poniedziałek, 21 grudnia 2015

Można? Można - część III

napisała Ania
Jest 8 grudnia 2015, godz. 2.10. Tak - druga, nie czternasta. Nie śpię, bo o 4tej jadę sprawdzić klatki-łapki na Manhattanie. Dzięki współpracy z karmicielkami udało mi się zgarnąć stamtąd już 6 kotów do wycięcia, w tym niestety tylko jedna kotka. Na „pociechę” - dwa maleńkie kociaki. Ale o tym potem, teraz trzymając się choć trochę chronologii chcę opisać akcję w pewnej instytucji na Złotnie. Udaną i  szczęśliwie zakończoną wg kociego stanu na dziś.
Mam nadzieję, że nie pojawią się tam kolejne kociaki, że jeśli pojawi nowy kot - opiekunowie zadzwonią po łapkę. Instytucja zadzwoniła po pomoc do Ewy, Ewa niezmotoryzowana, a Złotno - kawał drogi od nas, zaprzyjaźniona lecznica - kawał drogi do Złotna, podjechałam jakoś w  tygodniu, uzgodniłam termin łapanki na piątek 14 listopada (wzięłam urlop), poprosiłam o przegłodzenie kotów. Były, stawiły się tłumnie - jak widać na zdjęciu. Buraski i czarne, jedna krówka. Jeden buras daje się głaskać, ale nie aż tak, by go ręcznie wpakować do kontenera.


Mocno zainteresowane przynętą po kilku godzinach złapały się trzy - ze stadka liczącego wg opiekunów 11 sztuk. I dużo to na raz, i mało.


Koty się łapały, a ja tłumaczyłam pracownikom instytucji konieczność współpracy - nie mogę tam zamieszkać obserwując łapki, nie jestem w stanie dojeżdżać kilka razy dziennie - urlopu mam tylko ten jeden dzień, poza tym miasto zapchane, dojazd do nich do dwie godziny, od nich do lecznicy kolejne dwie. I wrócić też trzeba…

Ewentualnie mogę w weekend, łatwiej się jeździ, ale jeśli nie złapią się wszystkie koty - muszą resztę sami dołapać, bo pozostawienie chociaż jednego - to za kilka miesięcy kolejne kociaki. Bo na ogół pierwsze łapią się kocury, ostatnie kotki. No i że pomagamy tylko pod warunkiem, że nie pojawią się kociaki - jesteśmy w stanie pomóc przy odłowieniu i wysterylizowaniu każdego nowego kota. Jeśli pojawia się kociaki - sorry Batory, jak mawia zaprzyjaźniony gimnazjalista. Dlaczego tak - tłumaczyłam w tekście Można II.

No.

Już nie pamiętam, jak te koty się łapały - ze zdjęć wiem, że w piątek zawiozłam do lecznicy jeszcze jednego, kolejne złapały się w nocy, i jeszcze jeden w niedzielę







I skończyła się złota seria i mój urlop…

Na szczęście kocie opiekunki z instytucji rozumieją, że tylko wysterylizowanie całego stada ma sens. I że trzeba te ostatnie połapać szybko, póki wcześniej złapane nie wróciły z lecznicy - potem będzie bardzo trudno. Bo jak namówić te trudnopalne do na wejście do klatek, jeśli jedzonko jest w ogólnodostępnych miskach? Karmić tylko te już wysterylizowane z naciętymi uszkami, a resztę odganiać? Jakoś tego nie widzę…

Panie zacisnęły zęby, odwracały oczy od kotów obwąchujących puste miseczki, twardo wykładały karmę tylko do klatek, podtrzymywały się wzajemnie na duchu - bo pomiaukiwanie głodnych kotów raniło serca…. I po kilku dniach - chyba w środę - złapały się te trzy najoporniejsze.

Oczywiście kotki.

A mnie jeszcze jakoś tak zupełnie przypadkiem wlazła w ręce, a właściwie w łapkę kotka oglądająca samochody zaparkowane przed bramą. Dzika, pewnie gdzieś z  sąsiedztwa.





Pierwsza partia kotów wróciła na miejsce - na zdjęciu spakowane w lecznicy, i  razem z szefostwem instytucji obeszliśmy teren szukając miejsca na ciepłe kocie budki. Szefostwo wskazało starą psią budę - idealną na kocią rezydencję. Co prawda chwilowo stanowiła magazynek materiałów do odzysku, wypełniona złomem. ale została opróżniona i wyprzątnięta.

Podjechałyśmy tam z Ewą i styropianowymi pudłami - te styropianowe pudła zaprowadziły mnie na łódzki Manhattan, o tym w kolejnym opowiadanku z  optymistycznego cyklu „Można? Można!”. Docięłyśmy w pudłach co trzeba, pokleiłyśmy co trzeba - i wstawiłyśmy do budy - jedno większe szare pod okap budy, średnie białe i małe niebieskie do środka. Wiem, że koty już korzystają z ciepłego schronienia. Panie ułożyły w pudłach ciepłe kocyki, na pudłach poduszeczki - miękko, wygodnie, przytulie. I najważniejsze - sucho i ciepło. Koty bardzo szybko zorientowały się, że rezydencja przeznaczona jest dla nich. Dowiozłam tam jeszcze jedno średnie białe pudło, zmieściło się wewnątrz budy, jest też miejsce na miskę z  wodą i chrupkami. Mokrą karmę panie podają w dotychczasowym miejscu,




Potem porcjami odwoziłam pozostałe koty - po stosownym pobycie w lecznicy. Te, które wróciły wcześniej przyglądały mi się z niesmakiem z bezpiecznej odległości…


[U

I co? Nudno?

No nudno. Ale tak wolę - spokojnie, bez sensacji, za to skutecznie - wycięte wszystkie koty z siedliska. I o to chodzi.

Bo ja, wiecie, strasznie nie lubię kociąt. Szczególnie tych chorych, którym nie jesteśmy w stanie pomóc - bo brak domów tymczasowych, stałych, brak pieniędzy… Wolę dorosłe koty. I dzikie.

I bardzo ważna rzecz - w Łodzi nie ma już sterylek miejskich, skończyły się. A taka akcja kosztuje niemało. Cztery koty i osiem kotek - nie w kij dmuchał. 1040zł same zabiegi, 735zł+104zł pozabiegowy pobyt w szpitaliku + odrobaczenie / odpchlenie. Mogliśmy ją przeprowadzić dzięki pomocy grupy Akcja Sterylizacja z  Częstochowy, która poniosła koszty zabiegów - bez nich ta akcja byłaby niemożliwa - bo za co….. Nie bardzo wiemy, z czego zapłacić za szpitalik i  odrobaczenie…

Bardzo, bardzo dziękujemy.

I mamy nadzieję, że w sytuacja awaryjnych - czytaj przy braku sterylizacji miejskich w Łodzi - jeszcze nieraz nam pomogą.

Bo w całej walce z bezdomnością zwierząt ograniczanie ich ilości jest najważniejsze. Nie przez usypianie ślepych miotów, a humanitarnymi i skutecznymi metodami - przez ograniczanie rozmnażania kastracją i sterylizacją. Wszystkich zwierzaków - kotów i  psów. Domowych i wolnożyjących.

Howgh.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz