodniu o każdej porze może pomóc tam wejść.”
Po prostu bosssko. W weekend wejść nie można, w tygodniu w godzinach pracy, bo że w każdą porę - raczej wątpię. W zgłaszania do różnych fundacji słabo wierzę, ktoś spróbowałby pomóc - no chyba że wejść można tylko w godzinach pracy. Wolontariusze też pracują - w „normalnej” pracy. Wolontariuszami są po godzinach.
Przejadę się tam w sobotę, popatrzę, może jakoś da się wejść w weekend.
W piątek dzwoni znajoma - pracuje właśnie tam, jej koleżanka z pracy karmi koty na parkingu, trzy kociaki, weźmie je, tylko klatka-łapka potrzebna. Trochę znam życie - kociaki zostaną zabrane, kotka zostanie, za chwilę będą nowe, wolę pojechać, pomóc i przy okazji załatwić po swojemu - znaczy zabrać co się da na zabiegi.
Dochodzi 9ta, stawiam klatkę na kocim szlaku, chwila rozmowy z panią, która ma wziąć kociaki, klatki nastawić nie umie, ale na FB odezwała się p.Grażyna z  sąsiedztwa, przyjdzie, pomoże. Znam p.Grażynę, mocno wątpię, czy poradzi sobie z  klatką, ale może ma przestarzałe informacje, może się nauczyła? Robię szybki obchód okolicy - wszędzie zamknięte bramy, płoty - i lecę do pracy.

Dochodzi 11-ta - telefon, złapało się coś w klatkę na szlaku. Waham się, w pracy gorąco, ale jadę - a nuż kot zacznie się awanturować, wypuszczą… Po drodze dzwonię do lecznicy, przepraszam, że w sobotę, że bez wcześniejszego uprzedzenia - rozumieją, przyjmą. Dojeżdżam, jednego już wypuścili, podobno domowy tutejszy (ciekawe, czy wykastrowany), czarnobiałe siedzi w klatce. W pośpiechu przepakowuję do kontenerka, kociaki są na parkingu za czarną kurtyną, pomagam nastawić klatki-łapki, bo p.Grażyna jest, ale wiedzę posiada tylko teoretyczną.

Odjeżdżam, jestem przy Zachodniej - telefon, złapała się kotka z małym. Zawracam, a właściwie robię koło, bo tak się po Łodzi jeździ. Łapię klatkę, lecę do zamkniętego pomieszczenia, przepakowuję - tu już większy problem, trzeba rozdzielić, kociak zostaje w koszyku piknikowym, kotkę (?) ładujemy do kontenera z tych, których nie znoszę - najbardziej niewygodnego i niepewnego, na dokładkę z brakującą zapinką - jedną z dwóch. Wracam do samochodzie, klapę kontenera trzymam, żeby kotka nie uciekła, blokuję w samochodzie dociskając przednim siedzeniem. Klatkę przy czarnej kurtynie próbuje rozwalić wielki wściekły pingwin. Kontenerów więcej nie mam, nastawiona byłam na JEDNĄ kotkę i trzy KOCIAKI. Zabieram potwora razem z klatką do bagażnika, modląc się, by mi nie oznaczył samochodu….

W lecznicy zamówione jedno miejsce. Dzwonię do dziewczyny z Pabianic, bo jak mi w lecznicy nie przyjmą, to nie wiem, co zrobić, gdzie trzymać do poniedziałku. O
Ona też nie ma pomysłu….
Na szczęście lecznica rozumie, p.Dr z westchnieniem przyjmuje całą trójkę. Srebrne z tego felernego kontenera wyłazi, dobrze, że w lecznicy, nie w samochodzie, fruwa po oknie pod sufit, pingwin w klatce też chce zastrzyku,….
Wracam do pracy,
Panie łapankę kończą o 14tej, bo tak kończą pracę. Zostawiają mi kucz od bramy, jadę wieczorem. Mogę nie jechać? Mogę. Mogę zostawić głodne kociaki, może wyjdą pod samochody na ruchliwą ulicę…
Przyjeżdżam ok.19tej, koło kurtyny malutkie bure szuka jedzenia. Kryje się kiedy pochodzę postawić klatki, ale szybko znów wychodzi. Pokazuje się łaciate - nosek czarny, widoczny na pierwszym zdjęciu z wiadomością o kociakach - z daleka widać, że zdecydowanie większe od burasiątka.
Ile tych kociaków?
Dwa mioty w różnym wieku?
A może to większe już półroczne, może da się wyciąć i i wypuścić?

Burasiątko zamyka klatkę, łaciate wystraszone zmyka.
Teoretycznie mogłabym się nie ruszać, poczekać aż w drugą złapie się łaciate. Bo burasiątko spokojnie wcina w zamkniętej klatce. Ale zaraz skończy się jedzonko, maluszek zacznie szaleć, wystraszy tego drugiego. Poza tym wole dwie „pracujące” klatki, skoro z dwoma przyjechałam.
Więc burasiatko do kontenerka, klatka do pracy.

Maleńkie to burasiątko…. Chudzieńkie… I spokojne - podrzucone domowe? Grzecznie siedzi mi na kolanach, wcina kawałki z saszetki - wyraźnie bardzo głodne, zgrzyta ząbkami straszliwie - robaki? Spokojne - a może takie słabiutkie?
Przy klatkach kręci się sroka - koniec łapania? Jak nie pójdzie precz, łaciate nie wyjdzie z kryjówki. Czekam, przy okazji rozmawiam z właścicielami parkowanych samochodów. Podkarmiają te koty, chyba je lubią, ale wziąć kociaka do domu - nie…. Tu już jeden jest, tu alergia… Wymieniamy się telefonami, może zadzwonią, jak kiedyś pojawi się nowy - ZANIM się rozmnoży.
Widzę, jak za plecami rozmówców łaciate zaczyna wchodzić do klatki, milkniemy, w bezruchu i w napięciu czekamy - JEST!

Jest po 20tej, musze poczekać na panią od pierwszego maluszka - ma zabrać pozostałe. Może pojawi się i złapie jeszcze jakiś kot? Wyciągam kociaki z kontenerka, trzeba zacząć oswajanie. Burasiątko z pełnym brzuszkiem przysypia, łaciatek trochę straszy i gryzie ręcznik.

Przyjechała pani - ale nie po koty, a po swój kontenerek . Kociaków nie weźmie, rodzina zgodziła się tylko na tego jednego porannego czarnuszka… Odjechała,
Słyszę miauk za uchylonym oknem - stoi mały elegancik.
Myślałam, że chce wsiąść do samochodu - nie, uciekł. Poczekam.
Dołożyłam przysmaków do klatek. Pojawił się po dłuższym czasie, bardziej zainteresowany samochodem niż klatkami przy kurtynie. Przestawiłam jedna klatkę, żeby miał po drodze.

Nie będę Was nudziła opisem, jak wychodził, wychodził, zagadywał - złapał się po ponad godzinie. I przy wyciąganiu z klatki pokazał charakterek.
Koniec na dziś. Prawie. Jeszcze po klatkę pobytową na Retkinię, do lecznicy całodobowej po „pakiet startowy” - badanie, odpchlenie, odrobaczenie, książeczki zdrowia - i do domu tymczasowego z kociakami. Rozłożenie klatki, ulokowanie malców, kilka zdjęć, chwila rozmowy - i można do swojego domu.
Kociaki są jednego miotu, mają około 8-9 tygodni:
bura, a może srebrna po mamie Danuśka - bo na Jagienkę za delikatna - 420g,
łaciaty z malowanym noskiem Cztan - 750g,
przystojny pingwinek Wilk - 980g.

A gdzie tradycja? Ano - tradycyjnie pojechałam łapać kotkę i trzy maluszki, czyli CZTERY koty. Złapało się SIEDEM. Tradycyjnie lecznica przyjęła mi trzy zamiast umówionego jednego - DZIĘKUJĘ!
Tradycyjnie - kociakami miał się ktoś zająć - i tradycyjnie trzy są pod moją opieką.
Na zdjęciu starałam się pokazać różnicę „wymiarów” rodzeństwa.

I tradycyjnie poproszę Was o pomoc finansową - tym razem nietradycyjnie również na karmę dla maluszków, bo zwyczajnie nie wyrabiam finansowo - a maleńką Danuśkę o ponad połowę mniejszą do braci trzeba porządnie podkarmić - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź 40-384 Katowice, 11go Listopada 4 - kociaki z Sienkiewicza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz