środa, 20 czerwca 2018

Jedyneczka

fot.Hanna B-Sz

opowiedziała Ania
Rzadko dostaję wiadomości z nowych domów „moich” kotów - oprócz pierwszego okresu po adopcji - okresu aklimatyzacji. Wtedy sama dzwonię / piszę, pytam. I właściwie nie lubię tych późniejszych wiadomości - bo jeśli ich nie ma, to znaczy, że wszystko w porządku i nie ma o czy pisać, Jeśli są - to przeważnie nie są dobre. Czasem - na szczęście bardzo rzadko - wiadomość, że kot zginął. Czasem - że ciężko choruje, jest leczony - tak jak kilka dni temu od Czarcika trzyłapka - adopcja z 2007. Najczęściej - że kot wraca z adopcji - bo alergia, dziecko, wyjazd.
Przeważnie nie ma żadnej rodziny, żadnych znajomych ani przyjaciół, którzy mogliby się kotem zaopiekować. Albo wraca, bo się źle zachowuje - bez wcześniejszych informacji o problemie, bo czasem można zaradzić.
Nawet chodzi mi po głowie tekścik „Wypożyczalnia kotów” - długi byłby i raczej gorzki.
Informacje ot takie, że kot żyje, ma się dobrze i jest szczęśliwy - przychodzą bardzo rzadko. I dlatego o tej wczorajszej chcę napisać.
Jedyneczka - dowiedziałam się o niej na początku 2016. Że jest, że oswojona, że ktoś karmi. Że przychodzi z nią rudy ze zdeformowanym uszkiem - dziki dzik. Bez adresu, bez kontaktu do karmiciela. Tyle, że Teofilów. Chciałam ją zabrać, ktoś miał łapać, najpierw były problemy z łapaniem, potem - kiedy chciałam łapać sama - z  przekazaniem mi namiarów. W końcu przed majowym weekendem zrobił się alarm - z jakichś powodów kotka musiała „zniknąć” - dostałam potrzebne informacje, pojechałam z pełnym uzbrojeniem, zbędnym, bo kotkę wzięłam po prostu w ręce.
Rudy podobno przestał się pokazywać.

No i mieszkała sobie Jedyneczka przedadopcyjnie - sterylka, odrobaczenie, szczepienia itp.
Któregoś dnia telefon od sąsiadki - Ania, Twój rudy kot jest na moim balkonie!!! Poleciałam, był, chcąc wrócić do siebie zawisł na siatce. Do dziś nie wiem, jakim cudem zdołałam z sąsiedniego balkonu wychylić się tak, by go sięgnąć, jak udało mi się utrzymać za skórę na karku wyrywające się i przerażone 6kg kota.
W domu nie znalazłam Jedyneczki…. Nie znalazłam też dziury w siatce, ale następnego dnia zmieniłam ją na nową.
Zaczęłam szukać kotki - nie sama, ba właśnie na osiedlu zginęła czarna kotka pani w depresji. Podrukowałam ogłoszenia i ulotki, razem łaziłyśmy je rozdawać - pani bała się rozmawiać z ludźmi. Któregoś wieczora zobaczyłam Jedyneczkę przy kociej stołówce. Podpełzłam na czworakach słodko ćwierkając, w emocjach złapałam nie centralnie za kark, a nieco z boku, przerażona kotka ugryzła mnie całkiem porządnie, nie puściłam, przytulona uspokoiła się… Niosłam ją do domu szczęśliwa. obficie krwawiąc z pogryzione ręki. Kotka depresyjnej pani znalazła się następnego dnia na parkingu - ktoś przeczytał ogłoszenie i zadzwonił, a pani chyba z depresji przeszła w stan przeciwny - bo przy przypadkowym spotkaniu zwymyślała mnie straszliwie… Życie?
A potem odezwał się domek zainteresowany koteczką Jedyneczką - minibloczki w ukwieconym, spokojnym osiedlu, w domu spokojne dorosłe koty, odpowiedzialna pani. I koteczka pojechała….
Na początku - tradycyjnie - szafa, jakiś kącik, warczenie. Pilnowanie okien i tarasu - żeby nie wyszła, zanim się nie przyzwyczai do nowego domu. Po kilkunastu dniach zdjęcia koteczki - Nutki - zdecydowanie wyluzowanej i zadomowionej. A po miesiącu zdjęcie koteczki na tarasie - z informacją, że poza ten taras nie wychodzi.
Fot.Bożena G.
Właśnie minęły dwa lata:
Dzień dobry pani Aniu.
15 czerwca minęły dwa lata od kiedy pani podopieczna Jedyneczka a moja mała Nuteńka zamieszkała ze mną. Wszystko u koteńki w porządku. Załączam kilka zdjęć, na których jest również były podopieczny p.Agnieszki Pietraho - Rambo - Rudi.
Nutka jest słodką, delikatną istotką i bardzo się cieszę, że wzięłam ją od was. Dwa lata temu jej początkowe zachowanie nieco mnie wystraszyło. Dziś, szczególnie porównując jej i Rambo zachowanie widzę, że wtedy zaaklimatyzowała się błyskawicznie. Myślę, że jest u mnie szczęśliwa.
Serdecznie pozdrawiam”
Pozdrawiam równie serdecznie, Dziękuję za dobry dom dla koteczki, za dobry dom dla Rambo-Rudiego - wiem, skąd „pochodzi”. I za dobrą wiadomość, bardzo takich brak w zalewie problemów z kotami i ludźmi…
Fot.Bożena G.
A rudy z felernym uszkiem? Miałam adres stołówki, miałam telefon do karmicielki - choć na kastrację złapać. Złapałam - już nie pamiętam, czy klatką, czy w ręce. Okazał się być wyjątkowo miłym domowym kotem, nieco szczerbatym, z porządnie chorym uszkiem. Uszko został wyleczone, ząbki uporządkowane, kocurek wykastrowany - i zaopiekowało się nim starsze małżeństwo mieszkające w pobliżu - widywali kota, użalali się nad jego poniewierką. Kotek nie wychodzi, ale przechodząc obok bloku widuję go na oknie albo w drzwiach porte-fenetre:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz