napisała Ania
Jest 8 grudnia 2015, godz. 2.10. Tak - druga, nie czternasta. Nie śpię, bo o 4tej jadę sprawdzić klatki-łapki na Manhattanie. Dzięki współpracy z karmicielkami udało mi się zgarnąć stamtąd już 6 kotów do wycięcia, w tym niestety tylko jedna kotka. Na „pociechę” - dwa maleńkie kociaki. Ale o tym potem, teraz trzymając się choć trochę chronologii chcę opisać akcję w pewnej instytucji na Złotnie. Udaną i szczęśliwie zakończoną wg kociego stanu na dziś.
Mam nadzieję, że nie pojawią się tam kolejne kociaki, że jeśli pojawi nowy kot - opiekunowie zadzwonią po łapkę. Instytucja zadzwoniła po pomoc do Ewy, Ewa niezmotoryzowana, a Złotno - kawał drogi od nas, zaprzyjaźniona lecznica - kawał drogi do Złotna, podjechałam jakoś w tygodniu, uzgodniłam termin łapanki na piątek 14 listopada (wzięłam urlop), poprosiłam o przegłodzenie kotów. Były, stawiły się tłumnie - jak widać na zdjęciu. Buraski i czarne, jedna krówka. Jeden buras daje się głaskać, ale nie aż tak, by go ręcznie wpakować do kontenera.
Jest 8 grudnia 2015, godz. 2.10. Tak - druga, nie czternasta. Nie śpię, bo o 4tej jadę sprawdzić klatki-łapki na Manhattanie. Dzięki współpracy z karmicielkami udało mi się zgarnąć stamtąd już 6 kotów do wycięcia, w tym niestety tylko jedna kotka. Na „pociechę” - dwa maleńkie kociaki. Ale o tym potem, teraz trzymając się choć trochę chronologii chcę opisać akcję w pewnej instytucji na Złotnie. Udaną i szczęśliwie zakończoną wg kociego stanu na dziś.
Mam nadzieję, że nie pojawią się tam kolejne kociaki, że jeśli pojawi nowy kot - opiekunowie zadzwonią po łapkę. Instytucja zadzwoniła po pomoc do Ewy, Ewa niezmotoryzowana, a Złotno - kawał drogi od nas, zaprzyjaźniona lecznica - kawał drogi do Złotna, podjechałam jakoś w tygodniu, uzgodniłam termin łapanki na piątek 14 listopada (wzięłam urlop), poprosiłam o przegłodzenie kotów. Były, stawiły się tłumnie - jak widać na zdjęciu. Buraski i czarne, jedna krówka. Jeden buras daje się głaskać, ale nie aż tak, by go ręcznie wpakować do kontenera.
Mocno
zainteresowane przynętą po kilku godzinach złapały się trzy -
ze stadka liczącego wg opiekunów 11 sztuk. I dużo to na raz, i
mało.
Koty
się łapały, a ja tłumaczyłam pracownikom instytucji konieczność
współpracy - nie mogę tam zamieszkać obserwując łapki, nie
jestem w stanie dojeżdżać kilka razy dziennie - urlopu mam tylko
ten jeden dzień, poza tym miasto zapchane, dojazd do nich do dwie
godziny, od nich do lecznicy kolejne dwie. I wrócić też trzeba…
Ewentualnie
mogę w weekend, łatwiej się jeździ, ale jeśli nie złapią się
wszystkie koty - muszą resztę sami dołapać, bo pozostawienie
chociaż jednego - to za kilka miesięcy kolejne kociaki. Bo na
ogół pierwsze łapią się kocury, ostatnie kotki. No i że
pomagamy tylko pod warunkiem, że nie pojawią się kociaki -
jesteśmy w stanie pomóc przy odłowieniu i wysterylizowaniu każdego
nowego kota. Jeśli pojawia się kociaki - sorry Batory, jak mawia
zaprzyjaźniony gimnazjalista. Dlaczego tak - tłumaczyłam w
tekście Można II.
No.
Już
nie pamiętam, jak te koty się łapały - ze zdjęć wiem, że w
piątek zawiozłam do lecznicy jeszcze jednego, kolejne złapały się
w nocy, i jeszcze jeden w niedzielę
I
skończyła się złota seria i mój urlop…
Na
szczęście kocie opiekunki z instytucji rozumieją, że tylko
wysterylizowanie całego stada ma sens. I że trzeba te ostatnie
połapać szybko, póki wcześniej złapane nie wróciły z lecznicy
- potem będzie bardzo trudno. Bo jak namówić te trudnopalne do na
wejście do klatek, jeśli jedzonko jest w ogólnodostępnych
miskach? Karmić tylko te już wysterylizowane z naciętymi uszkami,
a resztę odganiać? Jakoś tego nie widzę…
Panie
zacisnęły zęby, odwracały oczy od kotów obwąchujących puste
miseczki, twardo wykładały karmę tylko do klatek, podtrzymywały
się wzajemnie na duchu - bo pomiaukiwanie głodnych kotów raniło
serca…. I po kilku dniach - chyba w środę - złapały się te
trzy najoporniejsze.
Oczywiście
kotki.
A
mnie jeszcze jakoś tak zupełnie przypadkiem wlazła w ręce, a
właściwie w łapkę kotka oglądająca samochody zaparkowane przed
bramą. Dzika, pewnie gdzieś z sąsiedztwa.
Pierwsza
partia kotów wróciła na miejsce - na zdjęciu spakowane w
lecznicy, i razem z szefostwem instytucji obeszliśmy
teren szukając miejsca na ciepłe kocie budki. Szefostwo wskazało
starą psią budę - idealną na kocią rezydencję. Co prawda
chwilowo stanowiła magazynek materiałów do odzysku, wypełniona
złomem. ale została opróżniona i wyprzątnięta.
Podjechałyśmy
tam z Ewą i styropianowymi pudłami - te styropianowe pudła
zaprowadziły mnie na łódzki Manhattan, o tym w kolejnym
opowiadanku z optymistycznego cyklu „Można? Można!”.
Docięłyśmy w pudłach co trzeba, pokleiłyśmy co trzeba - i
wstawiłyśmy do budy - jedno większe szare pod okap budy, średnie
białe i małe niebieskie do środka. Wiem, że koty już korzystają
z ciepłego schronienia. Panie ułożyły w pudłach ciepłe kocyki,
na pudłach poduszeczki - miękko, wygodnie, przytulie. I
najważniejsze - sucho i ciepło. Koty bardzo szybko zorientowały
się, że rezydencja przeznaczona jest dla nich. Dowiozłam tam
jeszcze jedno średnie białe pudło, zmieściło się wewnątrz
budy, jest też miejsce na miskę z wodą i chrupkami.
Mokrą karmę panie podają w dotychczasowym miejscu,
Potem
porcjami odwoziłam pozostałe koty - po stosownym pobycie w
lecznicy. Te, które wróciły wcześniej przyglądały mi się z
niesmakiem z bezpiecznej odległości…
[U
I
co? Nudno?
No
nudno. Ale tak wolę - spokojnie, bez sensacji, za to skutecznie -
wycięte wszystkie koty z siedliska. I o to chodzi.
Bo
ja, wiecie, strasznie nie lubię kociąt. Szczególnie tych chorych,
którym nie jesteśmy w stanie pomóc - bo brak domów
tymczasowych, stałych, brak pieniędzy… Wolę dorosłe koty. I
dzikie.
I
bardzo ważna rzecz - w Łodzi nie ma już sterylek miejskich,
skończyły się. A taka akcja kosztuje niemało. Cztery koty i osiem
kotek - nie w kij dmuchał. 1040zł same zabiegi, 735zł+104zł
pozabiegowy pobyt w szpitaliku + odrobaczenie / odpchlenie. Mogliśmy
ją przeprowadzić dzięki pomocy grupy Akcja Sterylizacja
z Częstochowy, która poniosła koszty zabiegów - bez
nich ta akcja byłaby niemożliwa - bo za co….. Nie bardzo wiemy,
z czego zapłacić za szpitalik i odrobaczenie…
Bardzo,
bardzo dziękujemy.
I
mamy nadzieję, że w sytuacja awaryjnych - czytaj przy braku
sterylizacji miejskich w Łodzi - jeszcze nieraz nam pomogą.
Bo
w całej walce z bezdomnością zwierząt ograniczanie ich ilości
jest najważniejsze. Nie przez usypianie ślepych miotów, a
humanitarnymi i skutecznymi metodami - przez ograniczanie
rozmnażania kastracją i sterylizacją. Wszystkich zwierzaków -
kotów i psów. Domowych i wolnożyjących.
Howgh.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz