poniedziałek, 4 lipca 2016

Poranek kociarza

napisała Karolina

5:30 -  Ciężko mi. Oczy mam zamknięte, ale nie muszę rozchylać sklejonych powiek, by wiedzieć, że coś na mnie siedzi. Robi się gorąco, a okolice klatki piersiowej zaczynają
niekontrolowanie drżeć pod głośnym mruczeniem, przewiercającym się przez ciszę niczym młot pneumatyczny. Obracam się bezczelnie na bok, zrzucając balast gdzieś na materac, zarzucając jaśka na głowę i zaciskając powieki. Śpij.
  
5:33 -  Mruczenie powraca, a nawet się nasila. Teraz można zarejestrować je gdzieś w okolicach jaśka, a zaraz potem pod nim. Futro na twarzy, a zaraz za nim szorstki język. Na policzku, w nosie, w uszach. Obracam się na drugi bok. Śpij, śpij.
  
6:02 -  Pozorna chwila spokoju ucieka w siną dal, kiedy na teren łóżka wdzierają się kolejni żołnierze w futerkowych pancerzach, uzbrojeni w pazury. No właśnie, pazury. Wbijają mi się w nogę, w plecy, w cycka. Ciężko zliczyć ile sztuk, ale szybkie łypnięcie okiem rozwiewa moje wątpliwości - mają liczebną przewagę. Syczę pod nosem coś do siebie i ponownie zmieniam bok, owijając się kołdrą. Jest z 1000 stopni, ale naiwnie wierzę, że to uchroni mnie przed kolejnymi ciosami. Śpij, śpij, śpij.
  
6:14 -  Kątem oka dostrzegam, jak mój facet skazuje na wygnanie wszystkie stworzenia z naszego łóżka. Uśmiecham się na myśl, że to już koniec, ale on jest tak zły, że chyba zaraz wygoni i mnie. Ponownie uciekam w kołdrę. Śpij, śpij, śpij, śpij...
  
7:20 -  Miauk. Przeraźliwy miauk wyrywa mnie z błogiego snu, niespełnionej obietnicy choć zdawkowego odpoczynku. Dobiega z kuchni i na początku postanawiam go ignorować z nadzieją, że ucichnie, ale kiedy przybiera formę niestrawną dla mych uszu, zwlekam się z łóżka i krokiem posuwistym zmierzam w stronę kuchni. Na ślepo napełniam miski, po drodze walcząc z pojedynczymi próbami wdarcia się na kuchenny blat. Kiedy miski stają na podłodze, ziemia się rozstępuje, a mnie otula cisza przerywana jedynie cichym mlaskaniem. Wracam do łóżka, układam się wygodnie, zamykam oczy.
  
7:30 -  Dzwoni budzik. Zaciskam nerwowo szczękę i zastanawiam się, czy spóźnię się do pracy, jeśli włączę jeszcze drzemkę. Ostatecznie decyduję się na jeszcze 5 minutek.
 
8:30 -  Budzi mnie nieskładny potok słów wypływający z mężczyzny, który leży obok mnie. To chyba mój własny. Plecie coś, że budzik, że ósma, że praca. Fuck.
  
Kolejne 40 minut zajmuje mi zjedzenie owsianki, ubranie się i umalowanie. Plus-minus dziesięć minut z tego to zdejmowanie kotów z blatu, wyciąganie ich z garnka, pilnowanie, by nie wypiły mleka, nie zjadły owoców, wyjowanie ich z szafy, zabieranie im majtek i innych akcesoriów. W końcu pomadka tak fajnie roluje się po podłodze - idealna do zabawy.
 
Uspokajają się tuż przed moim wyjściem, racząc mnie takim widokiem.

Wredne kociska. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz